Karol Nawrocki urzędowanie zaczął od serii wet i własnych inicjatyw ustawodawczych. Od początku zachowywał się w relacjach z rządem jak bokser, który zaraz po wejściu na ring wściekle zasypuje przeciwnika gradem ciosów, licząc, że uzyska nokaut w pierwszej, najpóźniej w drugiej rundzie.
- Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”
Gdy jednak oponent ustoi wszystkie te ciosy, losy walki łatwo mogą się odwrócić — zwłaszcza jeśli atakujący zużył większość swoich sił na początkowy szturm. Można zastanawiać się, czy to właśnie nie zaczyna się dziś dziać w relacjach Karola Nawrockiego z koalicją 15 października — Duży Pałac w swojej antyrządowej aktywności wygląda bowiem, jakby właśnie zaczął łapać zadyszkę.
Widać ją w niewygodnych dla prezydenta wetach, w sporach z rządem, które często przybierać zaczynają małostkowy charakter czy w braku prezydenckiej odpowiedzi na całkiem sprawnie prowadzoną przez koalicję narrację o „wetomacie”.
Zamieszanie z MiGami nie buduje Nawrockiego
To zagubienie prezydenta najlepiej widać było przy okazji sporu o polskie MiGi, które przekazane mają być Ukrainie. Samolotom kończą się resursy i nie mogą uczestniczyć w działaniach operacyjnych, a Ukrainie mogą się przydać w walce z Rosją — nikogo nie trzeba przekonywać, że w naszym interesie jest to, by Ukraina jak najdłużej mogła się bronić. W dodatku w zamian za myśliwce, z których i tak nie moglibyśmy skorzystać, otrzymalibyśmy dostęp do ukraińskich możliwości dronowych i antydronowych. Rosyjska prowokacja z września pokazała jak wiele mamy tu do nadrobienia, a jeśli chodzi o drony, to nie ma dziś na świecie lepszych nauczycieli niż Ukraińcy.
Gdy jednak minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił plany przekazania MiGów, wkroczył Marcin Przydacz i stwierdził, że prezydent jako rzecznik sił zbrojnych nie był o niczym informowany, a powinien. Nawrocki pytany o sprawę potwierdził, że takich informacji nie otrzymał, choć jednocześnie zaznaczył, że z Kosiniakiem-Kamyszem współpracuje się mu bardzo dobrze i że na pewno sobie sprawę wyjaśnią.
Cała ta sytuacja nie buduje prezydenta ani na arenie krajowej, ani międzynarodowej. Prezydent, który nie potrafi sobie zapewnić dostępu do informacji kluczowych dla wykonywania swoich funkcji i publicznie wykłóca się o to z rządem, wygląda mało poważne. Tym bardziej że rząd zapewnia, że ośrodek prezydencki był informowany o sprawie.
Jak kilka dni temu pisał Onet, prezydent faktycznie mógł o propozycji przekazana MiGów dowiedzieć się z mediów. Nie wynikało to jednak zdaniem portalu, ze złej woli rządu, tylko z bałaganu w Pałacu Prezydenckim. Informacje od rządu na temat MiGów otrzymać miał bowiem wiceszef BBN generał Mirosław Bryś, ale nie mógł przekazać jej swojemu szefowi w Biurze, Sławomirowi Cenckiewiczowi, bo ten nie ma dostępu do informacji niejawnych. Z kolei Nawrocki o sprawach BBN rozmawiać ma tylko z Cenckiewiczem.
Jeśli faktycznie wyglądało to tak, jak opisał Onet, to sprawa jest zupełnie kompromitująca dla prezydenta: bo nie dość, że nie potrafi ogarnąć własnego najbliższego zaplecza i zapewnić sobie sprawnego obiegu informacji, to w dodatku wszczyna publicznie awanturę w sprawie, która będzie widoczna na arenie międzynarodowej, gdzie Polska nie powinna wynosić swoich konfliktów.
W tym samym czasie otoczenie prezydenta urządziło awanturę rządowi o to, że okazał głowie państwie brak szacunku, wysyłając po niego brudną limuzynę na lotnisko w Rydze, gdzie Nawrocki gościł z wizytą. Tylko za samochód w takich wypadkach odpowiada na ogół strona przyjmująca. Nawet gdyby odpowiadał polski ambasador, to pretensje strony prezydenckiej wyglądają małostkowo i opinia publiczna może łatwo uznać, że Nawrockiemu i jego ministrom odbiła woda sodowa, że zamiast służyć Polsce, szukają okazji do awantury z rządem, jak nie o MiGi, to limuzynę.
Prezydent powinien zastanowić się, czy opłaca się mu spór o bezpieczeństwo
Sprawa MiGów jest przy tym o wiele poważniejsza niż limuzyny, bo dotyczy fundamentalnej kwestii bezpieczeństwa. Tu niezależnie od polaryzacji i konfliktu prezydent i rząd wywodzący się z różnych politycznych obozów powinni być zdolni zgodnie ze sobą współpracować.
Karol Nawrocki dawał zresztą do zrozumienia, że w tej kwestii będzie gotów do współpracy z rządem — jak źle by go nie oceniał. Wysyłał też wyraźne sygnały, że o ile z Tuskiem dzieli go fundamentalny konflikt, to z ministrem Kosiniakiem-Kamyszem współpracuje się mu bardzo dobrze. Nie wiadomo jak ta współpraca będzie wyglądała po awanturze z MiGami, bo szef MON zachowywał się, jakby był autentycznie niemile zaskoczony tym, co się dzieje i jakby nie mógł zrozumieć wymierzonej w jego osobę szarży prezydenckiego otoczenia.
Nie był to zresztą pierwszy spór prezydenta z rządem w obszarze bezpieczeństwa. W listopadzie Nawrocki zablokował nominacje na pierwszy stopień oficerski funkcjonariuszy ABW i SKW oraz odznaczenia dla od dawna już służących oficerów w reakcji na to, że rząd zabronił szefów służb spotkań z prezydentem. Do spotkania faktycznie doszło, ale prezydent miał otrzymać wszelkie konieczne informacje na piśmie w formie raportu.
Można mieć wątpliwości czy rząd powinien blokować takie spotkania — nawet jeśli powodem mają być wpływy ludzi Macierewicza w BBN, a nie chęć marginalizacji prezydenta — ale reakcja Nawrockiego była nieproporcjonalna i krzywdząca na młodych funkcjonariuszy. Rząd w dodatku poradził sobie z obstrukcją prezydenta: nie uległ jego szantażowi, a oficerom przyznał dodatki do pensji równoznaczne z tym, co dostaliby po nominacji.
W tak wrażliwej sprawie, jak bezpieczeństwo otwarte konflikty z rządem będą dla prezydenta bardzo ryzykowne. Zwłaszcza gdy prezydentowi nie uda decyzjami, które nie mogą być popularne w służbach, niczego na rządzie wymusić. Opinia publiczna uzna, że Karol Nawrocki nie tylko bezprzedmiotowo się awanturuje, ale w dodatku jest w tym nieskuteczny.
Po 2015 r. PiS, czy ściślej mówiąc głównie ziobrystom, udało się zaszczepić logikę najbardziej toksycznego politycznego konfliktu w wymiarze sprawiedliwości. W efekcie otrzymaliśmy aferę hejterską, ciągnące się do dziś spory o neosędziów, kary nałożone przez TSUE. Ostatnie czego oczekiwałaby dziś opinia publiczna, w momencie, gdy za naszą granicą toczy się wojna, to przeniesienie podobnej logiki do instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa: do armii czy służb. I jeśli opinia publiczna uzna, że do tego zmierzają działania prezydenta, to głowa państwa politycznie ich nie wybroni.
Wetomat bez odpowiedzi
Jednocześnie tak zajęty sporami z rządem prezydent nie był, jak dotąd w stanie przedstawić dobrej odpowiedzi na to, jak Tusk rozegrał sprawę weta do ustawy łańcuchowej. Prezydent jest tu grillowany od dwóch tygodni, a jego decyzję, by skorzystać z weta, negatywnie oceniło 61,3 proc. uczestników sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski.
Nawrocki nie ma też pomysłu jak skontrować narrację koalicji rządowej o „wetomacie”. W ciągu pierwszego kwartału prezydentury zgłosił tyle wet, że wyborcy tracą już pomału orientację, o co właściwie chodzi poza utrudnianiem życia rządowi, w imię jakich wartości, jakiego właściwie programu Nawrocki wetuje. Jednocześnie, gdyby przestał, to część opinii publicznej odebrałaby to jako wywieszenie białej flagi i ustąpienie rządowi. Prezydent, nadużywając weta, sam zapędził się w ten róg i jeśli nie znajdzie z niego wyjścia, to będzie to dla niego politycznie coraz mniej wygodna pozycja.




