Wyniki badań opublikowano w czasopiśmie „Journal of Volcanology and Geothermal Research”, a wskazują one na to, że japoński wulkan to rekordzista na skalę światową. Eksplozja sprzed 7300 lat była jedną z największych, jakie kiedykolwiek zdarzyły się na świecie w epoce holocenu, a zatem w czasach, gdy jesteśmy w stanie mniej więcej określić siłę eksplozji.
Badania japońskich wulkanologów z Uniwersytetu w Kobe wskazują na to, że erupcja sprzed ponad 7 tysięcy lat, określana jako Kikai-Akahoya, miała ogromną siłę i z pewnością wpłynęła na klimat i przyrodę całej okolicy, a może i świata. Japoński wulkan wyrzucił wtedy materiał piroklastyczny, który pokrył powierzchnię 4500 kilometrów kwadratowych. To obszar wielkości chociażby połowy dzisiejszego województwa opolskiego. Taka połać terenu znalazła się pod pokrywa lawy, popiołu i wulkanicznych wyziewów.
Zdaniem badaczy, to w w tym ujęciu największa erupcja wulkanu w holocenie, jaką kiedykolwiek zmierzono. Nawet erupcja wulkanu Krakatau w Indonezji w 1883 roku, o której było głośno na całym świecie, wyrzuciła w stratosferę zaledwie kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych materiału.
Satoshi Shimizu, geofizyk morski na Uniwersytecie w Kobe, mówi, że udało się to stwierdzić dzięki analizie odbicia sejsmicznego oraz badaniom osadów morskim na dnie oceanu u brzegów wyspy Kiusiu. One dość dobrze pokazują skalę katastrofy, która miała miejsce w Japonii w czasach, gdy na Ziemi żyły jeszcze mamuty i tygrysy szablozębne. – A to znaczy, że musimy być przygotowani na podobnej skali erupcje, bowiem to nie jest tak, że stanowią one tylko relikt przeszłości. Dzisiaj także mogą się zdarzyć – mówią naukowcy.