Jeszcze w listopadzie z IPN został wyrzucony historyk, który zdecydował się opublikować książkę poza instytutem. W tym samym czasie wydanie monografii poza IPN planuje zastępca dyrektora Biura Badań Historycznych.
— To namacalny dowód na to, że w IPN pod władzą Karola Nawrockiego pracowników dzieli się na kategorie. Jedni dostępują prezesowskiej łaski, inni nie mogą na nią liczyć – komentują nasi rozmówcy.
Wyrzucony za książkę
Przypomnijmy. Jak pisaliśmy w ostatnim okładkowym tekście „Newsweeka” wraz z Dominiką Długosz, ledwo Karol Nawrocki został prezesem, hurtowo cofnął wszystkim pracownikom zgody na podejmowanie „innych zajęć zawodowych”. Tym samym ci, którzy łączyli pracę w IPN z pracą na uczelni czy w innych jednostkach badawczych, muszą starać się o to ponownie (Nawrocki powtórzył ten zabieg jeszcze raz w listopadzie 2023 r., wtedy sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich). Wcześniej wystarczyły do tego przyznawane pracownikom zgody ramowe.
Jeszcze w takich warunkach w 2020 r. współpracę z wydawnictwem Europejskiego Centrum Solidarności podjął szczeciński historyk, pracownik tamtejszego IPN, doktor Michał Siedziako. Jej efektem została wydana w 2024 r. biografia Mariana Jurczyka, legendarnego przywódcy szczecińskich strajków. Książka zgromadziła znakomite recenzje, a Siedziako chwalił się na jej okładce IPN-owską afiliacją, ale publikacja i tak stała się powodem jego zwolnienia. 12 listopada historyka zaprosił do siebie dyrektor oddziału Krzysztof Męciński i wręczył mu wypowiedzenie.
Zarzuty przedstawione przez dyrekcję? Po pierwsze, Siedziako nie otrzymał zgody na współpracę z ECS. Po drugie, nad książką miał pracować w godzinach pracy i za pieniądze IPN. Tyle że – jak wyjaśnia badacz na spotkaniu z „Newsweekiem” — to wszystko nieprawda. Zgoda obowiązywała w 2020 r., napisanie książki o Marianie Jurczyku nie wchodziło w zakres jego obowiązków w instytucie, a z tych wywiązywał się wzorowo. Za dowód mogą posłużyć jego wyniki pracy okresowej – tylko za sferę naukową otrzymał aż 160 pkt, podczas gdy już 100 pkt to „ocena wyróżniająca”.
— To dla mnie oczywiste, że decyzja zapadła na poziomie centrali. Ten sam dyrektor Męciński, który wręczył mi wypowiedzenie, jeszcze kilka tygodni wcześniej przyznał mi nagrodę finansową, wyraził zgodę na promocję książki w szczecińskim Przystanku Historia – mówił w rozmowie z nami doktor Siedziako. Jak dodawał, IPN nie dołożył do książki ani złotówki.
Kiedy sprawa zyskała ogólnopolski rozgłos, osobiście zareagował kandydat na prezydenta. W mediach społecznościowych Karol Nawrocki upublicznił list z 14 listopada, w którym doktor Siedziako wyjaśniał zaistniałą sytuację i prosił o wycofanie decyzji o zwolnieniu. Prezes pochwalił się, że wyraził na to zgodę i oczekiwał „zwykłych dżentelmeńskich przeprosin”.
Nie dodał jednak, jak w praktyce owa zgoda wygląda. Docenianemu historykowi zostało zaproponowane stanowisko… w lustracji, przy przygotowywaniu katalogów. Doktor Siedziako propozycję odrzucił i zapowiedział dochodzenie swoich praw w sądzie. – Rozumiem, że IPN jest urzędem, ale jednym z jego głównych zadań jest prowadzenie projektów badawczych. Jak cała ta sprawa ma się do wolności naukowej, o której tak chętnie opowiada prezes Nawrocki? – pytał retorycznie w rozmowie z „Newsweekiem”.
— IPN nie może się zachowywać w stosunku do swoich pracowników jak do chłopów pańszczyźnianych. Bo to tak jakby nie rozumiał, co to jest swoboda naukowca, swoboda naukowa. Z tej sytuacji wynika, że prezes IPN dr Karol Nawrocki nie rozumie, na czym polega wolność pracy naukowej. A to go kompromituje – tak komentował wtedy całą sprawę profesor Antoni Dudek.
Podwójne standardy IPN-u Nawrockiego
Kiedy pracowaliśmy nad tekstem „Trampolina prezesa Nawrockiego”, szereg byłych oraz obecnych pracowników IPN zwracał uwagę, że w instytucie panują dziś podwójne standardy. Część pracowników, szczególnie tych będących blisko prezesa Karola Nawrockiego, nie ma kłopotu z uzyskiwaniem pozwoleń na świadczenie pracy dodatkowej czy wydawanie swoich prac poza IPN-em. Ci historycy, którzy funkcjonują, poza tym kręgiem, muszą liczyć na prezesowskie widzimisię.
W niezwiązanym z IPN wydawnictwie naukowym „Scholar” pojawiła się właśnie zapowiedź monografii „Niemieckie sądy specjalne w Generalnym Gubernatorstwie 1939-1945” napisanej przez dr Konrada Graczyka. Pan Graczyk to obecnie zastępca dyrektora Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej.
„Autor bardzo trafnie wyeksponował podstawowe cechy reżimu totalitarnego widoczne w systemie sądownictwa w GG. Dowiódł także hybrydowego charakteru sądów specjalnych w GG. Ustalenia dotyczące kadry tych sądów, głównie sędziowskiej, i ich orzecznictwa są istotnym wkładem autora do nauki” – pisze na stronie wydawnictwa „Scholar” profesor Leonard Górnicki.
Doktor nauk prawnych Konrad Graczyk – będący również profesorem uczelni na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach – w IPN pracuje od 2019 r. Do instytutu trafił w momencie, kiedy IPN poszukiwał specjalistów zainteresowanych tematyką niemiecką. Nagradzany oraz posługujący się językiem niemieckim badacz miał być dużym wsparciem dla Instytutu, który coraz mocniej akcentował wtedy trudne wątki historii polsko-niemieckiej (rozmowa z nim była między innymi fragmentem dodatku do „Gazety Polskiej” z września 2023, który otwierał artykuł prezesa Karola Nawrockiego „Cena okupacji. Wojna napastnicza nie może się opłacać”). Większość historyków, z którymi rozmawiamy, uważa dr Graczyka za solidnego, rzetelnego badacza. Jedyne zastrzeżenie, które mocno wybrzmiewa pod jego adresem, jest takie, czy aby na pewno prawnik powinien współkierować Biurem Badań Historycznych.
— W całej tej historii nie chodzi jednak o doktora Graczyka. Wierzę, że monografia, którą napisał, to dobra historyczna praca. Chodzi raczej o podwójne standardy panujące w IPN. Jak to, jedni są za wydawanie książek poza IPN-em zwalniani, a drudzy mogą to robić bez kłopotu? – pyta jeden z naszych rozmówców, obecnie pracownik centrali IPN.
Karol Nawrocki
Foto: Cezary Pecold / Agencja Forum
Dwie kategorie pracowników?
Z pytaniami na temat powyższej sprawy zwracamy się do Instytutu Pamięci Narodowej. Pytamy między innymi o to, czy doktor Graczyk dostał pozwolenia podejmowanie „innych zajęć zawodowych” i jak ich ewentualne wydanie ma się do wcześniejszego zwolnienia doktora Michała Siedziako.
W odpowiedzi na nasze pytania rzecznik prasowy IPN doktor Rafał Leśkiewicz zapewnia, że doktor Graczyk otrzymał od prezesa wszystkie stosowne zgody (ostatni taki wniosek miał złożyć w czerwcu 2024 r.).
„Opis wykonywanych przez dr. Graczyka w ramach zatrudnienia na Uniwersytecie Śląskim zadań obejmował m.in. prowadzenie badań naukowych i kierowanie projektami badawczymi finansowanymi ze środków zewnętrznych, na co dr. Graczyk uzyskał zgodę, zaś monografia była efektem realizacji takiego właśnie projektu” – informuje rzecznik IPN, dodając, że nad maszynopisem monografii doktor miał pracować na urlopie wypoczynkowym od 2 maja do 7 czerwca 2024 r. W sprawie doktora Siedziako rzecznik podtrzymuje zdanie, które zreferowaliśmy na początku tego tekstu.
Takie postawienie sprawy nasi rozmówcy z IPN mają za nic więcej jak sprytną erystykę. Tym bardziej, że doktor Graczyk nie pracuje w IPN na zwykłym stanowisku badawczym, ale jest wicedyrektorem całego biura – wśród jego obowiązków są też te związane z zarządzeniem, które muszą pochłaniać dużo czasu.
– Nie jestem zaskoczony, że doktor Graczyk dostał stosowne zgody. Sprawa jego monografii jest jednak namacalnym dowodem na to, że w Instytucie Pamięci Narodowej pracowników dzieli się dziś na kategorie. Nie jestem bowiem najważniejszym pytaniem to, czy doktor dostał stosowne zgody, ale to, dlaczego inni na nie liczyć nie mogą – komentuje jeden z naszych rozmówców, historyk dalej pracujący w IPN.
