Anna Nicz, Interia: To osobista obserwacja, ale ma pokrycie w wielu rozmowach: wielu mieszkańców Olsztyna jest zmęczonych dotychczasowymi władzami miasta i ich propozycjami. By mieć realne szanse w najbliższych wyborach, trzeba zaproponować całkiem nowe otwarcie. Taką nową propozycją jest pańskie wyjście do ludzi, rozmowy na ulicach, słuchanie w codziennych okolicznościach o ich potrzebach?
Marcin Możdżonek, były siatkarz, kandydat na prezydenta Olsztyna: – To nie mieszkańcy są dla Ratusza, ale Ratusz dla mieszkańców. Do tej pory rządzenie Olsztynem zupełnie odwróciło te proporcje. Wola prezydenta przy wsparciu swojego koalicjanta, Koalicji Obywatelskiej, była spełniana bez zbyt dużych refleksji. W mojej ocenie zupełnie rozmijając się z oczekiwaniami mieszkańców. Ten dialog i wzajemne zrozumienie potrzeb są dla mnie kluczowe w zarządzaniu miastem.
– To nie jest tak, że przyjdzie nowy prezydent, taki Możdżonek i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko będzie pięknie i ładnie. Musimy na to wszyscy ciężko pracować. Wypracować nowe formuły i zasady współpracy. Kultura, sport, organizacje pozarządowe – trzeba poprawić nasze miasto na bardzo wielu obszarach.
– A olsztynianie są zmęczeni jakością lokalnej polityki i doświadczeniami z nią związanymi. Mają dość afer, wciągania miasta w spory polityki ogólnokrajowej ze szkodą dla mieszkańców. Pokazały to badania, które przeprowadziliśmy w styczniu. Wiele osób miało wówczas dość duopolu Grzymowicz-Małkowski, gdzie oba komitety wyborcze zdobyły po około 8 proc. poparcia. To jednoznaczny sygnał, że Olsztyn chce zmiany. Sprytnie od tego problemu uciekł prezydent Grzymowicz (Piotr Grzymowicz, obecny prezydent miasta – red.), który bojąc się porażki zrezygnował z startu w wyborach.
Nie miał pan nigdy okazji pokazać się mieszkańcom Olsztyna jako dobry menadżer, a to chyba ważna umiejętność, jeśli chce się zarządzać miastem?
– Prowadzę dwie firmy, obie z sukcesami. Do tego angażuję się społecznie, prowadząc fundację i realizując ważne z mojej perspektywy projekty wciągające wiele grup społecznych. Skończyłem też studia kierunkowe na Politechnice Rzeszowskiej. Wydaje mi się, że jest to solidny podkład pod startowanie.
– Warto też zadać pytanie, jak obecnie definiuje się dobrego menadżera. Patrzy się na taką osobę przez pryzmat głównie miękkich umiejętności, tego jak umie rozmawiać z ludźmi, delegować zadania, budować zespół. Przez lata pełniłem funkcję kapitana w kadrze Polski, gdzie musiałem zarządzać emocjami, potrzebami i bilansować interesy związku, zawodników i sponsorów, a to wszystko przy ogromnych napięciach towarzyszących największym turniejom.
– Do wszystkiego doszedłem ciężką pracą, a nie legitymacją partyjną. Nie jestem związany z żadnym układem politycznym, nie zawdzięczam też swojej kariery politycznej protekcji. To daje szanse na zupełnie nowe, transparentne zarządzanie miastem.
Musimy wszyscy ciężko pracować. Wypracować nowe formuły i zasady współpracy. Kultura, sport, organizacje pozarządowe – trzeba poprawić nasze miasto na bardzo wielu obszarach.
~ Marcin Możdżonek
Zdaje się, że podobne podejście, tzn. wyjście do mieszkańców, rozmowy z nimi i słuchanie o ich problemach ma pański kontrkandydat Robert Szewczyk (KO).
– Politycy mają to do siebie, że szczególnie przed wyborami zaczynają mówić o rzeczach, które mimo, że mieli szansę zrealizować w poprzednich kadencjach, nigdy tego nie zrobili. Postulat jest dobry, więc zdecydowanie lepiej jest gonić króliczka niż rzeczywiście go złapać. Robert Szewczyk jest przewodniczącym Rady Miasta od kilku ładnych lat. Sprawuje przy tym funkcję dyrektora w Urzędzie Marszałkowskim. Jak jego praca przełożyła się na interesy mieszkańców naszego miasta? W mojej ocenie nie zmienił wiele. Trzeba być blisko ludzi, być otwartym na każdego mieszkańca na co dzień, a nie tylko w okresie wyborczym. Chowanie się za drzwiami gabinetów i wychodzenie tylko w okresie kampanii raczej nie jest tym, czego mieszkańcy oczekują.
Za prezydentury Piotra Grzymowicza zaszły duże zmiany w komunikacji – do miasta powróciły tramwaje. Chciałby pan kontynuacji? Z tej inwestycji Olsztynianie są chyba raczej zadowoleni.
– Problem z tą inwestycją jest taki, że sposób jej przeprowadzenia skutecznie sparaliżował Olsztyn na niemal dekadę. Myślę, że kontynuacja rozbudowy linii tramwajowej musi być realizowana na zupełnie innych zasadach, niż działo się to obecnie. Mam tu solidne wsparcie osób związanych ze środowiskiem inżynierów budownictwa, których opinia w tym aspekcie jest dla mnie bardzo ważna, o ile nie najważniejsza.
– Kierunek, który na pewno należy rozwinąć to przedłużenie linii tramwajowej do Kortowa. Obecne zakończenie jej na ulicy Tuwima jest zupełnie bez sensu. Co do tramwaju na Zatorze, nie jestem przekonany do tego rozwiązania. Rozbudowa linii w tej dzielnicy zupełnie by ją sparaliżowała komunikacyjnie. Ewentualna rozbudowa musi być bardzo dobrze przygotowana.
Marcin Możdżonek i Polski Związek Łowiecki
Nowe potencjalne stanowisko chce pan łączyć z obowiązkami w Polskim Związku Łowieckim (jest pan prezesem Naczelnej Rady Łowieckiej). Skoro już jesteśmy przy temacie dzikich zwierząt, co z kwestią dzików spotykanych coraz częściej w miastach, także w Olsztynie? Jakiś czas temu w Gdyni zwierzę zaatakowało kobietę. Niewiele brakowało, a doszłoby do tragedii.
– Chciałbym zająć się tym wielotorowo. Mamy największy las miejski w Europie. Uwolnijmy go jeszcze bardziej dla mieszkańców, zróbmy więcej ścieżek, kawiarenkę, restaurację, gdzie będzie można odpocząć. A z drugiej strony stwórzmy centrum edukacji przyrodniczej. Prowadzić tam będzie można lekcje biologii, będzie można stworzyć ośrodek rehabilitacji dla zwierząt po wypadkach, aby dzieci i młodzież mogły przyjść i zobaczyć, że sarna to nie jest żona jelenia. Dzika zwierzyna między blokami w środku miasta to nie jest widok, który chcemy mieć. Ten problem skonsultowałbym z Lasami Państwowymi i wypracował wspólne stanowisko.
Pańska działalność w Związku Łowieckim przez część mieszkańców jest postrzegana jako kontrowersyjna.
– Z pewnością tak, ale poszedłem tam, by pełnić funkcję społeczną, żeby zreformować łowiectwo, dostosować je do oczekiwań społeczeństwa. Pokazać ludziom, czym się zajmujemy. Mnóstwo rzeczy jest tam do naprawy.
Dla wielu osób polowania to niepotrzebne zabijanie zwierząt.
– Polowania są koniecznością, czy się to nam podoba, czy nie. We Francji mamy około 2 mln myśliwych. W krajach skandynawskich jest ich więcej niż u nas. W Szwajcarii nastąpiła próba wyłączenia jednego kantonu z gospodarki łowieckiej, lecz szybko okazało się, że jest to nieskuteczne i bardzo kosztowne dla podatników. PZŁ wykonuje obowiązki ustawowe narzucone przez państwo. Prowadzimy gospodarkę łowiecką i pilnujemy upraw rolnych oraz leśnych przed szkodami. Dodam, że robimy to za własne pieniądze. Spierajmy się o formę łowiectwa w Polsce, ale jego zakaz jest absurdem i każda opcja polityczna doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Nie obawia się pan, jak wyborcy mogą reagować na sytuacje takie jak ujawniony niedawno incydent z gminy Purda, gdy jeden z uczestników polowania zastrzelił łosia, zwierzę pod ochroną? Pan również był na tym polowaniu.
– Akurat tu sprawa jest jasna. Ktoś popełnił błąd, sprawa natychmiast, na moją prośbę, zgodnie z prawem została zgłoszona na policę. Mój związek z tą sprawą jest podobny do sytuacji, kiedy jadąc samochodem ktoś zobaczyłby wypadek, wezwał odpowiednie służby i liczył na ich sprawne i efektywne działanie. Warto zwrócić uwagę na to, kiedy artykuł się ukazał i kto jest jego autorem. Mimo że zdarzenie miało miejsce w styczniu, artykuł ukazał się na początku intensywnego czasu kampanijnego (sprawę ujawnił dziennikarz WP – red.). Należy sobie też zadać pytanie: czy autor, który od wielu lat współpracował z ludźmi wspierającymi Roberta Szewczyka w obecnej kampanii zrobił to świadomie, czy nie? Chciałbym, żeby to był przypadek, ale jak to niektórzy mówią: nie ma przypadków, są tylko znaki.
Sugeruje pan, że temat wypłynął przez działania pana kontrkandydata?
– Ja tylko wykazuję powiązania. Czy tak było? Nie wiem, ale niech każdy sam dokona oceny.
„Nie chcę tracić czasu na politykę”
W jednym z wywiadów powiedział pan, że nie stać pana „na poglądy polityczne w dzisiejszych czasach”. Co to oznacza?
– Partie polityczne narzucają infantylne pojmowanie Polski. W mojej ocenie nie zajmują się realnymi problemami, tylko bohatersko rozwiązują te, które same sobie stwarzają. Polityka przestała odpowiadać na realne problemy Polaków. Nie chcę tracić na nią swojego czasu.
Wróćmy jeszcze do samego przebiegu kampanii. Jak wyglądają rozmowy z mieszkańcami miasta?
– Jestem miło zaskoczony tym, jak ludzie odbierają kampanię. Chcą rozmawiać. Mówię tu nie tylko o grupach społecznych, ale przede wszystkim przechodniach, których codziennie częstujemy kawą czy spotykamy się z nimi, bo każdego dnia mamy dyżury w jednej z olsztyńskich kawiarni, gdzie czekamy na nich. Naprawdę bardzo ciepły i duży odzew. Mieszkańcy są coraz bardziej zainteresowani, przychodzi ich coraz więcej, chcą rozmawiać o Olsztynie. Opowiadają o swoich bolączkach.
Czy są problemy, które częściej przewijają się w ich opowieściach?
– Tak – lepsza praca. Mieszkańcy chcieliby mieć więcej ofert dobrze płatnej pracy. W Olsztynie bezrobocie jest niskie, ale istnieje problem spłaszczenia wynagrodzeń. W mieście nie ma miejsc oferujących pracę chociażby z branży IT, pracę w branży okołomedycznej związanej z sanatoriami czy rehabilitacją seniorów. Mamy też jeszcze trochę terenów inwestycyjnych, które należy uzbroić i po prostu wpuścić tam firmy, które sprowadzą tu swój kapitał. Chciałbym, aby w Olsztynie działała komórka zajmująca się przyciąganiem inwestorów. Do takiej agencji trzeba oddelegować ratuszowych urzędników, którzy pracują nad przyciąganiem przedsiębiorców i promocją naszego miasta na co dzień.
Pozostają jeszcze dwie kwestie, które interesują duże grupy mieszkańców: wsparcie dla Olsztyńskiego Marszu Równości i przyszłość Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej, o który trwa spór.
– Jeśli zostanę prezydentem, każdy będzie miał prawo wyrazić i zamanifestować swoje poglądy, oczywiście w granicach obowiązującego prawa. Nie ma dla mnie znaczenia, czy to jest Marsz Narodowy, czy Marsz Równości. Wszyscy znajdą dla siebie miejsce, wszyscy będą mogli to zrobić, nie ma z tym najmniejszego problemu. Mieszkamy w jednym mieście, reprezentujemy różne środowiska, różne poglądy. Samorząd nie jest od ich oceny.
– Jeśli pyta pani o to, czy będą dawał patronaty – nie wiem, zastanowimy się nad tym. Albo wszyscy będą dostawać patronaty, albo nie dostanie go nikt. Co do „Szubienic”, moje zdanie jest jasne: chciałbym, aby pomnik zniknął z przestrzeni miasta, w której się obecnie znajduje.
Gdzie widziałby pan miejsce dla tego pomnika? To ważny kawałek sztuki, jego autorem jest Xawery Dunikowski.
– Z tą sztuką to kwestia dyskusyjna. Osobiście nie chciałbym oglądać tego w centrum miasta. Wiadomo, jaka jest historia naszego kraju. Znam ludzi, którzy zostali bardzo skrzywdzeni przez najeźdźców, moja rodzina też. Tu sprawa jest dla mnie zero-jedynkowa. Być może trafi na cmentarz żołnierzy radzieckich przy ulicy Szarych Szeregów z odpowiednią adnotacją i informacją o „dokonaniach” Sowietów.
Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: [email protected]