– Co słyszysz najczęściej? „Masz jaja czy nie masz? Jak masz jaja, to pokaż, kur**, że masz”. Czyli: wytrzymaj albo spadaj – mówi Piotr, chirurg, siódmy rok na antydepresantach i psychoterapii.
Jechałam do szpitala i zastanawiałam się, za co tym razem. Czy opier**** mnie za to, czego nie zrobiłam? Czy za to, co – jego zdaniem – zrobiłam źle? Czy za to, co zrobił ktoś inny? Profesor każdy dzień zaczynał od opier****: nie nadajesz się, nie wiesz, nie potrafisz. Poniżał nas, wyzywał, każdy jego zdaniem był głupi i do niczego. Gdy stawałam z nim do operacji, przestawałam oddychać – opowiada Olga.
Ma specjalizację z chirurgii, pracuje w dużym szpitalu wojewódzkim, w którym każdy wiedział, że z profesorem trudno wytrzymać. A jednak przez lata nikt nie powiedział: dość! Mówiło się: taki ma charakter, nic się na to nie poradzi.
– Choleryk, wybuchowy, z wiekiem coraz gorszy. Uwierzył, że ma boską iskrę i tylko on może operować najcięższe przypadki. A gdy sytuacja w czasie zabiegu się komplikowała, klął, rzucał narzędziami – wspomina Olga. Potrafił instrumentariuszkę szarpnąć, uderzyć tym, co akurat miał w ręku. – Był nieobliczalny. Nikt nie chciał mu asystować. Każdego dnia myślałam, że dłużej już nie wytrzymam, odejdę. Ale zaraz pojawiała się druga myśl: jeśli wszyscy lekarze odejdą, to zamkną oddział. Co się wtedy stanie z pielęgniarkami? Miałam zakodowane, że nie powinnam myśleć o sobie, ale o wszystkich, więc co rano zaciskałam zęby i jechałam do pracy, klnąc: kur**, kur**, kur** Wmawiałam sobie, że dam radę, wytrzymam – mówi Olga. Aż okazało się, że ma objawy depresji, wymaga leczenia.
W ubiegłym roku głośno było o konflikcie lekarzy w Szpitalu Czerniakowskim w Warszawie – redakcja OKO.press opisała doświadczenia anestezjologów, którzy trafiali na blok operacyjny razem z ortopedą i traumatologiem doktorem V. Nie chcieli z nim współpracować, bo to się kończyło stanami lękowymi, jedna z lekarek przed każdym zabiegiem z nim miała ostre bóle głowy, wymioty. Narzekali, że doktor V. „lekceważy procedury bezpieczeństwa”, „próbuje zmusić do wykonywania poleceń poprzez szantaż”, podważa ich kompetencje, popędza, krzyczy, klnie. Jeden z lekarzy mówił: „Pracując z nim, czuję napięcie i lęk, że stanie się coś złego”.
Lista zarzutów wobec doktora V., jaką złożyli szefowi szpitala, miała trzy strony, pod skargą podpisało się 29 osób, w tym lekarki, które zarzuciły mu molestowanie. „Wielokrotnie wchodził do szatni, widząc, że się przebieram, zachodził od tyłu, dotykał pośladków i piersi. Próbował przytulać bez mojej zgody” – opisywała jedna z nich. Druga: „Mieliśmy przekładać pacjenta ze stołu, kiedy nagle poczułam mocne objęcie w pasie od tyłu i przytulenie całym ciałem”. Inna wyliczała, że raz przywarł do niej bokiem, innym razem złapał za udo, a kiedy indziej objął ramieniem. Kolejna: „Przeglądałam wyniki badań, gdy nagle stanął przy mnie doktor V., zapytał, czy mogę podciągnąć mu bokserki, bo tylko do tego się nadam”.
Paternalizm ma się dobrze
Z ostatniego raportu Fundacji Polki w Medycynie wynika, że to często zaczyna się na studiach medycznych – już tam połowa osób doświadcza seksizmu, część słyszy komentarze dotyczące wyglądu albo infantylizujące zwroty w rodzaju „dziewczynko”. Już wtedy też przyszłe lekarki i lekarze czują to, co później będzie im towarzyszyć w pracy: zdenerwowanie, napięcie, smutek. Co szóstej osobie przychodzi do głowy myśl, żeby zakończyć swoje życie.
– Ktoś mógłby powiedzieć: czym oni się martwią? Przecież dostali się na studia, na które trudno się dostać, zostaną lekarzami, będą mieć wysoki status społeczny, nic, tylko się cieszyć. A oni mają myśli rezygnacyjne? – mówi Julia Pankiewicz, wiceprzewodnicząca Zarządu Regionu Mazowieckiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Jest w trakcie specjalizacji z psychiatrii (– Uznałam, że idę na psychiatrię, bo inaczej nie wytrzymam w tym zawodzie – tłumaczy).
– Studia medyczne wybierają ci, którzy chcą pomagać innym i być w tym najlepsi. Wielu ma w sobie pierwiastek perfekcjonizmu. Ambitni ludzie mają ambitne plany – dodaje Pankiewicz. A później cierpią.
Okazuje się, że poza dużą liczbą egzaminów, kolokwiów mają jeszcze „dojeżdżanie”. – Jak bardzo byś się nie starał, słyszysz, że jesteś niewystarczająco dobry, niezbyt zdolny, za mało pracowity, słaby. Trzeba cię wzmocnić przez poniżenie. Wykładowcami są lekarze z doświadczeniem zdobytym w szpitalach, często szefowie klinik, do których później trafiasz na staż albo specjalizację. Jesteś od nich zależny, traktują cię jak niedouczone dziecko. Prawdopodobnie tak, jak sami byli traktowani – tłumaczy Julia Pankiewicz.
– Dawniej nie tylko w medycynie, ale wszędzie tam, gdzie była struktura hierarchiczna, często było poniżanie. Uchodziło to za coś naturalnego. Lekarze, którzy są teraz wysoko w hierarchii, dobrze to pamiętają i – jak wynika z raportu – niektórzy z nich te zachowania kultywują. Paternalizm wciąż ma się u nas dobrze – mówi Bartosz Fiałek, reumatolog. Pracuje w Pomorskim Centrum Reumatologicznym w Sopocie, wcześniej pracował w Płońsku i Bydgoszczy. – W szpitalach, w których atmosfera była niekiedy tak zła, że nie chciało się przychodzić do pracy. Teraz nareszcie jestem w dobrym miejscu, mam szczęście – mówi. I dodaje, że nigdy nie miał wygórowanych oczekiwań, chciał po prostu pracować w normalnej atmosferze. Za trzecim razem się udało.
Z raportu Fundacji Polki w Medycynie widać, jak wiele osób nie ma dobrych relacji w pracy. Gdy przepytano lekarki, lekarzy, pielęgniarki, położne, ratowników medycznych, farmaceutów, fizjoterapeutów, okazało się, że aż 21 proc. doświadczyło przemocy ze strony przełożonych, niewiele mniej ze strony współpracowników. Połowa korzystała lub korzysta z pomocy psychologa lub psychiatry (najczęściej z powodu kryzysu wywołanego m.in. mobbingiem, zaburzeniami lękowymi związanymi z pracą, kryzysem w małżeństwie spowodowanym nadmiarem pracy). Większość jest w nerwach, napięciu, zmęczona, przygnębiona. Część sypia gorzej niż kiedyś (skarży się na to ponad połowa). Ma bóle żołądka (ponad połowa). Bóle głowy (59 proc. medyczek i 41 proc. medyków). Trzęsące się ręce (30 proc. medyczek i 27 proc. medyków). Część zaczęła się czuć bezwartościowa, stała się strachliwa, płacze. Do łez częściej przyznają się medyczki, ale też ponad 12 proc. medyków. Oni częściej mają myśli samobójcze albo rezygnacyjne (17 proc.), ale one myślą o zakończeniu życia tylko trochę mniej (14 proc.).
– To wyniki smutne, ale nie zaskakujące, jeżeli ktoś zna system, w jakim funkcjonujemy. Nowością jest to, że zaczyna się o tym mówić. Dawniej tylko wpajano nam, że mamy być twardzi, nie zrzędzić. Jeżeli ktoś nadmiernie narzekał na warunki pracy, słyszał, że widocznie nie nadaje się do tego zawodu – mówi Bartosz Fiałek.
Nie płakusiaj!
– Co słyszysz najczęściej? „Masz jaja czy nie masz? Jak masz jaja, to pokaż, kur…, że masz”. Czyli: wytrzymaj albo spadaj – mówi Piotr, chirurg, siódmy rok na antydepresantach i psychoterapii. – Chirurgia to ciężka orka w systemie feudalno-poddańczym. Gdy zaczynasz specjalizację, twoje główne zadania to podlizywać się szefowi kliniki i wchodzić mu w dupę. Dopiero gdy uzna, że wszedłeś już dostatecznie głęboko, może zacznie cię czegoś uczyć. Mnie nie zaczął – mówi. – Przeszedłem przez wszystkie fazy – od przygnębienia, przez problemy ze snem, po myśli samobójcze. Leki i terapia trochę mnie ciągną do góry. Bez tego już dawno bym odpalił – opowiada. Czyli odebrał sobie życie.
Przez pierwszy rok specjalizacji ani razu nie wpuścili go na blok operacyjny. Nie wyznaczyli mu opiekuna specjalizacji, choć zgodnie z przepisami powinien go mieć. – Chodziłem do ordynatora, prosiłem, żeby kogoś mi przydzielił. Ciągle słyszałem: „Zobaczymy, kto by pana wziął”. I nikt nie brał. Przez rok. Mijali mnie, nie zauważając. Przychodziłem do szpitala, ale nie wiadomo po co, nie mogłem otworzyć specjalizacji, nie miałem dostępu do szkoleń. Dawali mi odczuć, że mam spadać. Po roku miałem dość. Trafiłem do powiatowego, w którym nie mogą tak pomiatać lekarzami, bo mają ich za mało. Tam byli zdumieni, że przychodzę z klinicznego i kompletnie nic nie umiem – wspomina Piotr.
Porozumienie Rezydentów OZZL ogłosiło ostatnio wyniki ankiety przeprowadzonej wśród lekarzy w trakcie specjalizacji. Okazało się, że ci, którzy są na oddziałach zabiegowych, często nie są dopuszczani do operacji, nie ćwiczą, nie zdobywają doświadczenia, a na koniec zmusza się ich, żeby zmyślali, w jakich procedurach brali udział.
Na innych specjalizacjach też nie jest różowo – co piąty rezydent nie dostał wsparcia. Nie było nikogo, kto by go wprowadził w system pracy. Gdy zaczynają dyżurować, są sami – bez możliwości skonsultowania się z doświadczonym lekarzem. 17 proc. twierdzi, że są zmuszani do dyżurowania na kilku oddziałach jednocześnie. Wielu skarży się na toksyczne relacje w szpitalach.
– To nie są jednostkowe przypadki, ale często patologiczne stany przewlekłe – mówi Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL. Patologię udaje się przerwać dopiero, gdy znajdzie się pierwszy odważny, który głośno powie, jak jest.
Jednak i to nie od razu poprawia sytuację. Na przykład o tym, co się działo w Klinice Położnictwa i Patologii Ciąży Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 w Bydgoszczy, gdy kierował nią prof. Mariusz Dubiel, było wiadomo od lat. Najpierw na szefa kliniki skarżyły się pacjentki. Jedna czekała na terminację ciąży, profesor ją odkładał, choć to mogło zagrażać jej życiu, poinformowała media. Po niej do bydgoskiego oddziału „Gazety Wyborczej” zaczęły się zgłaszać kolejne. Jedne opowiadały, że narażał je, zwlekając z terminacją ciąży, inne, że w trakcie badania straszył je wadami płodu, których – jak się później okazywało – nie było.
Potem na odwagę zebrali się współpracownicy profesora. Wcześniej nikt nie chciał się narazić szefowi, który nie tylko kierował kliniką, ale też był konsultantem wojewódzkim w zakresie ginekologii i położnictwa oraz konsultantem ds. perinatologii. Znosili to, że podważał ich diagnozy, wyśmiewał umiejętności. Odzywał się wulgarnie, co w tajemnicy notowali na kartce, którą powiesili na drzwiach szafki w pokoju lekarskim: „Gdzie ta kur…?”, „Co ty taki czopek jesteś?”, „Czyś ty się z chu*** na łby pozamieniał?”, „Nie płakusiaj”… W końcu, gdy zaczęli głośno mówić, że nie sposób z nim pracować, jest wulgarny, pamiętliwy, psuje krew przez intrygi, jesienią ubiegłego roku szpital rozstał się z profesorem bez podania przyczyn.
On wszystko, my nic
Sprawa skarg zespołu anestezjologów ze Szpitala Czerniakowskiego na ortopedę doktora V. ciągnie się od listopada 2023 r. – wtedy zespół napisał skargę, miesiąc później powołano komisję antymobbingową, postępowanie powinno się zamknąć w 21 dni, trwało prawie pół roku. W tym czasie atmosfera się zagęszczała. Lekarze, którzy zeznawali przed komisją, na korytarzach słyszeli, że są donosicielami, mieli stany lękowe. Ostatecznie komisja uznała, że zebrany materiał nie pozwala na sformułowanie zarzutów wobec ortopedy. Teraz sprawą zajmuje się Rzecznik Praw Lekarza przy NIL. Jak to wpływa na atmosferę pracy? Anestezjolodzy do czasu wyjaśnienia sprawy nie chcą rozmawiać, zarząd szpitala przysyła nam informację, że nie współpracuje z doktorem V., ale nie odpowiada na pytania, od kiedy i co było powodem zerwania współpracy.
– Takie konflikty nie kończą się szybko – mówi Olga, która po specjalizacji z chirurgii i kilku latach współpracy z profesorem wpadającym w furię na bloku operacyjnym miała objawy depresji. Złożyła wypowiedzenie. Po niej kolejni lekarze. – Wtedy dyrekcja szpitala zdecydowała, że my powinniśmy zostać, a on odejść. I zaczęło się – opowiada Olga. – Zanim zwolnił gabinet, pokasował dokumentację. A najgorsze było to, że po jego odejściu nie mogliśmy się otrząsnąć. Wydawało się, że w końcu odetchniemy, a wpadliśmy w panikę. Baliśmy się, że zaraz coś zawalimy, nie damy sobie rady bez niego. Takie piętno na nas odcisnął. Wmówił nam, że on potrafił wszystko, a my nic – opowiada Olga.
O takich jak profesor często mówi się: zły człowiek, ale za to jaki specjalista! Albo: nie musi być dobry dla współpracowników, ważne, żeby był dobry dla pacjentów. Tylko czy to możliwe?
– Uważam, że żeby być dobrym lekarzem, trzeba być dobrym człowiekiem – mówi Fiałek. – Słyszy się czasami, że ktoś jest gburowaty, nie znosi ludzi, ale jest świetnym specjalistą. Być może, ale chyba tylko w tym, co da się uprawiać solo. Medycyna to dziedzina zespołowa. Efekt końcowy tego czym się zajmujemy, nigdy nie zależy tylko od tego, ile ktoś zrobi w pojedynkę. To zawsze wynik gry drużynowej. A trudno o dobrą współpracę w złej atmosferze.
Jeszcze dokopać!
W ubiegłym roku w czasopiśmie naukowym „PNAS” uczeni z Hongkongu i USA przedstawili wyniki swoich obserwacji dotyczących tego, jak zła atmosfera na oddziałach szpitalnych przekłada się na stan pacjentów. Przeanalizowali relacje przeszło tysiąca lekarzy i pielęgniarek z 38 klinik w USA – porównali to, co mówili o atmosferze panującej w szpitalu, z danymi dotyczącymi powikłań po zabiegach, infekcji i zgonów. Tam, gdzie atmosfera wśród medyków była napięta, było ich więcej, a tam, gdzie zamiast tarć była współpraca – mniej. Oszacowano różnice w śmiertelności na 11 proc.
– Ten, kto krzyczy lub rzuca głupie uwagi pod adresem innych, nie bierze pod uwagę tego, że ktoś może przez to zginąć – mówi Julia Pankiewicz. – A gdy wytrąconemu z równowagi lekarzowi umrze pacjent, to co zrobi ten, kto go atakował? Jeszcze mu dokopie.
Piotr, chirurg z powiatowego szpitala: – Niedawno na mój dyżur przywieźli mężczyznę po próbie samobójczej, usiłował poderżnąć sobie gardło. Zszywałem mu szyję i myślałem, czyby też się nie pociąć. Jestem na lekach i terapii, ale wciąż pojawiają się myśli o samobójstwie. Najczęściej wtedy, gdy przywożą kogoś po próbie.
MEDtalk-show – lekarze, o lekarzach i dla lekarzy. To jedyny na rynku format talk-show, w którym medycy rozmawiają o problemach, z którymi spotykają się w swojej codziennej pracy. Jesteś lekarzem? Kliknij i obejrzyj już teraz!