„Chcemy całego życia!” — kończy swój referat Zofia Nałkowska. Właściwie to krzyczy, bo przez większość wystąpienia musiała walczyć z buczeniem słuchaczek i dzwonkiem, który miał ją uciszyć. Sala reaguje nerwowo, bo przez „całe życie” prelegentka rozumie ni mniej, ni więcej jak dokładnie takie samo prawo do seksu, jak mają mężczyźni. A delegatki Zjazdu Kobiet Polskich w Warszawie są, owszem, postępowe — ale nie aż tak.
Jest czerwiec 1907 r., sufrażystki, jak nakazuje moda oraz przyzwoitość, są zasznurowane w gorsety, a ich postulaty — przyznanie Polkom większych praw — są wystarczająco kontrowersyjne w sytuacji, gdy nie ma państwa polskiego, a wszystkie wysiłki powinny skupiać się na jego odzyskaniu.
Ostatnie, czego potrzebują, to oskarżenia o nieobyczajność. Zwłaszcza, że ta młoda Rygierowa — Nałkowska trzy lata wcześniej poślubiła Leona Rygiera — mówi rzeczy potwornie skandaliczne.
Historia Kobiet. Zofia Nałkowska
Pretekstem do zorganizowania warszawskiego Zjazdu Kobiet Polskich jest 40-lecie pracy twórczej Elizy Orzeszkowej. Szacowna jubilatka co prawda się nie stawia — ma 66 lat i nie czuje się na siłach przyjechać z Grodna — ale Zjazd jest okazją do spotkania trzech pokoleń polskich emancypantek z trzech zaborów.
Pierwsze pokolenie, Orzeszkowej i Marii Konopnickiej, walczyło o prawo do edukacji i pracy zawodowej. Uzasadniały je w duchu standardów epoki: wykształcenie sprawi, że kobieta będzie dla mężczyzny partnerką do rozmowy, a także stanie się mniej płocha i rozrzutna — będzie, po prostu, lepszą żoną i matką. Zarabianie własnych pieniędzy z kolei zwiększy ilość małżeństw, bo mężczyźni wszak pragną kobiety, która mu „nie zatruje życia” ciągłymi zabawami, ani „nie zmarnuje owoców jego pracy przez próżnowanie” i głupie zachcianki. „Wyrabianie w kobiecie przez oświatę i wychowanie szlachetnego altruizmu poczytujemy za najważniejszy punkt kwestii kobiecej” – podsumowała Orzeszkowa.
Pokolenie drugie, reprezentowane na zjeździe najliczniej, ma już ambitniejsze cele: chce przyznania kobietom prawa głosu, oczywiście w niepodległym państwie polskim. Jego przedstawicielki zazwyczaj jednak także uzasadniają swój postulat w duchu altruizmu oraz patriotyzmu.
„Domaganie się tych praw stanowi obywatelski obowiązek kobiet nie tylko pod względem siebie, ale ojczyzny, gdy wiemy, jak dodatni wpływ one wywierają na postęp kultury i szczęście ludzkości”, przekonuje hetmanka warszawskich sufrażystek, Paulina Kuczalska-Reinschmit. Lwowianka Maria Dulębianka podczas swojego przemówienia zapewnia z kolei, że żądając równouprawnienia Polki tak naprawdę żądają „współudziału w walce o prawa narodu, w pracy dla jego przyszłości. A żądamy tego, bo mamy prawo sądzić, że ta budowa będzie lepsza i pewniejsza, i silniejsza, gdy i my rękę swą do niej przyłożymy”. Krakowianka Kazimiera Bujwidowa co prawda uważa, że „nie aniołem, nie dziewicą, nie żoną, nie matką winna być kobieta, ale przede wszystkim człowiekiem, i to człowiekiem zupełnym”, więc „powinna zdać sobie sprawę z tego, że sama sobie jest celem”, ale takie głosy są w mniejszości.
Nałkowska rzuca granat
Zjazd otwiera Maria Konopnicka. Patriotycznie. „Witam po dwakroć tych, którzy z dalekich dróg, z kresów i rozerwanych dzielnic Ojczyzny przynoszą nam swą pracę do wspólnego uczuć i myśli ogniska, stwierdzając niepodzielność Ducha polskiego i dążeń Narodu”. Zjazd, uważa, powinien być radą wojenną: okazją do obmyślenia strategicznego planu.
I rada wojenna obraduje karnie: przyjmuje postulaty równouprawnienia, dostępu do edukacji oraz prawa wyborczego dla kobiet.
A potem, cała na biało, wychodzi przedstawicielka trzeciego pokolenia emancypantek. I rzuca granat.
23-letnia Nałkowska przedstawia się jako przedstawicielka „kobiet najmłodszych”, których głos ma zjeździe nie wybrzmiał. A potem mówi starszym koleżankom — i to nie tylko sześćdziesięcioletnim nestorkom, ale i czterdziestoletnim liderkom ruchu — że są, no cóż, stare. I nudne. I się powtarzają.
„Ten pierwszy Zjazd Kobiet Polskich, od którego spodziewałyśmy się, że otworzy erę w dziejach ruchu kobiecego, nie przyniósł nic nowego dla nas. Z pism i broszur wiemy już, że mamy prawa do praw, że prostytucja istnieć nie powinna; znamy też dobrze wszystkie argumenty dowodzące, że kobieta doprawdy jest człowiekiem” – ironizuje.
Części zasłużonych działaczek już w tym momencie zapewne skacze żyłka, ale bezczelna gówniara dopiero się rozpędza. Wkurzywszy starsze koleżanki bierze się za łamanie największego tabu: prostytucji. Temat się na zjeździe pojawił, ale klasycznie, w tonie zgrozy, moralnego oburzenia, ewentualnie protekcjonalnego pochylania się nad kobietami upadłymi. O których to kobietach, zauważa słusznie Naukowska, tzw. przyzwoite damy z założenia nic nie wiedzą, bo gdyby wiedziały, to przestałyby być przyzwoite.
„Jakże możemy rozprawiać o prostytucji, gdy nam ich znać nie wolno, jak możemy decydować o ich losie, nie mogąc zapytać ich o zdanie? My przecież dotąd o życiu mamy najdziwaczniejsze, najbardziej teoretyczne, abstrakcyjne pojęcia”, grzmi mówczyni. „Wszakże i tu, na tym Zjeździe Kobiet, nie ma ani jednej prostytutki, wszakże tu nawet, gdzie od nas decyzja zależała, przyjęłyśmy biernie narzuconą nam przez przeszłość klasyfikację na kobiety z towarzystwa i nie z towarzystwa, zaakceptowałyśmy podział oparty li tylko na stosunku naszym do mężczyzny, przyjmując biernie i niewolniczo panujący wzór cnoty” – dodaje.
Delegatki już są oburzone, ale Nałkowska szarżuje dalej. Porównuje małżeństwo do prostytucji — „my, kobiety tzw. uczciwe, aż nazbyt często w małżeństwach naszych sprzedajemy prócz ciał jeszcze i dusze” — i oskarża swoje przyzwoite koleżanki o hipokryzję.
Odrzuciwszy mieszczańską moralność, Nałkowska przechodzi płynnie do krytyki proponowanego przez delegatki rozwiązania problemu podwójnych standardów, czyli propagowania „czystości obyczajów” dla obu płci. Sufrażystki, dodajmy, motywują jej konieczność zarówno moralnie, jak i eugenicznie: tylko zdrowa para spłodzi zdrowe dzieci.
A Nałkowska przekonuje, że wzywanie do higieny to zadanie lekarza, kobiety powinny zaś „gruntownie przewartościować zasady etyki”, bo „dzisiejszy podział kobiet na moralne i niemoralne jest dokonywany z punktu widzenia mężczyzny”.
Nałkowska — i tu co wrażliwsze delegatki sięgają po sole trzeźwiące — uważa bowiem, że życie erotyczne kobiety nie powinno orzekać o jej moralności. „Walcząc o równouprawnienie polityczne i ekonomiczne, nie wolno nam zapominać, że nie jesteśmy obywatelkami, póki nawet prawo uczestnictwa w zjazdach kobiecych zależeć będzie od tego, jakie są nasze prywatne sprawy miłosne” – przekonuje.
I to właśnie jest zadaniem ruchu kobiecego w dziedzinie etyki, a nie „malowanie pozieleniałych średniowiecznych kajdan ascetyzmu na nowe barwy etyki i higieny”.
Herstorie. Nałkowska odmawia udawania
Liderki polskich sufrażystek, dodajmy, prywatnie wcale się tak mieszczańsko i cnotliwie nie prowadziły. Narcyza Żmichowska wzdychała do przyjaciółki, Orzeszkowa nie tylko nie pojechała za mężem na Sybir, ale i romansowała z żonatym mężczyzną, Konopnicka rzuciła męża i żyła z Dulębianką, Reinschmidt też miała partnerkę, a Felicja Nossig nieślubne dziecko. Ale wszystkie zachowywały pozory.
A Nałkowska odmawia udawania. Kobieta, uważa, ma także erotyczne potrzeby i nie powinna się ich wstydzić. Żąda prawa do rozkoszy i nie bycia ocenianą za to, że się jej pragnie. Swój referat kończy chwytliwym apelem, który zostanie, dużo, dużo później przejęty przez feministki trzeciej fali, choć raczej już bez erotycznego kontekstu. „Świadectwem naszego psychicznego wyzwolenia będzie odwaga strącenia poetycznej glorii z naszej wieczno-kobiecej hipokryzji, będzie odwaga rzucenia w świat okrzyku: Chcemy całego życia!”.
Ale Nałkowska nie jest aktywistką, jest pisarką, i kobiecy erotyzm eksploruje w swoich powieściach. Kobiecość, tu się zgadza z naukowymi i moralnymi autorytetami swoich czasów, jest fundamentalnie odmienna od męskości — ale bynajmniej nie gorsza. Kobiecość to pierwotna moc, możliwość tworzenia życia, to tajemnica, mrok i cało, i nie należy się ich wstydzić.
W 1907 r. jest w tym przekonaniu raczej odosobniona. Skandaliczny referat Nałkowskiej wywoła falę polemik, ale zostanie uznany za młodzieńczy eksces, a jej postulaty nie trafią na sztandary ruchu. Polskie sufrażystki chcą przyznania praw „bez różnicy płci” i ten właśnie zapis znajdzie się w 1918 r. w ordynacji wyborczej do Sejmu.
Zainteresowała Cię herstoria Zofii Nałkowskiej? Mamy ich więcej. Opowiada je Katarzyna Wężyk w podcaście „Historia kobiet”. Wszystkie odcinki znajdziesz TUTAJ.