Tuż przed wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie państwowy instytut NASK powołał Dział Przeciwdziałania Dezinformacji. Pod płaszczykiem tej szczytnej walki pilnowano po prostu rządowego PR.
Sprawę opisała Anna Mierzyńska z OKO.press. NASK zapowiadał szumnie tropienie rosyjskiej propagandy w sieci i już po wybuchu wojny dostał na to od rządu 19 mln zł. Tyle że zajmował się głównie śledzeniem Twittera, gdzie toczą się najżywsze dyskusje z udziałem m.in. polityków opozycji i dziennikarzy. I to interesowało analityków z NASK najbardziej. Według dokumentów, które przeanalizowała Mierzyńska, ów dział „na bieżąco wyłapywał niekorzystne dla PiS przekazy i powiadamiał o nich Centrum Informacyjne Rządu. Albo na zlecenie CIR sprawdzał zasięgi i zaangażowanie dotyczące tematów, które były dla rządu istotne”. Uważnie monitorowano wpisy Donalda Tuska, Krzysztofa Brejzy, Dariusza Jońskiego (wszyscy z KO), Romana Giertycha (dziś poseł KO), ale także dziennikarzy: Bartosza Wielińskiego z „Gazety Wyborczej”, Bianki Mikołajewskiej z Wirtualnej Polski i Grzegorza Rzeczkowskiego z „Newsweeka”. Cytowano też twitterowe konta „przejawiające antypatię wobec obozu władzy”.
Jak to wyglądało w praktyce? Latem 2023 r. mieszkańcy Białowieży zobaczyli sunące po niebie białoruskie śmigłowce z czerwoną gwiazdą. Ktoś zdążył je uwiecznić i wrzucić zdjęcia na Facebooka. W sieci od rana zawrzało, ale wojsko oficjalnie zaprzeczało, by naruszono polską przestrzeń powietrzną.