Wychowali się w domach pełnych tajemnic i wstydu za pijących rodziców. Latami żyją w nieustannym lęku. Dorosłe dzieci alkoholików opowiadają, jak zmierzyć się z przeszłością i pójść dalej.
Lidia, 42 lata, księgowa
Mama piła, odkąd pamiętam. Mam kilka lat, czekam, aż mnie odbierze z przedszkola. Panie pytają, czemu nie przychodzi. Wiedziałam: albo wypiła za dużo i zapomniała, albo już spała. Ale milczałam.
W domu byłam tym gorszym dzieckiem, mama powtarzała, że żałuje, że mnie urodziła. Zawsze próbowałam udowodnić, że zasługuję na miłość. Szkoła była ucieczką, zgłaszałam się do odpowiedzi, konkursów. Tam mogłam być kimś innym niż małą, bitą, smutną dziewczynką. W domu matka krzyczała, ja płakałam, histeryzowałam. Przez całe dzieciństwo nie mogłam nikogo zaprosić, bo była albo nietrzeźwa, albo wkur*****. Poza tym u nas przeważnie siedziało jej towarzystwo, jacyś faceci. Nigdy nie wiedziałam, kogo zastanę w domu. Żadnej prywatności.
Od zawsze miałam uczucie, że jestem trochę inna, a moje życie jest obudowane murem tajemnic i kłamstwa. Musiałam udawać, że mam zdrowy, normalny dom, że mama jest super, jak nie przychodzi na wywiadówkę, to pewnie jest w pracy. Nie miałam komu powiedzieć prawdy.
Kiedyś mieliśmy jechać na jakąś uroczystość rodzinną. Mama od rana była pijana, rzuciła czymś, trafiła mnie w twarz, leciała krew, oko podbite. Zaprowadziła mnie do budki telefonicznej, kazała zadzwonić do babci i przeprosić, że nie przyjedziemy, bo coś nabroiłam. Nigdy nie wróciliśmy do tematu. Nie rozmawiało się o żadnych emocjach, uczuciach, moich problemach. Mama nie była tym zainteresowana, nawet w krótkich okresach trzeźwości.
Niskie poczucie wartości powodowało, że najmniejszy błąd, gorszy stopień wywoływały u mnie depresję. Całe życie starałam się zasłużyć na szacunek, akceptację. Z nogą w gipsie sześć tygodni dojeżdżałam pociągiem 25 km do pracy. I nie widziałam w tym problemu.
Długo byłam singielką, nikomu moje zachowania nie dokuczały. Kiedy zaczęły się związki, przeszłość się odezwała. Bałam się braku akceptacji i robiłam wszystko, żeby to się nie stało: partner mógł mnie szarpnąć, zwyzywać. Godziłam się na seks, ale kiedy podczas niego coś mi nie pasowało, nie potrafiłam powiedzieć: nie róbmy tego. Miałam napady wściekłości, kiedy czułam się odrzucona. Jestem umówiona z chłopakiem, a on dzwoni, że wypadło mu spontaniczne spotkanie z kolegami. Dla mnie to był koniec świata, awantura, płacz. Chciałam być najważniejsza.
Na terapię poszłam po kolejnym nieudanym związku. Dzisiaj wiem, że rodziców się nie wybiera, czasu nie cofnie. Nie mam żalu do mamy. Mogłabym mieć do siebie, gdybym pozwoliła, żeby rządziły mną mechanizmy z dzieciństwa, nad którymi nie mam kontroli. Widziałam w mediach społecznościowych wiele grup wsparcia, porad dla DDA. Ale w porozumieniu z terapeutą ustaliłam, że to już przerobiłam. Nie mogę reszty życia spędzić na byciu DDA.
Własne dzieci? Nie czuję się na siłach, boję się, że nie byłabym dobrą matką. Wiem, co czuje dziecko, które jest niekochane. To pozostaje w tobie całe życie.
Ojciec pije, czyli szef na urlopie
Łukasz, lat 44 lata, kiedyś menedżer, dzisiaj terapeuta trzeźwości, autor książek „Nie pij dziś”, „Żyj dziś”
Łatwiej odsunąć się od ojca menela niż tego, który zabiera cię na all inclusive. Trudniej odkryć prawdę, pojawia się zdradzieckie „ale”. Owszem, pije, ale nigdy nam niczego nie brakuje, mamy pieniądze, gadżety czy prywatną szkołę.
Mój ojciec był wysokofunkcjonującym alkoholikiem. Prowadził dobrze prosperującą piekarnię, to on decydował, kiedy miał wolne. Jak pił, firma dostawała tylko komunikat: szef na urlopie. Żył w przeświadczeniu, że wszystko jest pod kontrolą, oprócz tego, że raz na kilka miesięcy wpadał w dwu-trzytygodniowy ciąg. Leżał nieprzytomny, zarzygany, obsikany – ludzkie zwłoki, które wstawały tylko po to, żeby się napić. W końcu detoks, przyjeżdżała prywatna pielęgniarka z kroplówkami, żeby postawić go na nogi, bo musiał wrócić do pracy. Poza tym był dobrym człowiekiem, wszystko ogarniał i potrafił być dla mnie wzorem, imponował mi.
W rodzinie wybrałem rolę bohatera, zastępowałem ojca, kiedy znikał w pokoju: pomagałem mamie, rozwiązywałem problemy młodszego brata. Kiedyś poskarżył się, że w liceum jacyś goście go gnębią. Zasadziłem się pod szkołą w aucie ojca, jak wyszli, sprowokowałem bójkę, zagroziłem, że wywiozę ich do lasu i pozabijam, jak nie odwalą się od brata. Przemoc wydawała mi się doskonałym sposobem na rozwiązywanie problemów.
Byłem małolatem z bogatego domu. Sam lubiłem alkohol, stawałem się po nim duszą towarzystwa. Szybko wyczekiwałem picia, było moją nagrodą, pocieszeniem, ucieczką od emocji. Rodzice nie zawracali sobie mną głowy. Były większe problemy.
To, że jestem dzieckiem alkoholika, wiedziałem od czwartego roku życia, ale że ustawia to moje dorosłe życie, dowiedziałem się około trzydziestki, jak już sam zostałem wysokofunkcjonującym alkoholikiem. W pracy nigdy, za to piciu poświęcałem cały wolny czas: weekendy, urlopy, szkolenia. Wmawiam sobie, że nauczyłem się to kontrolować. Tak naprawdę umiałem dobrze udawać, że problemu nie ma – przed sobą i innymi. Tak jak ojciec. Miałem taki obraz ojca alkoholika: szarpie się ze sobą, nie pije, a potem leci w długą. Dlatego moje picie uważałem za normalne. Wierzyłem, że chleję jak wszyscy – co weekend, bo człowiekowi należy się reset.
Kiedy ojciec kończył picie, uznawał, że problem się skończył. Nie wracał do tematu, a my nagle musieliśmy przejść w tryb „jest super” i czujności, kiedy znowu to się powtórzy. Jest taki rozdział w książce „Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików. Hipopotam w pokoju stołowym”: wszyscy wiedzą, że w domu mieszka potwór, ale udają, że go nie ma.
Powiem więcej, często zdarza się, że nikomu nie jest na rękę głośno powiedzieć: stop, bo to oznacza zachwianie kruchej rodzinnej równowagi, czasami utratę komfortu życia, do którego się przyzwyczaiło, więc przymyka się oko, dopóki się da. Taki człowiek za pieniądze oprócz alkoholu kupuje czas i iluzję. I to zostaje z jego dziećmi na długo.
Wstyd
Anna, lat 30, menedżerka
Mam sześć lat. Pamiętam zdziwienie na wakacjach u krewnych: wujek do cioci mówi spokojnym głosem, ona odpowiada mu miło, nie ma żadnych krzyków, kłótni. To tak może wyglądać rodzina? U nas awantury były non stop: o alkohol, pieniądze…
Jak pił ojciec? Niech sobie przypomnę. Bo wszystkie wspomnienia o nim próbowałam wyrzucić. Pił codziennie, od rana. Pierwszy raz zobaczyłam go trzeźwego, jak miałam 13-14 lat. Użądliła go pszczoła i musiał brać sterydy, nie mógł pić. Za to zaczął mieć omamy. Zabrali go do psychiatryka na odwyk. W sumie trzy razy próbował rzucić. Ostatni raz kilka miesięcy przed śmiercią. Nie pił wtedy ze dwa miesiące. Aż się złamał. Podłączył wąż do rury wydechowej, przerzucił do środka samochodu i odpalił silnik… Miałam 16 lat, on 45, młody facet. Myślę, że strasznie się męczył, wiedział, że nie pokona choroby, i wybrał inne wyjście.
Tata często zmieniał pracę, bo jak przychodził pijany, dostawał wypowiedzenie: palił w piecu, sprzątał ulice, robił drewniane płoty… Mama była kucharką. Jak tata popełnił samobójstwo, jego rodzina wyrzuciła nas z domu. Mama została z trójką dzieci. I wtedy zauważyłam, że ona też pije. Codziennie po powrocie z pracy wjeżdżała wódka. Próbowałam chować butelki, zagadywałam, żeby odwrócić jej uwagę… Każdego dnia, przez lata, czekałam, aż zaśnie pierwsza, żeby nic jej się nie stało. Jeżeli odcinało ją wcześniej, kładłam młodszego brata do łóżka. Rano nie było żadnego tematu, ubierała się do pracy i wszyscy udawali, że wieczorem nic się nie działo.
Dorabiała, gotując na imprezach, nieraz jej pomagałam i pilnowałam jednocześnie, żeby się nie upiła. Z którejś wyszłam wcześniej, chciałam się pouczyć. To była osiemnastka chłopaka z naszej wsi. Tak się napiła, że musiał przywieźć ją do domu, posadził na schodach, a i tak nie miała siły wejść. Było mi strasznie wstyd.
Z pierwszym partnerem tworzyliśmy związek wybuchowy. On nerwowy, a ja dodatkowo szukałam awantur, żeby tylko nie było spokoju. Potrafiliśmy drzeć się na siebie za pierdoły. Zmieniłam partnera, zaczęliśmy wychodzić, wyjeżdżać. W takich momentach łapały mnie ataki paniki. Nie potrafiłam wstać z łóżka. Po którymś napadzie złapałam za telefon i umówiłam się na terapię. Po kilku sesjach zdałam sobie sprawę: jestem DDA, zaczęłam sobie to przypominać. Wszystko mi się rozjaśniło.
Teraz wiem, że moim bagażem jest niskie poczucie własnej wartości, potrzeba kontroli, za wszelką cenę unikam sporów, ciężko mi postawić na swoim. Wolę odpuścić, żeby tylko nie doszło do kłótni. Myślę, że to też wiąże się z „rozmowami” z moim ojcem, jak się napił. Rozmowa oznaczała nieprzewidywalność, ciągłą czujność, nie wiadomo było, co go zdenerwuje. Wtedy stawałam się „niewidzialna”, starałam się tak odpowiadać na jego pytania, żeby się nie zezłościł.
Dzisiaj z mamą rozmawiam przez telefon, czasem do niej zajadę, ale źle to na mnie wpływa. A jak widzę, że dzwoni do mnie wieczorem, to już nie odbieram, bo wiem, że jest pijana i wylewna. Skończyłam indywidualną terapię po pół roku, chciałam zapisać się na grupową, ale nie ma w mojej okolicy. Zaczęłam śledzić grupy DDA na Facebooku, ale jak czytałam historie innych, to czułam się jeszcze gorzej. Wolę przeczytać książkę. Jestem świadoma, że te mechanizmy mogą wracać, ale jestem na to gotowa.
Odciąć się od rodziców
Marcin, lat 30, przedsiębiorca
To był dom tajemnic. Jak zjeżdżała się rodzina, matka uprzedzała: broń Boże ani słowa, że ojciec pije. Jak ojciec wychodził z moimi siostrami i ze mną na spacer i robił „szybką wódkę”, przykazywał: tylko nie mówcie mamie.
Z powodu astmy miał orzeczenie o niepełnosprawności, ale dorabiał jako ochroniarz. Za każdym razem zwalniano go za picie. Mama – sprzątaczka biurowa. Już od połowy miesiąca brakowało pieniędzy, zaczynały się naciski, żebyśmy pożyczali od rodziców swoich znajomych. Normą było noszenie ubrań po starszym rodzeństwie, tyle że ja miałem same siostry, chodzenie w dziewczęcych swetrach i butach było uwłaczające.
Na początku byłem niewidzialnym dzieckiem, które nie chciało sprawiać żadnych problemów, w domu i szkole. Z czasem jako jedyny syn przejąłem rolę bohatera, złamałem rodzinną tajemnicę: nie mówić, co się dzieje w domu. Kiedy ojciec był agresywny – wzywałem policję, z czasem zacząłem mu się stawiać, bywało, że tak się biliśmy, że sąsiedzi wzywali patrol. Z powodu agresji trafiłem w wieku 14 lat do psychologa. W kolejce pierwszy raz w życiu pomyślałem o śmierci. To chyba wtedy uświadomiłem sobie, że to, co się dzieje w domu, nie jest normalne.
Zacząłem się ciąć, zachorowałem na depresję, trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Całe liceum przeżyłem na lekach antydepresyjnych. Ale w sumie to miałem szczęście, dzięki temu bardzo wcześnie się zorientowałem, jak wpływa na mnie mój dom i dzieciństwo.
Z największą mocą dziedzictwo DDA odezwało się, kiedy poszedłem do pracy i w związkach damsko-męskich. Wpadałem w pracoholizm. Uważałem, że wychodząc z takiego domu, nie jestem gorszy: miałem parcie na sukces, awans, chciałem zarządzać ludźmi, żeby się dowartościować. Udało mi się, ale to było błędne koło – nie odnajdywałem się zupełnie, poczucie kontroli sprawiało, że nie potrafiłem zaufać ludziom. Byłem zbyt wymagający wobec siebie i innych. Poszedłem na kolejną terapię, uspokoiłem się. Mam żonę, własną firmę, zajmuję się copywritingiem i marketingiem, co zawsze chciałem robić.
Ojciec odciął się od nas, wybrał alkohol; matka z racji tego, że była osobą współuzależnioną, wybrała organizowanie życia pod jego picie. Oboje nie byli zainteresowani, co się u nas dzieje. Jak któreś z nas przychodziło ze szkoły zapłakane, matka to odbierała jako problem: „Czemu buczysz?” – rzucała. Nawet nie pytała, co się wydarzyło, czy chcemy porozmawiać. Czułem się niepotrzebny po prostu. Przez lata nie byłem w stanie postawić matce żadnych granic. Potrafiłem o każdej porze dnia i nocy odebrać od niej telefon, bo chciała poskarżyć się na ojca. Potrzebowała pieniędzy? Pomagałem. Zawsze biedna, pokrzywdzona przez los i świat. Miarka się przebrała, kiedy doszło do mojego wesela. Zaczęła układać mi listę gości, narzucać, kogo mam zaprosić na najważniejszy dzień w moim życiu. Zerwałem z nią kontakt w trosce o samego siebie. Pod kątem emocjonalnym dużo więcej kosztowała mnie relacja ze współuzależnioną mamą niż z ojcem.
W okresie dzieciństwa i nastoletnim poza smutkiem, gniewem i złością nie znałem innych emocji. Dopiero na terapii nauczyłem się, że jest coś takiego jak radość, że można pomyśleć o sobie. Wcześniej źle się odżywiałem, źle spałem, nie dbałem o ubiór. Do sklepu szedłem, jak koszulka czy spodnie naprawdę już się podarły. Szczerze mówiąc, to był jeden z moich większych problemów w relacjach.
Powstaje coraz więcej profilów w mediach społecznościowych o syndromie DDA, ludzie mają wielką potrzebę, żeby komuś się zwierzyć ze swego dzieciństwa, chociaż częściej robią to wciąż kobiety. Dlatego trzy lata temu założyłem profil na FB „Opowiedz mi swoją historię”, gdzie można anonimowo się wypowiedzieć. To daje poczucie wspólnoty, wsparcia, zrozumienia, którego brakowało im w dzieciństwie. W dorosłym życiu nie chcemy litości, ale trochę współczucia i zrozumienia. Choć nigdy nie zastąpi to terapii.