Szymon Hołownia ma pecha. Jeszcze rok temu był cudownym dzieckiem polskiej polityki, w jednej osobie scenarzystą, reżyserem i głównym aktorem Sejmflixa. Mało kto dziś pamięta, że młodzi ludzie z wypiekami na twarzach śledzili obrady Sejmu, a niektórzy nawet – trochę dla beki – chodzili do kina oglądać, jak Hołownia prowadzi obrady.
Trzeba przyznać, że to idzie mu całkiem sprawnie. Powiem więcej – połączenie jego błyskotliwej inteligencji i poczucia humoru powoduje, że można mówić o nowym standardzie sprawowania funkcji marszałka Sejmu. Ale kandydatem na prezydenta jest słabym, by nie powiedzieć fatalnym, co widać zresztą w sondażach.
Dał się wyprzedzić nie tylko Trzaskowskiemu i Nawrockiemu, ale także Mentzenowi, z jego „piątką”, czyli Polską bez Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. Wygląda na to, że szanse na odrobienie strat sondażowych przez lidera Polski 2050 są mizerne. Nie wierzą już w niego nawet koledzy z PSL, którzy z partią Hołowni tworzą Trzecią Drogę. Ludowcy załamują ręce, a wśród liderów tego ugrupowania nie brakuje głosów, że lepiej by było, gdyby Hołownia i Magdalena Biejat, kandydatka Lewicy, która też szoruje w sondażach po dnie, wycofali się z prezydenckiego wyścigu i już w pierwszej turze poparli Trzaskowskiego. Być może wtedy byłaby szansa, by wygrał wybory w pierwszej turze. Przy okazji Hołownia mógłby wytargować dla siebie u Tuska jakieś stanowisko, może nawet prolongatę funkcji marszałka do końca kadencji. Wszak w umowie koalicyjnej zapisano, że marszałek będzie rotacyjny, a więc po dwóch latach Hołownię ma zastąpić Czarzasty.
