W interesie Polski leży to, aby amerykańscy żołnierze jak najdłużej stacjonowali w Polsce. I aby NATO mimo wszystko pozostało sojuszem atlantyckim. Dlatego każdą próbę wpłynięcia na Donalda Trumpa uważam za zasadną. Nawet jeśli trwa ledwie kilka minut.
W kluczowym dla przyszłości stosunków transatlantyckich momencie do Waszyngton polecieli prezydent i minister spraw zagranicznych. Pretekstem dla obu wizyt była konferencja amerykańskich środowisk konserwatywnych CPAC pod Waszyngtonem, na której występował prezydent Donald Trump, zaś tłem najpotężniejszy od niepamiętnych czasów kryzys w relacjach pomiędzy USA a europejskimi sojusznikami. Nie sądzę, aby wizyty były uzgodnione z powodu bardzo trudnej kohabitacji między ośrodkami władzy. Zakładam jednak, że w minimalnym stopniu je skoordynowano. Wierzę też — być może naiwnie — że chodziło o coś więcej niż tylko zademonstrowanie tego, kto jest w stanie być bliżej ucha Trumpa (wygrał Andrzej Duda) i komu ludzie „Króla Ameryki” poświęcą więcej czasu (zwycięzca — Radosław Sikorski).
Radosław Sikorski i Marco Rubio
Foto: Kent Nishimura / Reuters
Nie ma się z czego śmiać…
Do takiej pozytywnej interpretacji „polskiego weekendu w Waszyngtonie” skłaniają mnie wpisy premiera Donalda Tuska na platformie X: „Proszę wszystkich o docenienie i uszanowanie wysiłków każdego, kto podejmuje je na rzecz bezpieczeństwa Polski. Rząd i Prezydent muszą w tej sprawie działać razem, niezależnie od wszystkich różnic” i „Nie ma się z czego śmiać. Bądźmy poważni, bo sytuacja robi się naprawdę poważna.” Andrzej Duda nie jest — delikatnie mówiąc — prezydentem moich marzeń, ale schadenfreude z powodu tego, że zamiast pół godziny, Trump poświęcił mu dziewięć minut, uważam za nie na miejscu. Trump jaki jest, każdy widzi – styl jego prezydentury wymyka się wszelkim konwenansom, więc ocenianie spotkania z nim z perspektywy doświadczeń z poprzednimi prezydentami USA nie ma sensu.
Owszem, można się zastanawiać czy Andrzej Duda nie naraził na szwank powagi urzędu, decydując się na „podróż za jeden uśmiech” tylko po to, by spotkać się z Trumpem na marginesie środowiskowej konferencji, na której wygłaszano kuriozalne przemówienia (Andrzej Duda entuzjastycznie na nie reagował i klaskał, co licowało z majestatem urzędu prezydenta). Istnieje też ryzyko, że jedynym wymiernym rezultatem tego spotkanie będzie wspólne zdjęcie opublikowane na profilu Białego Domu przedstawiające prezydentów z kciukami podniesionymi do góry. Przyjmuję najbardziej optymistyczną z interpretacji, że Andrzejowi Dudzie udało się rzeczywiście zaprosić Trumpa do Polski. I że jego wizyta będzie okazją do przekonania prezydenta USA do szeroko rozumianych polskich i ukraińskich racji, a nie tylko racji Prawa i Sprawiedliwości. Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że politycy PiS z kandydatem tej partii na prezydenta włącznie prześcigają się w bezkrytycznym podlizywaniu się obecnemu lokatorowi Białego Domu. Od partii, która po inwazji 2024 prowadziła konsekwentnie proukraińską politykę zgodną zresztą polską i europejską racją stanu, oczekiwałbym zacznie więcej, niż wasalczej postawy.
Mocne karty Polski
Polska nie jest mocarstwem, ale ma kilka kart przetargowych w relacjach z USA. Są nimi potężne zakupy wojskowe w Ameryce, najwyższe w NATO wydatki na obronność w stosunku do PKB i dobre relacje prezydenta Dudy z Trumpem (nazywa go „fantastycznym prezydentem” i „wielkim przyjacielem”), oraz respekt obecnej administracji dla szefa polskiej dyplomacji. Obu polityków chwalił na portalu X przyszły ambasador USA w Polsce Tom Rose. Kiedy Andrzej Duda poinformował o tym, że w rozmowie telefonicznej zasugerował prezydentowi Zełenskiemu, aby „pozostał zaangażowany w spokojną i konstruktywną współpracę z Donaldem Trumpem” Rose napisał pod adresem prezydenta swoisty pean: „Głęboko przemyślane oświadczenie i serdeczne uczucia wyrażone przez prawdziwego przyjaciela Ameryki i wielkiego obrońcę Polski, jej narodu i pokoju w Europie. Z kolei Sikorskiego Rose nazwał dwa tygodnie temu „genialnym i wysoce szanowanym ministrem spraw zagranicznych Polski”. Parafrazując popularną w USA reklamę telewizyjną, w której pojawiają się słowa „Kiedy EF Hutton mówi, ludzie słuchają” stwierdził, że tak samo jest w przypadku Sikorskiego.
Z racji swojego backgroundu szef polskiego MSZ doskonale zna amerykańskie środowiska konserwatywne i rozumie dzisiejszą Amerykę znacznie lepiej niż którykolwiek z ministrów spraw zagranicznych z państw UE. Wie też jak przemówić do wyobraźni establishmentu Partii Republikańskiej. Udaną próbą zwrócenia uwagi na to, do czego prowadzi sojusz chwalonej dziś przez Trumpa Rosji z uznawanym wciąż za śmiertelnego wroga USA Iranem było przewiezienie na konferencję CPAC irańskiego dronu Shahed 136 zestrzelonego w Ukrainie. — Byłoby nam miło, gdyby [Donald Trump — red.] obejrzał nie tylko drona, ale także opis drona i operacji ściągnięcia go tutaj, w którym to opisie organizatorzy dziękują polskiemu rządowi i premierowi Donaldowi Tuskowi (za sprowadzenie maszyny-red.), bo oczywiście nie mogłoby się to stać bez zgody premiera – mówił Sikorski. — Dron musiał być sprawdzony. Oczywiście jest usunięta głowica, materiał wybuchowy. Nasze służby stanęły na wysokości zadania – precyzował.
Nie wiadomo czy Trump obejrzał Shaheda, wiadomo natomiast, że organizatorzy konferencji, na której występował, chwalili zarówno Polskę, jaki i rząd Tuska m.in. za to, że wydając na obronność ok. 5 proc. PKB, staje się wzorem dla pozostałych europejskich sojuszników z NATO. Utwierdzanie takiego obrazu Polski w Waszyngtonie jest na wagę złota, szczególnie że ważą się losy amerykańskich gwarancji sojuszniczych (Artykuł Piąty) jak i obecności wojsk USA w Europie. Odnosząc się do tego Sikorski mówił po spotkaniu z Rubio: „Jeśli mają być, a mówi się o tym w domenie publicznej, cięcia w budżecie Pentagonu, to mogą dotknąć także Europy, czego byśmy sobie nie życzyli. Podkreśliłem, że mamy nadzieję, iż tam, gdzie jest zagrożenie, na flance wschodniej cięć nie będzie, a nawet odwrotnie”.
„Mocna rozmowa” sojuszników
Wyjazd do Waszyngtonu w samym środku zamieszania wywołanego chaotyczną strategią negocjacyjną Trumpa był najpewniej jedną z najważniejszych misji w karierze Sikorskiego. Na pewno równie ważną jak ta w Kijowie w 2014 r., kiedy wraz z ministrami z Niemiec i Francji udało mu się zapobiec wojnie domowej w Ukrainie. Tym razem chodziło nie tylko o to, na jakich warunkach i czy zostanie zawarte zawieszenie broni na Ukrainie, ale o przyszłość sojuszu polsko-amerykańskiego, ale i całego NATO. Sikorski zapewne nie przekonał Marco Rubio do zmiany amerykańskiej polityki wobec Kijowa, ale jeśli uda mu się skłonić ludzi prezydenta do refleksji i przyjęcia przynajmniej części argumentów Europy, jego amerykańska eskapada przejdzie do historii.
— To była mocna rozmowa bliskich sojuszników — powiedział po spotkaniu z Sekretarzem Stanu Sikorski. Ambasador RP w Waszyngtonie Bogdan Klich napisał na swym profilu na Facebooku Spotkanie zaplanowane na 30 minut, trwało prawie godzinę. Nie przewidziano wspólnym oświadczeń dla prasy, ale z kamiennej twarzy Rubio (Sikorski się uśmiechał) i użytego przez szefa polskiego MSZ określenia „mocna rozmowa” wnioskuję, że nie było to łatwe i przyjemne spotkanie. Spora jego część dotyczyła też napiętych relacji handlowych w obliczu wojny celnej. Świadczy o tym wpis na Facebooku Ambasady USA w Warszawie: „Sekretarz Rubio: Spotkałem się dziś z polskim ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, aby porozmawiać o tym, jak stosunki USA — Polska mogą lepiej przynosić korzyści zarówno Amerykanom, jak i Polakom — zwłaszcza jeśli dotyczy to uczciwego i wzajemnego dostęp do rynku. Omówiliśmy również wojnę Rosja-Ukraina i potrzebę, aby wszyscy sojusznicy NATO bezzwłocznie zwiększyli swoje inwestycje w obronę.”
„Polski weekend” w Waszyngtonie poprzedził ofensywę dyplomatyczną europejskich liderów w sprawie pokoju na Ukrainie. W poniedziałek w Biały Domu z Trumpem spotka się prezydent Francji Emmanuel Macron, zaś w czwartek premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer. „Wielka chwila Starmera: czy premier może przekonać Trumpa, by nie poddawał się Putinowi?” — zastanawia się „Guardian”. Brytyjczycy liczą na swego szefa rządu, twierdząc, że w odróżnieniu od mającego skłonności do dawania wykładów Macrona przemówi do szybko nudzącego się oficjalnymi rozmowami Trumpa. Kilka tygodni temu prezydent USA powiedział BBC, że „dobrze dogaduje się” ze Starmerem: „Bardzo go lubię. Jest liberalny, co nieco różni się ode mnie, ale myślę, że jest bardzo dobrym człowiekiem, sądzę, że wykonał bardzo dobrą robotę”.