Granice w relacjach mają specyficzny charakter. Choć niewidoczne, istnieją, a ich przekroczenie wiąże się z pewnymi sankcjami. W jaki sposób nawigować po nieoczywistej mapie międzyludzkich relacji?
Keine Grenzen! (Żadnych granic!) – śpiewał kiedyś zespół Ich Troje, jednakże w kontekście relacji międzyludzkich taki apel się nie sprawdzi. Wiemy, że bez stawiania granic trudno o zdrowe relacje. Jednak obecnie tak wiele o konieczności wyznaczania ich się mówi, że pojawia się obawa, czy aby nie zabrnęliśmy z tym za daleko – czy nie grodzimy się zbyt szczelnie, niczym osiedla na warszawskim Wilanowie.
Grodzić się zatem, nie grodzić? A jeśli tak, to kiedy, gdzie i w jaki sposób? Słowem, jak się poruszać po naszej międzyludzkiej relacyjnej strefie Schengen?
Topografia relacji
Kto pamięta podróże przed 2007 r., najpewniej nieobce będzie mu wspomnienie przejść granicznych, gdzie po okazaniu paszportu strażnik przybijał w nim stempel dokumentujący datę przekroczenia granicy. Od tego momentu jasne było, że rozpoczynamy przygodę w innym kraju. Po dołączeniu do strefy Schengen dla większości sąsiadujących krajów informacją o zagranicznej podróży stały się SMS informujący o zmianie sieci lub nieznane nazwy miejscowości na znakach drogowych.
Foto: Materiały wydawcy
W relacjach, podobnie jak w strefie Schengen, granice są niewidoczne, ale jednak istnieją i ich przekroczenie wiąże się z pewnymi sankcjami. W jaki sposób jednak dowiadujemy się o przekraczaniu granic w relacjach? Czy stempel, SMS lub znaki drogowe także w tym wypadku mogą informować nas o czymkolwiek? Czy w ogóle się pojawią? A może istnieją inne sygnały i drogowskazy pomagające nam w ustaleniu przejść granicznych? Czy są uniwersalne i powszechnie znane?
W dobie nawigacji często podążamy za głosem (teraz już sztucznej inteligencji), który powtarza „na rondzie trzeci zjazd”. Podążamy szlakiem wytyczonym przystankami miejskiej komunikacji. Przekraczamy niewidzialne progi tablic zwiastujących kolejne miasto czy wieś. Podobnie w życiu – sankcje wyznaczać mogą litera powszechnie obowiązującego prawa, umowne normy społeczne czy sąsiedzkie zwyczaje wypracowywane latami pod wspólnym dachem. Jednak zanim relacja stanie się czymś więcej niż uprzejmością, przypadkowym minięciem lub kilkukrotnym skinieniem głowy, funkcjonuje jako pusta przestrzeń.
Ten krajobraz może mieć różny kształt, niemniej stoimy oto w pustej relacyjnej przestrzeni gotowej do zagospodarowania. Gdzie wybudujemy wspólny ogródek, którędy przebiegać będzie płot, a gdzie znajdzie się skrawek cienia, który każdy chciałby zagarnąć wyłącznie na swój użytek? Kto i na jakich zasadach wytyczy granice relacji?
Oczywiście, mowa tu nie o podziałach wytyczanych z precyzją godną geodety, ale takich, które pozwolą nam się zadomowić w obszarze danej relacji. Nie chodzi zatem o wchodzenie w relacje z planem zagospodarowania przestrzennego ani o natychmiastowe kreślenie owych planów. Raczej o stopniowe rozeznawanie się w terenie.
Poznając siebie nawzajem, wytyczamy drogi, szlaki, odkrywamy miejsca zachwycające, przyjemne, wspólne, ale i miejsca niebezpieczne, może zniszczone, podmokłe, takie, gdzie lepiej się nie zagłębiać (lub jeszcze nie teraz albo nie bez pytania). Dopiero taka przestrzeń – odkrywana, nazywana, daje obraz mapy relacji, po której obu osobom łatwiej jest się poruszać.
Tak jak odkrywanie nowych lądów wymaga cierpliwości i determinacji odkrywcy, tak odnajdywanie się w topografii relacji wymaga od nas czasu, cierpliwości i komunikacji. Poznając swoje przekonania, schematy, temperamenty, wcześniejsze doświadczenia, potrzeby, plany, zdobywamy materiał do tworzenia naszej relacyjnej mapy. To wszystko jest dodatkowo spowite kulturą, religią, kontekstem, w jakich przyszło nam funkcjonować oraz się spotkać. Stąpamy więc ostrożnie, bo przecież tak bardzo boimy się, aby tylko przypadkiem nie nadepnąć na grząski grunt.
Potencjalne pole minowe
Granice były i nadal są przedmiotem wojen. W eseju „Boundary Issues” („Problem granic”) Lily Scherlis, badaczka z Department of English Language and Literature University of Chicago, wskazuje, że – zwłaszcza w ostatnich latach – granice stały się symbolem emocjonalnej dojrzałości, obiektem społecznego pożądania, koniecznym elementem zdrowej relacji. Choć media społecznościowe i poppsychologiczne poradniki grzmią, by za wszelką cenę unikać współzależności i bronić swoich granic, takie działanie może mieć przykre konsekwencje.
Fundamentalny problem zaczyna się, gdy traktujemy granice jak twierdze – szczelnie oplecione fosą, w której pływają krwiożercze piranie. Wówczas nawet tym, którzy chcieliby się do nas zbliżyć, nie będzie dane zobaczyć, co owa twierdza w sobie kryje.
Z kolei brak jakichkolwiek regulacji może doprowadzać do frustracji. Po raz kolejny ktoś wszedł tam, gdzie nie było zaproszenia. No bo skąd można wiedzieć, czy właśnie nie wstąpiłam w przestrzeń, gdzie wejść mi nie było wolno, skoro nie usłyszałam ani „proszę”, ani „nie wchodzić”?
Im dłużej poruszamy się w jakiejś przestrzeni, tym rzadziej potrzebujemy mapy. Mieszkając długo w danej okolicy, nie potrzebujemy nawigacji do sklepu czy ulubionej kawiarni. Być może i na dalszych trasach potrafimy z pamięci zjechać z autostrady wprost do rodzinnego miasta. Pomagają nam w tym zapisane w umyśle, kiedyś przebyte trasy, doświadczenie i drogowskazy. Podobnie w formującej się relacji potrzebujemy doświadczenia, uważnienia i wskazówek – na co się godzimy i co zostało już ustalone, nad czym debatujemy, ale i w czym się nie zgadzamy.
Czy niezgoda zwiastuje wojnę o sporne przestrzenie? Czy można tam wdepnąć na minę i relacja eksploduje, zostawiając zgliszcza? Okazjonalnie – być może. Jednak precyzyjna mapa pozwala nam respektować wzajemne szlaki komunikacyjne. Choć oczywiście niekiedy kusi nas, by zajrzeć za drzwi z napisem „nieupoważnionym wstęp wzbroniony”.
Przepraszam, zgubiłaś się?
Brak jakichkolwiek ram i granic w relacjach może prowadzić do chaosu – do przypadkowych wejść tam, gdzie nie wolno lub dokąd nie zapraszamy. Sharon Martin, psychoterapeutka i popularyzatorka nauki, w książce „Zdrowe granice – zdrowe relacje” definiuje granice jako linię podziału określającą to, kim jesteśmy jako jednostki i jak wchodzimy w interakcje z innymi jednostkami. Granice chronią, odróżniają, określają, za co odpowiadamy (bezpieczeństwo fizyczne, emocjonalne).
Trzeba jednak pamiętać, że granice to także pewne ograniczenia – owe wskazówki, które pomagają nawigować nie tylko innym, ale i nam samym w kierunku wybranych przez nas wartości. Brak granic (lub brak ich komunikowania) może prowadzić do wzajemnych (często nieintencjonalnych) frustracji i spięć.
Trudno wyobrazić sobie relacje i swoje funkcjonowanie bez granic. Jak odnaleźć się w takiej przestrzeni? Martin wskazuje, że granice poprawiają relacje z innymi ludźmi. Bo o ile opór może być naturalną reakcją w odpowiedzi na niektóre z granic, to respektowanie wyznaczonych obszarów prowadzi do rzadszych konfliktów, bardziej konstruktywnego rozwiązywania sporów, a w efekcie do wzmocnienia relacji.
Można więc myśleć o granicach nie jako o liście zakazów i ostrzeżeń, lecz jako o pomocy, o przewodniku.
Każda mapa wymaga aktualizacji
Granice nie są oznaką egoizmu. To znaczy – mogą być, jeżeli z uporem będziemy forsować swoje szlaki nad to, co próbują wskazać nam inni. Aby w relacji nie doprowadzać do wojen o terytorium, warto nie stawiać sztywnych murów, lecz elastyczne obrzeża. Sztywne granice sprzyjają izolacji, a przecież nie o to chodzi w spotkaniu się z drugim człowiekiem.
Nie w każdej relacji granice będą przebiegać tak samo, ale dobrym wskaźnikiem będzie tu wzajemny szacunek.
Czy osoba, co do której mam poczucie, że narusza moje granice, robi to świadomie? Gdzie przebiegają jej granice? Czy to możliwe, że jeszcze nie porusza się płynnie w naszym wspólnym świecie? A może jej stare przyzwyczajenia sprawiają, że nie potrafi zauważyć moich granic? Czy jesteśmy w stanie dać sobie szansę w budowaniu tej wspólnej przestrzeni?
Nie każdy grunt będzie zdatny pod budowę. Ponownie, jak przekonuje Martin, w dysfunkcyjnych relacjach, rodzinach granice mogą być zbyt słabe lub nie mieć warunków do tego, by być respektowane. Jednak żeby w ogóle móc zacząć je kreślić, należy umieć wsłuchać się w swoje potrzeby. Ich wyrażanie i nazywanie jest odpowiedzialnością tego, kto chce granicę postawić. Co nie znaczy, że druga strona zacznie bezsprzecznie ją respektować. Być może nie od razu, a być może nigdy. Jednak tak, jak do tańca trzeba dwojga, tak i do budowania wystarczająco dobrej relacji potrzebujemy przynajmniej dwóch par rąk.
Warto też wiedzieć, że raz wyznaczone granice niekoniecznie zostaną z nami na zawsze. Granice trzeba aktualizować. Bo czy chcielibyśmy dziś poruszać się, korzystając z historycznych map sprzed kilkudziesięciu lat? Dokąd to by nas zaprowadziło? Podobnie jak zmieniają się jednostki, tak zmienia się dynamika relacji, co wymaga naniesienia na relacyjne mapy nowych, bardziej adekwatnych danych odnoszących się do naszego funkcjonowania i życia.
Joanna Gutral — doktorka psychologii, psychoterapeutka poznawczo–behawioralna (cert. PTTPB nr 896), psychoedukatorka. Dydaktycznie i badawczo związana z Uniwersytetem SWPS w Warszawie i Centrum Działań dla Klimatu i Transformacji Społecznych 4Cast. Prowadzi warsztaty, szkolenia i psychoedukacyjny podcast „Gutral Gada”