W zeszłym tygodniu Tesla ogłosiła swoje wyniki finansowe za rok 2024. Fanfar nie było. Przychody firmy wzrosły w skali roku o zaledwie 1 proc., a zysk netto firmy spadły o ponad 50 proc. i wyniósł jedynie 7 mld dolarów; to najgorszy wynik od covidowego apogeum w 2021 r.). Jeśli spojrzeć na dane dotyczące głównego sektora działalności spółka – czyli samochodów – to w 2024 r. jej przychody zmniejszyły się w skali roku o 6 procent. Co więcej, firma zaliczyła pierwszy od 2011 r. spadek liczby sprzedanych samochodów – czyli de facto sprzedaż spadła po raz pierwszy w historii jej komercyjnej działalności na zauważalną skalę, bo w przywołanym roku 2011 na zakup Tesli zdecydowało się zaledwie 1129 klientów.
To nie koniec. Niemal 40 proc. całego zysku Tesli z minionego roku pochodziło ze sprzedaży „pozwoleń emisyjnych” innym firmom motoryzacyjnym. A Donald Trump ogłosił w dniu swojego zaprzysiężenia, że zlikwiduje wymogi emisyjne dla producentów aut, co sprawi, że handel pozwoleniami zniknie.
Jak zareagowały rynki?
W dniu ogłoszenia wyników finansowych wartość akcji Tesli spadła przez chwilę o 6 proc., ale notowania zamknęły na plusie. Tydzień później akcje Tesli są o 4 proc. tańsze niż w przededniu publikacji wyników za 2024 rok. Jeśli jednak porównamy obecną wycenę spółki do jej wartości giełdowej sprzed równo roku, to jest ona ponad dwukrotnie wyższa. W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy cena akcji Tesli wzrosła o 150 proc. – z 147 na 375 dolarów.
Po zeszłotygodniowym ogłoszeniu wyników finansowych spółki Musk przekonywał inwestorów, że niepokojące dane to jedynie szum i nie mówią one niczego o perspektywach firmy – te są bowiem rewelacyjne. CEO Tesli zapowiedział, że w ciągu sześciu miesięcy firma wprowadzi w Austin, a więc w mieście w którym znajduje się siedziba firma, usługę przejazdów na zamówienie przy użyciu samochodów autonomicznych. To pierwszy akord w rewolucji, dzięki której zdaniem Muska akcje Tesli czeka „najwyższy wzrost wartości jakiegokolwiek aktywu w historii świata”, czyli masowej produkcji modelu o roboczej nazwie Cybercab.
Samochód będzie w peni autonomiczny – nie znajdzie się w nim kierownica, pedały gazu ani hamulca, ani lusterka, a jedynie dwa siedzenia dla pasażerów. Firma zaprezentowała jego prototyp w październiku 2024 r., pierwsi klienci będą mogli kupić go w 2026 r., a już od 2027 r. fabryki Tesli będą zdolne produkować aż 2 mln egzemplarzy rocznie. Cybercab ma kosztować jedynie 30 tys. dolarów, a klienci zostaną dodatkowo skuszeni tym, że sami na nim zarobią – bo w czasie, gdy nie będą korzystać z auta, model posłuży innym użytkownikom jako autonomiczna taksówka.
Na czym naprawdę jest oparta wycena Tesli?
Jednym z najważniejszych wskaźników inwestycyjnych jest stosunek wartości giełdowej firmy do jej zysków (P/E, price/earnings ratio). Wyższy współczynnik oznacza najogólniej, że inwestorzy spodziewają się znacznego wzrostu zysków spółki w kolejnych latach, niższy – że źle oceniają jej przyszłe perspektywy. Dla głównych światowych firm motoryzacyjnych wskaźnik P/E wynosi między 3 (Volkswagen) a 10 (Toyota). Większa wiara w perspektywy rozwoju gigantów z Doliny Krzemowej objawia się tym, że w ich wypadku współczynnik jest parokrotnie wyższy – jego średnia wartość z ostatnich lat dla Alphabet (Google), Microsoft, Meta (Facebook) oraz Apple mieści się w przedziale 20-30.
Tesla od lat jest traktowana przez inwestorów jako coś więcej niż producent samochodów, a jej wycena giełdowa była oparta na kryteriach stosowanych wobec spółek z sektora technologicznego. Biorąc to pod uwagę, można by się zatem spodziewać, że w jej wypadku wskaźnik wartości giełdowej do zysków znajduje się gdzieś pomiędzy 10 a 30. Otóż nie.
Inwestorzy od lat kupują obietnice Muska, zgodnie z którymi potencjał przyszłych zysków Tesli jest właściwie nieskończony. W ciągu ostatnich pięciu lat średnia wysokość współczynnika P/E dla spółki wynosiła około 80 i była wielokrotnie wyższa niż w wypadku Alphabet czy Mety. Dla porównania, w szczytowym momencie największego optymizmu inwestorów co do przyszłości Meta osiągnął on poziom 109, w wypadku Alphabet – 66, a Microsoft – 63, a Apple – 42. Jedyni technologiczni giganci, którzy w ostatnich dekadach budzili większy entuzjazm rynków, to Nvidia oraz Amazon. W wypadku tej pierwszej, a więc najwyżej wycenianej obecnie korporacji na świecie, rynki kierują się jej dominująca pozycją w sektorze technologii niezbędnej dla rozwoju AI. Czyli rewolucji, która rozleje się na wszystkie gałęzie gospodarki i uczyni z Nvidii układ nerwowy nowego światowego modelu gospodarczego. Jeśli chodzi o Amazona, to niezwykle wysoka wycena jest podyktowana przede wszystkim potężnymi i nieustannie rosnącymi przychodami firmy.
Przychody Tesli w zeszłym roku wyniosły niecałe 100 mld dolarów. To nie tylko sześć razy mniej niż w wypadku Amazon, ale też tylko jedna trzecia przychodów uzyskanych przez Toyotę. Tesla nie cieszy się również tak dominującą pozycją na rynku, jak imperium stworzone przez Jeffa Bezosa. W 2024 r. chińskie BYD zrównało się z firmą Muska w liczbie wyprodukowanych samochodów elektrycznych, a udział amerykańskiego producenta w światowym rynku to niecałe 20 proc.
Najbogatszy człowiek na ziemi przekonuje oczywiście, że taka analiza kompletnie nie oddaje rzeczywistego potencjału Tesli, bo rynek, który firma zamierza całkowicie zdominować – całkowicie autonomiczne pojazdy – jeszcze nie istnieje, a jego rozmiar przekroczy wszelkie wyobrażenia. Inwestorzy od lat kupują tę narrację. Nie tłumaczy to jednak kosmicznego wzrostu kursu akcji firmy na przestrzeni ostatnich miesięcy.
Inwestorzy kupują Teslę czy Muska?
Musk ogłosił nadchodzącą premierę prototypu modelu Cybercab w dniu publikacji kwartalnych wyników finansowych Tesli w kwietniu 2024. Po zapowiedzi akcje firmy były wyceniane na 170 dolarów – 30 proc. poniżej ich średniej wartości z 2023 r. i 60 proc. poniżej szczytowej wyceny z listopada 2021. Ich cena odbiła pod koniec czerwca i osiągnęła poziom z końca 2023 r. – 250 dolarów – po tym, jak dane dotyczące sprzedaży aut w drugim kwartale 2024 okazały się lepsze od przewidywań. Po zaprezentowaniu z wielką pompą prototypu Cybercab 11 października akcje firmy ponownie spadły do poziomu 220 dolarów, a szacowana wartość Tesli zmniejszyła się w ciągu jednego dnia o 70 mld dolarów.
Również ostatnie zapowiedzi dotyczące uruchomienia w Austin autonomicznych taksówek nie budzą wielkiego entuzjazmu – należąca do Alphabet firma Waymo już teraz oferuje podobne usługi w trzech amerykańskich miastach i przewozi 150 tys. klientów tygodniowo. Tesla, jak to często bywa, na ten moment oferuje jedynie obietnice. Jak to zatem możliwe, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy wycena rynkowa spółki wzrosła aż o 70 proc.?
W połowie lipca ubiegłego roku Musk ogłosił, że w wyborach prezydenckich poprze Donalda Trumpa i zamierza przekazać ogromne środki na jego kampanię. Po tym, jak wartość Tesli tąpnęła po przyjętym chłodno przez inwestorów ujawnieniu modelu Cybercab, cena akcji spółki ponownie poszła w górę w ostatnich dwóch tygodniach października, gdy sondaże zaczęły wskazywać na słabnące poparcie dla Kamali Harris i rosnące szanse wyborcze Trumpa.
W dniu wyborw prezydenckich akcje Tesli kosztowały 250 dolarów – tyle samo, co pod koniec 2023 r. A potem wygrał kandydat Muska. Tydzień po zwycięstwie Trumpa jedna akcja Tesli była już wyceniana na 350 dolarów. Gdy w połowie grudnia media informowały, że Musk de facto zamieszkał z Trumpem w jego rezydencji Mar-a-Lago i jest jego najbliższym zausznikiem, jedna akcja Tesli kosztowała 480 dolarów. We wrześniu wskaźnik wartości giełdowej Tesli do jej zysków wynosił 70. W tej chwili – 190. Jako posiadacz 13 proc. akcji Tesli, w ciągu 6 tygodni od wygranej Trumpa Elon Musk zwiększył swój szacowany majątek o 100 miliardów dolarów.
O ile w ostatnich latach niewiarygodnie wysoka wycena Tesli była oparta na wierze w to, że obietnice Muska dotyczące pojazdów autonomicznych się spełnią, to w tej chwili ma ona już niewiele wspólnego z oceną perspektyw firmy opartą na jej pozycji rynkowej i planach inwestycyjnych. Opiera się na tym, jak ogromny wpływ Musk uzyskał nad amerykańską polityką i instytucjami państwa.
Co z tego, że chiński koncern samochodowy BYD stał się największym producentem aut elektrycznych na świecie? Musk za pomocą Trumpa może zamknąć wszystkim chińskim koncernom dostęp do amerykańskiego rynku. A następnie dążyć do tego samego w Europie – albo poprzez groźby ze strony Biaego Domu, albo bezpośrednio za pomocą opłacanych przez siebie europejskich partii politycznych, które dzięki jego wsparciu mogą dojść do władzy. Może i należące do Alphabet Waymo wyszło na prowadzenie w zakresie usług przewozowych za pomocą pojazdów autonomicznych, ale to Elon będzie tworzył regulacje kształtujące działania całego sektora. Jeszcze parę miesięcy temu analitycy zastanawiali się, na ile mocarstwowe plany Tesli dotyczące autonomicznych taksówek mogą ucierpieć w wyniku ewentualnych wypadków i wynikających z nich potencjalnych gigantycznych odszkodowań, kar administracyjnych i zakazów prawnych. Teraz ryzyko jest nieporównywalnie mniejsze.
Przez lata Tesla była pupilkiem inwestorów, którzy wierzyli, że Musk jest wizjonerem wolnego rynku. Od momentu ogłoszenia wyników listopadowych wyborów prezydenckich w USA tłumnie skupują jej akcje, bo stawiają na to, że stał się najpotężniejszym oligarchą w historii. I od teraz to on, a nie rynek, będzie decydował o tym, ile warta jest Tesla.
A co jeszcze działo się na świecie w mijającym tygodniu?
Google usuwa zobowiązania do nieużywania sztucznej inteligencji dla celów militarnych i zagrażających prawom człowieka. W czwartek Google ogłosił zmiany w swoich regułach dotyczących zastosowania sztucznej inteligencji i innych zaawansowanych technologii. Pierwotny dokument został opublikowany przez firmę w 2018 r. w odpowiedzi na protesty pracowników firmy dotyczące jej współpracy z amerykańską armią nad programem dronów wojskowych. Firma zobowiązała się w nim, że w pracach nad rozwojem rozwiniętych technologii i sztucznej inteligencji nie będzie stosować ich do tworzenia broni, rozwiązań grożących prawom człowieka, ani systemów inwigilacji łamiących obowiązujące normy międzynarodowe.
Jak donosi portal wired.com, w nowej wersji nie znajdziemy żadnego z powyższych ograniczeń. Zamiast tego firma umieściła mgliste zapewnienia, że wprowadzi „odpowiednie mechanizmy” dążące do tego, żeby jej działania w zakresie zaawansowanych technologii były zgodne z „potrzebami użytkowników, odpowiedzialnością społeczną, oraz szeroko przyjętymi zasadami prawa międzynarodowego i praw człowieka”. Nie martwmy się jednak. Jak przeczytamy w uaktualnionym dokumencie, jeśli Google nie uda się spełnić tej obietnicy, to włoży wysiłki w to, by łagodzić „niezamierzone lub szkodliwe skutki” swoich poczynań. Uff.
Wspaniała pogoda dla amerykańskich bogaczy. Według nowej analizy Gabriela Zucmana, francuskiego ekonomisty specjalizującego się w tematyce nierówności, jeszcze nigdy tak niewielu Amerykanów nie miało tak wiele. Zucman przyjrzał się temu jak bogaci są absolutnie najbogatsi, czyli 0,00001% (jedna stutysięczna promila) najlepiej usytuowanych amerykańskich gospodarstw domowych. Mówiąc konkretnie, ekonomista oszacował ile wynosi majątek najbogatszych 19 rodzin w Stanach Zjednoczonych. Co się okazało? Że odpowiadają za ponad 2 proc. majątku wszystkich Amerykanów.
Według historycznych danych, w przededniu Pierwszej Wojny Światowej współczynnik ten wynosił niecały 1 procent, w połowie lat 50. – 0,4 proc., a na początku lat 80. „zaledwie 0,2 proc. Od tego momentu idzie niemal nieustannie w górę – pierwsza fala wzrostu trwała do 2000 r., gdy przekroczono granicę 1 proc., druga rozpoczęła się w momencie kryzysu gospodarczego z 2008 r. i trwa nieprzerwanie do teraz. Jak pokazuje Zucman, choć kierunek zmian pozostaje od lat ten sam, to rok 2024 był absolutnie rekordowy. Aż do zeszłego roku wskaźnik nigdy nie przekroczył poziomu 1,5 proc.