„Dojrzewanie”, najgłośniejszy serial tego roku, dobrze diagnozuje problem radykalizacji młodych mężczyzn. Gorzej z proponowanymi rozwiązaniami. Ban na telefony do 16. roku życia nie wystarczy, jeśli nie traktujemy poważnie nienawiści do kobiet w sieci.
— Po prostu pomyślałem, że może być słaba. Pomyślałem, że kiedy będzie tak słaba, mogę jej się spodobać — mówi psychoterapeutce oskarżony o brutalne zabójstwo koleżanki trzynastolatek. I to jest najbardziej przerażający tekst z całego serialu „Dojrzewanie”, fenomenu Netfliksa, któremu udało się zdobyć uwagę milionów widzów, zachwycić krytyków oraz rozpocząć dyskusję na temat radykalizacji młodych mężczyzn.
Serialowy Jamie (fenomenalny Owen Cooper), chłopak, który dopiero wszedł wiek dojrzewania i więcej w nim jeszcze z dziecka niż mężczyzny, już ma ugruntowane przekonania na temat kobiet i relacji damsko męskich. On już „wie”, że 80 procent kobiet pragnie 20 procent mężczyzn, i że on — szczupły, kiepsko grający w piłkę, w szkole niepopularny — do tych 20 procent nie należy. Żeby zaliczyć, musi się więc uciekać do nieczystych zagrań.
I kiedy jego rówieśnica, Katie, akurat jest w sytuacji, którą można wykorzystać — wysłała swojemu chłopakowi swoje zdjęcie topless, a ten je rozesłał dalej i teraz rówieśnicy nazywają ją szmatą — Jamie cynicznie uznaje, że jeśli będzie dla niej miły i zaprosi ją na randkę, to może wreszcie mu się uda. Katie nawet specjalnie mu się nie podoba. Nie obchodzi go też, jak się czuje, czy jest smutna, zdradzona, wściekła, zaszczuta. Nie chce jej pomóc ani stanąć w jej obronie. Po co? Jeśli spędzał wieczory w internetowej manosferze, to wie, że kobiety nie są ludźmi, nie do końca, nie tak, jak mężczyźni. Że są głupie, interesowne, bezwzględne, chciwe i wykorzystują władzę, jaką biologia daje im nad mężczyznami. Dlatego należy wykorzystywać momenty, gdy są słabe. „Sprytne, prawda?” pyta terapeutkę.
„Dojrzewanie”: nie kto zabił, ale dlaczego
Dla tych 15 osób, które jeszcze „Dojrzewania” nie obejrzały: to czteroodcinkowy brytyjski serial kryminalno-obyczajowy, którego główną zagadką jest nie „kto zabił”, ale „dlaczego”. Kto, dowiadujemy się w pierwszym odcinku — zabójstwo nagrała kamera przemysłowa — choć zabójca powtarza, że nie zrobił nic złego. W kolejnych epizodach, nagrywanych jednym, długim ujęciem — co jest nie tylko imponujące technicznie, ale też sprawia, że widzowie czują się, jakby razem z bohaterami przemierzali ciasne korytarze posterunku, siedzieli w szkolnej klasie czy jechali autem do marketu — poznamy otoczenie Jamiego i instytucje, które nie zdołały uchronić i jego ofiary, i jego samego.
Policjanci potrafią zorganizować małoletniemu podejrzanemu zgodne ze standardami zatrzymanie, ale są bezradni wobec świata, w którym żyją nastolatki i języka, którym się posługują; syn detektywa musi mu tłumaczyć znaczenie emoji zostawianych w komentarzach na Instagramie. Szkoła dawno abdykowała z funkcji wychowawczej: bezradni, źle opłacani, przepracowani, totalnie pozbawieni autorytetu nauczyciele puszczają uczniom na lekcjach filmy i krzykiem wymuszają niechętne posłuszeństwo. Strażnika z zakładu poprawczego bardziej interesuje przeprowadzony z finezją młota pneumatycznego „flirt” z będącą zdecydowanie poza jego zasięgiem terapeutką niż los podopiecznych. Psycholożka jest w stanie rozegrać nastolatka, przebić się przez jego mur obronny i wyciągnąć to, czego potrzebuje, ale konfrontacja z Jamiem jest wyzwaniem także dla jej profesjonalizmu. Gdy wściekły chłopak zostaje wyprowadzony z pokoju, kobieta chce sprzątnąć ze stołu nadgryzioną przez Jamiego kanapkę, ale wypuszcza ją z rąk, jak gdyby ją parzyła.
W ostatnim odcinku towarzyszymy rodzinie, która musi się jakoś odbudować po aresztowaniu Jamiego za morderstwo. Stephen Graham, grający ojca pomysłodawca „Dojrzewania”, postawił współscenarzyście Jackowi Thorne warunek: „nie obwiniajmy rodziców”. I faktycznie, serial unika prostych klisz. Millerowie to „normalna” rodzina z klasy robotniczej: żadnej przemocy, fizycznej czy psychicznej, małżonkowie razem od podstawówki, może i się nie przelewa, ale biednie też nie jest. Rodzice może ostatnio za dużo pracowali i nie mieli czasu dla syna, a syn może za długo wieczorami siedział w internecie za zamkniętymi drzwiami, ale czy wiele rodzin nie może o sobie powiedzieć tego samego? Co się stało, że ich dobry, wrażliwy, inteligentny chłopak wyrósł na mordercę? Co zaniedbali? Co mogli zrobić inaczej?
„Dojrzewanie”: koszmar rodziców
Podejrzewam, że dla rodziców dorastających dzieci „Dojrzewanie” jest serialem absolutnie przerażającym. Prowokuje do mocno niewygodnych pytań: co tak naprawdę nastolatki robią w sieci i czy można to jakoś kontrolować? Jeśli tak, to jak? Jaki przekaz odnośnie męskości otrzymują młodzi mężczyźni i dlaczego ta najbardziej toksyczna jej wersja — „g*** od Andrew Tate’a”, jak podsumowuje ją policjant — jest tak atrakcyjna? Jak powstrzymać młodych chłopaków przed radykalizacją, a dziewczyny obronić, no cóż, przed nimi?
Przeraził na pewno brytyjskie społeczeństwo, a przynajmniej wywołał narodową debatę. Policjanci mówią, że powinien to być dzwonek alarmowy dla rodziców. Rodzice domagają się działań od rządu i reform w szkołach. Eksperci nawołują do wprowadzenia regulacji w mediach społecznościowych: algorytmy muszą przestać promować ekstremistyczne treści. Promując serial Thorne apeluje na ban na telefony komórkowe do 16. roku życia. Posłanka Anneliese Midgley wzywa do wyświetlania serialu w szkołach i parlamencie, co ma pomóc w przeciwstawianiu się mizoginii. Poparł ją premier Keir Starmer, dodając, że oglądał „Dojrzewanie” z własnymi nastoletnimi dziećmi, a przemoc wobec dziewcząt jest „rosnącym problemem” i „musimy się z nim zmierzyć”.
To moralne wzmożenie jest dowodem na to, że mądra, poruszająca i dobrze opowiedziana historia może być narzędziem zmiany społecznej, a już na pewno ma większą moc rażenia niż tony napisanych suchym i naukowym językiem raportów. Bo przecież „Dojrzewanie” nie mówi nic nowego ani oryginalnego o manosferze i jej wpływie na młodych mężczyzn. Nie sięga też szczególnie głęboko do tej naprawdę przepastnej króliczej nory. Thorne zresztą sam przyznaje, że Graham przyszedł do niego po tym, jak przeczytał o nastoletnich chłopcach atakujących rówieśnice nożem, i z pytaniem, co się stało, że do takich ataków dochodzi. I że długo nie mogli wymyślić motywu, i dopiero koleżanka poradziła, żeby przyjrzeli się „kulturze inceli”, czyli mężczyzn obwiniających kobiety o to, że nie uprawiają seksu.
Panowie więc się jej przyjrzeli, ale raczej pobieżnie. Serial wspomina o „czerwonej pigułce” — której wzięcie, czyli zapoznanie się z wizją relacji damsko-męskich propagowaną w manosferze, ma dać wgląd w to, jak naprawdę wygląda świat — i o zasadzie 80-20, ale ideologię radykalizującą młodych mężczyzn sprowadza właściwie tylko do inceli. A, jak dowodzi w swojej książce „O mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet” Laura Bates, to wierzchołek góry lodowej.
To najmłodsi mają najbardziej ekstremalne poglądy na temat kobiet
Internetowa manosfera jest bowiem szeroka i różnorodna. Artyści podrywu — to od nich Jamie mógł wziąć pomysł, żeby wykorzystać słabość Katie — przekonują, że wystarczy poznać repertuar prostych tricków, by zaliczyć, wykorzystać i porzucić każdą kobietę. Mężczyźni idący własną drogą unikają wszelkich kontaktów z kobietami: chciałyście być feministkami, no to macie, nie chcemy was znać. Obrońcy praw mężczyzn przekonują, że w dzisiejszym świecie to mężczyźni są dyskryminowani, i z tą dyskryminacją — oraz z kobietami — należy walczyć. Wszystkie te środowiska łączą, zmieszane w różnych proporcjach, nienawiść do kobiet, pogarda i strach. I te emocje bynajmniej nie są wyrażane wyłącznie w internecie: guru inceli, Elliot Rodger, zabił sześć osób i zranił 14, a w swoim manifeście napisał, że jego celem jest ukaranie kobiet.
Bates, z którą rozmawiałam w zeszłym roku, zgadza się, że manosfera jest bardzo skuteczna w radykalizowaniu nastolatków, a platformy społecznościowe jeszcze wzmacniają jej oddziaływanie. — To najmłodsi mają najbardziej ekstremalne poglądy na temat kobiet. I to właśnie jest efekt wspieranej przez algorytmy radykalizacji: skrajnej mizoginii, która pojawia się na ekranach ich telefonów każdego dnia. A walka z nimi jest naprawdę trudna, bo owe algorytmy zostały zaprojektowane tak, żeby podsuwać coraz bardziej ekstremalne treści, bo to one wywołują największe zaangażowanie.
Ale ban na telefony nie pomoże, jeśli mizoginia nie zacznie być wreszcie traktowana poważnie. Bates uważa, że treści publikowane w manosferze — rozważania, czy kobieta aby na pewno jest człowiekiem, pseudonaukowe teorie, jak to biologia determinuje jakoby podrzędną rolę kobiet, fantazje o gwałtach i przemocy czy wprost wezwania do wprowadzenia ich w życie — powinny być traktowane dokładnie tak samo, jak inne treści ekstremistyczne.
— Nie traktujemy mizoginii poważnie. „To, co ludzie mówią w internecie, nie ma żadnego wpływu na prawdziwe życie”, mówimy. A przecież ma — przekonuje Bates. Jej recepta? „Wprowadzić lepsze regulacje w mediach społecznościowych. Uznać na poziomie ustawowym, że skrajna mizoginia jest formą terroryzmu i ekstremizmu, i zapewnić jej zwalczaniu podobne zasoby finansowe i szkolenia. Edukować. Deradykalizacja jest kosztowna, czasochłonna i trudna – lepiej zapobiegać, niż leczyć. Dlatego musimy docierać do młodych mężczyzn, zanim trafią online na ekstremalne treści”.
Andrew Tate: nie róbcie ze mnie kozła ofiarnego
Po emisji serialu guru manosfery Andrew Tate uznał, że to „niesprawiedliwe jest, aby opinia publiczna robiła z niego kozła ofiarnego i obarczała go winą za złożone problemy, takie jak radykalizacja i przemoc, które wynikają z dużo szerszych czynników kulturowych i systemowych”.
Tate ma zarzuty o gwałt i handel ludźmi, ale, dzięki wstawiennictwu administracji Donalda Trumpa, przebywa obecnie na wolności na Florydzie.