Wiosną 1989 r. Agnieszka i Przemek zniknęli razem sprzed bloku w Sosnowcu. W pobliskiej rzece kilka dni później odnaleziono tylko ciało Przemka. Co się stało z Agnieszką i w jakich okolicznościach ktoś zamienił dzieciom buty?
Jest słoneczny i ciepły dzień. Wyjątkowo przyjemna, wczesna wiosna. To ich pierwsza Wielkanoc w nowym mieszkaniu. Zawsze są radośni, dziś jednak szczególnie, w końcu to lany poniedziałek, a oni właściwie po raz pierwszy obchodzą go świadomie – skończyli przecież cztery i pół roku.
Piękna pogoda nie pozwala zostać w domu. Słońce wpadające przez okno zachęca, by kolejny raz wyjść na podwórko. Osiedle Bór w Sosnowcu to typowa grupa niskich bloków z wąskimi uliczkami. W mieszkaniu na drugim piętrze jest z nimi tylko mama. Tata jest kierowcą, mimo święta pracuje, ale niebawem będzie kończył zmianę. Zapowiedzieli się także dziadkowie. Szykuje się miłe, rodzinne popołudnie. W domu pachnie wielkanocnymi przysmakami, po kuchni krząta się Bożena Bugno.
Znaki na podeszwach
Bliźniaki, Agnieszka i Przemek, są wyczekiwanymi dziećmi małżeństwa Bugnów. Dziewczynka jest wyższa od chłopca, przez co wydaje się nieco starsza. Patrząc na ich zdjęcia, trudno dostrzec wyraźne podobieństwo, ale na pewno dzieci są ze sobą zżyte. Chętnie bawią się razem, choć niekoniecznie lubią się dzielić, co nie powinno dziwić, zważywszy na ich wiek. Co ciekawe, Agnieszka i Przemek nie lubią, a wręcz nie znoszą wymieniać się… butami.
Jest 1989 r. Wybór dziecięcego obuwia w sklepach nie przyprawia o zawrót głowy jak obecnie. Dzieci państwa Bugnów noszą te same modele butów. Każde z nich przed wyjściem z domu dokładnie sprawdza, czy założyło swoją parę. By uniknąć kłótni, pani Bożena wpada na pomysł: na podeszwach butów Agnieszki długopisem rysuje kółka, na podeszwach butów synka znaki X. Ten prosty matczyny sposób pozwalał ostudzić emocje maluchów podczas wychodzenia z domu. Według wspomnień Bożeny Bugno 27 marca 1989 r. każde z dzieci wkłada swoje buty.
Tego dnia bardzo nalegają, aby wyjść na podwórko. Robiąc słodkie minki, proszą mamę, żeby pozwoliła im poczekać na dziadków przed blokiem. Kobieta początkowo nie chce się zgodzić, ale w końcu ulega namowom – będzie przecież widziała je cały czas z okna. Około godziny 15.30 Agnieszka i Przemek wychodzą z mieszkania. Okno kuchenne znajduje się bezpośrednio nad wejściem do klatki schodowej, dlatego Bożena Bugno widzi zarówno moment wyjścia dzieci z bloku, jak również ich beztroską zabawę tuż przed budynkiem. W pewnym momencie w czajniku na kuchence gazowej zaczyna gotować się woda. Kobieta odchodzi od okna i przygotowuje herbatę. Chwilę krząta się po kuchni i znów wygląda przez okno. Nie widzi jednak dzieci. Nie słyszy ich głosów. Nie słyszy krzyków ani płaczu. Z jej opowieści po latach wynika, że nie widziała dzieci przez zaledwie kilka minut. W częściowych aktach sprawy, które udało się odnaleźć w policyjnym archiwum, mowa jest o kilkunastu minutach.
Bez śladu
Mama bliźniaków reaguje natychmiast: głośno krzyczy, woła dzieci, wybiega przed blok. Nawołuje coraz głośniej, każda minuta potęguje przerażenie. Do poszukiwań dołączają kolejno babcia, mąż, który właśnie wrócił z pracy, dziadkowie, sąsiedzi – najpierw ci, którzy słyszą krzyki, potem ci, których wzywają inni.
Jak daleko mogły odejść od domu czteroipółletnie bliźniaki w zaledwie kilka czy kilkanaście minut? Dokąd mogły pójść? I dlaczego oddaliły się samowolnie, choć nie mają tego w zwyczaju, tym bardziej że na osiedlu mieszkają od niedawna? Dlaczego nie odpowiadają na wołanie? A jeśli ktoś je porwał, nie krzyczałyby? Przecież byli we dwoje. Kto i w jaki sposób miałby niezauważony uprowadzić dwójkę dzieci w ciszy, bez płaczu czy wrzasków? Bez świadków? A może zostały gdzieś zwabione, np. do samochodu? Taka wersja pojawi się później w śledztwie. Świadkowie będą mówić, że tego dnia widzieli na osiedlu samochód, będą opowiadać np. o dużym fiacie z dwoma nieznanymi mężczyznami w środku. Ale to przecież święta, czas rodzinnych i przyjacielskich wizyt. Trop podejrzanego samochodu, a właściwie samochodów, bo wersji pojawi się więcej, zostanie skrupulatnie przeanalizowany, choć bez efektów.
Minuty poszukiwań zmieniają się w godziny. Godziny bez jakiejkolwiek informacji, bez jakiegokolwiek śladu. Rodzina zgłasza zaginięcie. Z policyjnej notatki wynika, że robią to osobiście, a zawiadomienie składa mama. Sprawa zostaje potraktowana priorytetowo – cel jest tylko jeden: odnaleźć dzieci.
Wszystkie ręce na pokład
Rozpoczynają się poszukiwania na ogromną skalę. Dziś pewnie w pierwszej kolejności sprawdzano by zapis monitoringu, ale mówimy o roku 1989, kiedy do komunikacji służył telefon stacjonarny, który stanowił dobro luksusowe. „Często łatwiej było gdzieś pójść i zapytać osobiście, niż się dodzwonić” – dokładnie takiego zdania używa była dziennikarka jednej z sosnowieckiej gazet, do której docieram.
Kobieta w tamtym czasie była najmłodszą dziennikarką zagłębiowskiego tytułu, jest również jedyną żyjącą osobą z ówczesnego zespołu redaktorów opisujących najważniejsze newsy z miasta. Lokalni dziennikarze to zawsze doskonałe źródło informacji. Nie wszystko przecież da się opisać w gazecie. Chcę zapytać o te dziennikarskie kulisy, wspomnienia z poszukiwań, o obserwacje, którymi dzielić się na łamach prasy nie było można. Ale niczego się nie dowiem – w wyniku pewnej jednostki chorobowej moja rozmówczyni straciła pamięć.
Miasto zaczyna kipieć od domysłów i plotek. A każdy donos, każda informacja trafiająca do milicji, nawet ta najbardziej absurdalna, musi zostać dokładnie sprawdzone. Zarówno z akt, jak i archiwalnych artykułów dowiadujemy się, że w poszukiwania zaangażowanych jest kilkudziesięciu milicjantów z różnych oddziałów, w tym ZOMO, zaangażowani są strażacy, junacy z OHP, na miejscu od początku pracują również psy tropiące, a do patrolowania terenu poderwany zostaje helikopter. Z góry monitoruje rzeki Białą i Czarną Przemszę, które się ze sobą łączą. Obszar rzeki i jej okolic sprawdzany jest nieprzypadkowo. Po pierwsze, pies tropiący doprowadził ekipę w bezpośrednią okolicę wody, po drugie, osiedle Bór, a dokładnie blok, przed którym bawiło się rodzeństwo, położony jest kilkaset metrów właśnie od rzeki Biała Przemsza.
– W tej sprawie, jak wynika z akt, którymi dysponujemy, przyjęto kilka wersji zdarzeń, m.in. nieszczęśliwy wypadek i utonięcie, a same poszukiwania były prowadzone na ogromną, nawet jak na obecne czasy, skalę – zaznacza asp. Katarzyna Cypel-Dąbrowska, rzeczniczka KMP w Sosnowcu.
Milicja liczy na media
Z policyjnej notatki wynika, że Agnieszka ma około 116 cm wzrostu, długie włosy w kolorze ciemnego blondu (w chwili zaginięcia spięte w kucyk), ma też charakterystyczny fioletowy znak u nasady nosa w formie kreski o długości około 7 mm. Przemysław natomiast ma około 110 cm wzrostu, włosy czarne, krótko przystrzyżone. Oboje ubrani byli w ortalionowe niebieskie kurtki z kapturem, granatowo-niebieskie kozaczki i brązowe czapki z daszkiem. Chłopiec ma na sobie beżowe spodnie, dziewczynka spódniczkę koloru granatowego.
Ten rysopis, na prośbę milicji, pojawia się kilkukrotnie w lokalnej telewizji. Przez trzy dni z rzędu na antenie TVP Katowice emitowane są apele rodziny i informacje dotyczące wyglądu i ubioru dzieci. Sprawdzam, ale niestety, najprawdopodobniej w katowickim archiwum stacji nie zachował się jednak żaden z tych materiałów.
Drugiego dnia poszukiwań rozpoczynają się intensywne przesłuchania, w tym rodziców. Z archiwalnych wydań lokalnej gazety dowiadujemy się, że podczas przesłuchań rodzice opowiadają o Agnieszce jako o tej bardziej energicznej, „żywszej”, Przemek ma być natomiast „roztropniejszy”. Te wszystkie informacje są zapewne potrzebne sztabowi poszukiwawczemu, by stworzyć rys psychologiczny dzieci. Rodzice podczas przesłuchań raczej nie wierzą, że ich dzieci dałyby się zwabić komuś obcemu, np. na przejażdżkę – podaje lokalna prasa. Rodzina ma samochód, nie jest on więc dla bliźniaków szczególną atrakcją. Jednak to nie wyłącza czujności funkcjonariuszy prowadzących sprawę.
– Jedna z kilku wersji śledztwa zakładała uprowadzenie – zaznacza asp. Katarzyna Cypel-Dąbrowska, rzeczniczka KMP w Sosnowcu.
Komunikaty i fałszywe tropy
29 marca 1989 r. w dwóch pobliskich zakładach pracy – w kopalni Niwka Modrzejów i w Fabryce Maszyn Górniczych Niwka – nadano komunikaty dotyczące zaginionych dzieci. Pracownicy tych przedsiębiorstw po powrocie do domów dzielą się zapewne informacjami z najbliższymi. O zaginięciu dzieci mówi się coraz szerzej.
Milicja przesłuchuje kobietę, która na spacerze z maleńkim dzieckiem miała widzieć w okolicy rzeki chłopca i dziewczynkę. Wówczas była ponoć przekonana, że dzieci są pod opieką kogoś dorosłego. Czy rzeczywiście 27 marca 1989 r. spacerowiczka jako ostatnia widzi Agnieszkę i Przemka Bugnów? Z opisu dzieci, jaki przedstawia kobieta, a który odnajduję w archiwalnej gazecie „Panorama”, wynika, że chłopiec miał spodnie w kolorze kurtki, czyli niebieskie, a przecież w policyjnym rysopisie Przemka mowa jest o beżowych, jasnych spodniach.
Sygnałów, które najpierw rozbudzają podejrzenia śledczych, a po sprawdzeniu okazują się fałszywymi alarmami, jest w tej sprawie wiele. W okolicy osiedla ponoć widziano starszego mężczyznę z dziećmi. Milicjanci odnajdują człowieka, wobec którego rzucone są podejrzenia. Okazuje się, że starszy pan, niosący pod pachą lalkę, był na spacerze ze swoimi wnuczętami. Dzieci miały być w podobnym do Agnieszki i Przemka wieku oraz w podobnych strojach.
I znów grupa śledczych zostaje z niczym, choć sam przebieg poszukiwań chyba robi wrażenie na dziennikarzach, jeden z nich – Zbigniew Figat – w swoim artykule opisuje je następująco: „(…) teren dokładnie penetrują ekipy poszukiwawcze – płetwonurkowie, funkcjonariusze z bosakami, płynący pontonami po Przemszy, śmigłowiec, z którego przez lornetki dokładnie lustruje się teren, często obniżając lot tak, że mocno faluje się woda”.
Rzeka patrolowana jest na długości kilkunastu kilometrów, służby przeczesują też brzegi. Śmigłowiec, z którego prowadzona jest obserwacja, to MI-2 z Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Katowicach. Poszukiwania obejmują nie tylko okolice rzeki, ale również kompleksy leśne, ogródki działkowe, estakadę z trasą samochodową Warszawa-Cieszyn, okolice torów kolejowych czy piaskownię. W Brzęczkowicach, za Mysłowicami, nurkowie natrafiają na zator rzeczny, z mnóstwem śmieci i padliny. Analizując po latach opisy poszukiwań, trudno pozbyć się wrażenia, że ekipa nastawia się na to, że jeśli dzieci wpadły do rzeki i utonęły, ich ciała mogą zatrzymać się właśnie na tym zatorze. Płetwonurkowie oraz grupy na lądzie prowadzą szczegółowe poszukiwania – bezskutecznie. Nie znajdują ciał. W częściowych aktach sprawy nie ma przesłanki o odnalezieniu czegokolwiek należącego do dzieci.
Tragiczne wieści
31 marca 1989 r. zdecydowano o rozpoczęciu poszukiwań na skalę krajową, „Dziennik Telewizyjny” miał wyemitować zdjęcia poszukiwanych dzieci, ale tego dnia na wysokości zalewu Dziećkowice, około 18 km od miejsca wskazanego przez psy tropiące, ekipa poszukiwawcza odnajduje ciało Przemka.
Oficjalna wersja, pochodząca z zachowanych akt sprawy, mówi, że odkrycia dokonał funkcjonariusz milicji z Mysłowic, który dostrzegł ciało chłopczyka na brzegu rzeki, tuż pod powierzchnią wody. W archiwalnym wydaniu „Dziennika Zachodniego” czytamy z kolei, że to przechodnie „zauważyli w rzece pelerynkę i przedmiot przypominający rączkę dziecięcą”. W opisie obu wersji zgadza się tylko data i godzina, czyli 31 marca 1989 r., godzina 17.00. Ciało Przemka zostaje wyłowione dwie godziny później.
Tydzień po publikacji informacji o odnalezieniu zwłok dziecka w „Dzienniku Zachodnim” pojawia się sprostowanie, które brzmi następująco: „W informacji z sobotnio-niedzielnego numeru »DZ« błędnie podaliśmy, że ciało Przemka zauważyli przechodnie, a nie – jak było w istocie – funkcjonariusze MUSW w Mysłowicach”. Nie ma to większego znaczenia dla sprawy, ale obecność takiego sprostowania może świadczyć, że milicja chciała zadbać o własny wizerunek.
Przeszukiwanie rzek-ścieków
Po odnalezieniu ciała Przemka nie ustają poszukiwania Agnieszki.
Skrupulatnie sprawdzana jest nie tylko Przemsza i jej brzeg oraz nadbrzeża, ale także zalew Dziećkowice, choć rzeka się z nim nie łączy. Ponownie przeszukiwany jest cały odcinek, od miejsca, w którym ślad po dzieciach się urywa, aż do ujścia Przemszy do Wisły w okolicach Oświęcimia.
– Teren zalewu i rzeki wraz z jej brzegami przeczesywany był ze szczególną starannością – mówi nam Maciej Rokus, szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP oraz biegły sądowy z zakresu poszukiwań zaginionych na akwenach i obszarach trudno dostępnych. Biegły osobiście nie brał udziału w poszukiwaniach Agnieszki i Przemka Bugnów, ale rozmawiał ze starszymi kolegami, którzy ponad 35 lat temu przeszukiwali zalew oraz rzekę w poszukiwaniu bliźniaków.
– To była bardzo żmudna praca wspaniale wyszkolonych nurków. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Zaznaczam, iż nie dysponuję aktami sprawy, ale zapoznałem się z relacjami nurków, czytałem archiwalne doniesienia prasowe, szczegółowo analizowałem koryto rzeki z wyjątkowym specjalistą Mikołajem Hassą [autor licznych przewodników wędkarskich, znawca rzek polskich – przyp. autorki], sięgnąłem po archiwalne mapy rzek – mówi Maciej Rokus. – Z całą pewnością mogę stwierdzić, że poszukiwania nie były łatwe. Sprawdzane rzeki określane były czasami mianem rzek-ścieków, bo w tamtym czasie trafiały do nich wody kopalniane i przemysłowe. W akcji pomagał Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny z Katowic. Wiosną 1989 r. byli tam więc najlepsi z najlepszych. Odcinek tej rzeki, na którym się skupiono – czyli od miejsca wskazanego przez psy w pierwszej dobie poszukiwań aż do wysokości zalewu Dziećkowice i dalej – nie jest prostą rynną. Rzeka ma swoją morfologię, w korycie i liniach brzegowych występują wywroty i inne obiekty, mogą tworzyć się zatory, a na nich może zatrzymać się wszystko, co niesie nurt. Ponad 35 lat temu na sprawdzanych odcinkach występowały zatory, więc jeśli dziewczynka wpadła do rzeki, to jest niewielkie prawdopodobieństwo, żeby nie odnaleziono jej ciała. Zastanawiający jest również fakt, że nie znaleziono luźnych części garderoby dzieci – dodaje Rokus.
Zniszczone akta
Z doniesień prasowych wynika, że ciało Przemka trafiło do prosektorium szpitala w Mysłowicach. Występuję więc do Prokuratury Rejonowej Sosnowiec-Południe z prośbą o odnalezienie archiwalnych akt sprawy, w tym sekcji zwłok chłopca. Odpowiedź prokuratury jest jednoznaczna: zgodnie z wypisem repertorium, zaledwie trzy miesiące od dnia zaginięcia dzieci, dokładnie 27 czerwca 1989 r., sprawa śmierci Przemka zostaje umorzona, jak napisano: „z uwagi na brak znamion przestępstwa”. Siedem lat później, pod koniec maja 1996 r., na podstawie zezwolenia wydanego przez Archiwum Państwowe w Katowicach akta zostają zniszczone.
Z tego samego pisma wynika również, że „w wyniku ustaleń z repertorium Prokuratury Rejonowej w Sosnowcu z 1989 r., nie odnotowano sprawy Agnieszki Bugno”. Mówiąc krótko, po znalezieniu ciała Przemka prokurator najwyraźniej musiał jego sprawy w sposób formalny nie łączyć z zaginięciem Agnieszki Bugno. Jak to możliwe, skoro zachodzi silna korelacja między odnalezieniem ciała chłopczyka a trwającymi poszukiwaniami dziewczynki? Aby Archiwum Państwowe wydało zezwolenie na przekazanie akt do zniszczenia, prokuratura musi o taką zgodę wystąpić. Dlaczego wystąpiono o nią już po siedmiu latach od chwili znalezienia zwłok chłopca, zwłaszcza że same okoliczności jego zaginięcia budzą szereg wątpliwości i owiane są tajemnicą? Kiedy dzielę się tymi przemyśleniami z jednym z pracowników Archiwum Państwowego, okazuje się, że nie tylko ja jestem zaskoczona tym faktem.
Policja natomiast nie ma akt Przemka, bo po odnalezieniu jego ciała gospodarzem postępowania stał się prokurator. W policyjnym archiwum znajdują się jedynie akta sprawy poszukiwawczej Agnieszki. Wielu danych więc brakuje, by móc rzetelnie opisać wszystkie szczegóły.
Zamienione buty
Czy Agnieszka Bugno żyje? Czy możliwe jest, że została uprowadzona razem z bratem, ale tylko ona „była potrzebna”? Jeśli tak, to kim jest prawie 41-letnia dziś kobieta? Czy pamięta cokolwiek ze swojego wczesnego dzieciństwa? Czy pamięta, że miała brata bliźniaka, czy rozpoznałaby twarz swojej mamy? Jeśli żyje, to jak się teraz nazywa? To pytania, na które nie ma odpowiedzi.
Nie ma też żadnego potwierdzenia, że Agnieszka Bugno może żyć, ale ubierając ciało Przemka do trumny ponad 35 lat temu, jego mama dostrzega, że jeden z butów na jego małej stopie należy do jego siostry – zamiast X oznaczony jest kółkiem. Bożena Bugno jest przekonana, że buty musiały zostać zamienione poza domem, pytanie w jakich okolicznościach.
Czy rodzice oraz rodzeństwo Agnieszki i Przemka Bugnów, które przyszło na świat kilka lat po zniknięciu bliźniaków, kiedykolwiek poznają prawdę o tym, co wydarzyło się 27 marca 1989 r.?
Fundacja Itaka na swoich stronach apeluje do wszystkich, którzy mogą mieć jakiekolwiek informacje istotne dla tej sprawy, o zgłaszanie ich do Centrum Ludzi Zaginionych pod nr tel. 116 000. Do fundacji można również napisać na adres: [email protected].
![](https://ocdn.eu/pulscms/MDA_/5518843594bbc2e8c4d80008cb83e0a6.png)
![](https://ocdn.eu/pulscms/MDA_/0c1789c9dbb54754c0efd193b2a05d11.png)