Co to za czasy, kiedy trzeba tłumaczyć najprostsze rzeczy? A jednocześnie wszystko samo się tłumaczy tak łopatologicznie i wyraźnie, że Hegel byłby dumny, bo duch czasów przejawia się tak ewidentnie, że mało komu przychodzi do głowy kwestionowanie jego istnienia. Oczywiście poza tymi osobami, które ani o duchu, ani o Heglu nie słyszały, ale ich niewiedza niczego niestety w ogólnym obrazie nie zmienia.
Potrzeba tak rozbudowanej filozoficznej inwokacji, bo za chwilę opowiem o tym, w jaki sposób doszłam do powyższych wniosków, a wtedy chciałabym się jednak wydać osobą w miarę choćby poważną.
Punktem, w którym przecięły się trajektorie napięć i trudnych, również politycznych emocji, oraz historii, która na naszych przerażonych oczach nabiera właśnie tempa, była dla mnie gala wręczenia Oscarów. Złota figurka przypominająca kształtem człowieka, nie wiadomo dlaczego nazwanego tym właśnie imieniem, jest – jak dowiedli niezależni badacze z Nebraski – najbardziej pożądaną statuetką na świecie. Niby Nobel też ma prestiż, ale medal po pierwsze, gorzej prezentuje się na półce, a po drugie, nie ma w sobie nawet ułamka tego splendoru, lśnienia i migotliwej nieoznaczoności fabryki snów. O Oscarze marzy prawie każdy, a z całą pewnością, słyszało o nim więcej osób niż o Heglu i jego duchu absolutnym. Co roku świat w napięciu patrzy, kto w jakim stroju pojawi się na czerwonym dywanie, i czeka na werdykt Akademii z zapartym tchem, ściskając kciuki za swoich faworytów.
Opowieść o plastikowej lalce obejrzałam w kinie trzy razy. Śmiałam się do usmarkania. Płakałam łzami. Myślałam, że „Barbie” wygra wszystko
Dla mnie, powiem to bez niepotrzebnego wstydu, filmem 2023 roku była „Barbie” w reżyserii Grety Gerwick. Opowieść o plastikowej lalce obejrzałam w kinie trzy razy. Śmiałam się do usmarkania. Płakałam łzami. Na nowo zakochałam się w Ryanie Goslingu. Przeczytałam recenzje i komentarze z prawa i z lewa, atakujące reżyserkę, film i plastik. Zrozumiałam, że ludzie nie mają poczucia humoru. Z drugiej strony, „Barbie” była gigantycznym sukcesem kasowym. Zrozumiałam, że osoby recenzujące nie mają poczucia humoru. Myślałam, że „Barbie” wygra wszystko. Zrozumiałam, że Akademia Filmowa nie ma poczucia humoru. Zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, co jest nie tak z moim poczuciem humoru.
„Barbie” to film o lalce, będącej symbolem toksyny, zaburzeń odżywiania i skopanej samooceny. Zbadano, że prawdziwa kobieta o proporcjach ciała tej lalki nie miałaby szans na przeżycie. Byłaby fizycznie niestabilna, bo zbyt małe stopy nie dawałyby szans na utrzymanie równowagi przy tak ogromnym biuście. Jeśli miałaby zachować proporcje, musiałaby mierzyć grubo ponad dwa metry. Przy tak cienkiej szyi byłaby również zmuszona dokonać dramatycznego wyboru: tchawica albo przełyk. Delikatnie mówiąc, Barbie nie jest realistycznym wzorem kobiecości. Mimo to przez lata dziewczyny chciały wyglądać jak ona. Wierzyły, że jest ideałem blond doskonałości, furtką do szczęścia. Łatwo powiedzieć, że wiara wynikała z głupoty, ale to nieprawda. Bo najważniejsze było to, że Barbie mogła zostać tym, kim tylko chciała, jej możliwości nie znały granic.
W filmie Grety Gerwick doskonałość Barbielandu zostaje zaburzona, kiedy jedna z lalek zaczyna myśleć o śmierci. Jej stopy robią się od tego płaskie, na udach pojawia się cellulit. Te symptomy rozkładu zmuszają bohaterkę do wyprawy w poszukiwaniu ratunku. Niestety jedynym, co udaje się w naszym świecie odnaleźć, okazuje się patriarchat. Według partnera Barbie, Kena oznacza on futrzane płaszcze i konie, ale jeszcze bardziej to, że mężczyźni mają rację nie tylko w przestrzeniach swoich prywatnych mojo dojo casa houses, ale wszędzie, gdzie jakaś kobieta pozwoli sobie tłumaczyć najbardziej oczywiste sprawy oraz poda panu zimne piwko. Dalej film jest o tym, jak dziewczyny wygrały.
Jedynego Oscara dla Barbie dostała za piosenkę Billie Eilish, resztę najważniejszych zgarnął „Oppenheimer”, bardzo długi film Christophera Nolana. Opowiada on o męskim świecie, w którym mężczyźni konstruują bombę atomową, przy okazji mówiąc sobie po męsku nieprzyjemne rzeczy. Potem się za te zniewagi mszczą, każąc sobie zeznawać przed specjalnymi komisjami złożonymi z mężczyzn. Kobiety pojawiają się w tym filmie, bo są żonami mężczyzn albo dlatego, że z nimi pracują, chociaż nie są tak zdolne jak oni. Może dlatego, że nie są mężczyznami.
Biedny Ken myślał, że w patriarchacie chodzi o konie, ale werdykt Akademii dowodzi, że jednak bardziej o bomby. Hegel miał rację, duch się przejawia, dążąc do końca historii, a złoty światek perfekcyjnie wyczuwa jego drgania. Co ja poradzę, że wolę róż?