Po pierwszym przesłuchaniu przed komisją śledczą były wiceminister Artur Soboń utrzymywał, że nie miał z wyborami kopertowymi nic wspólnego. Po drugim, że może i miał, ale oficjalnie za nic nie odpowiadał. Potrzeba było dopiero konfrontacji z innym świadkiem, żeby pamięć – choć wybiórczo – zaczęła mu wracać.
Poniedziałek 18 marca 2024 r. raczej nie będzie dniem, którego były wiceminister w resorcie aktywów państwowych oraz bliski współpracownik Jacka Sasina (dziś Adama Glapińskiego, który wziął go pod skrzydła, zapewniając pensję około 60 tys. zł miesięcznie) zaliczy do udanych.
Najpierw przez kilka dobrych godzin musiał odpowiadać na pytania, od których wywinął się za pierwszym razem. Potem wziąć udział w konfrontacji z byłym wiceprezesem Poczty Polskiej Grzegorzem Kurdzielem, podczas której misternie budowana przez Sobonia narracja posypała się jak domek z kart.
„Do tego istotnie ograniczała się moja rola”
Były wiceminister i człowiek Jacka Sasina w MAP po raz kolejny przekonywał, że „formalnie” nie brał udziału w przygotowaniu wyborów korespondencyjnych. Być może – przyznał to dopiero skonfrontowany – organizował jakieś spotkania ws. rozeznania się w możliwości przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych, ale były to tylko spotkania „robocze” (cokolwiek miałoby to znaczyć).
— Minister Jacek Sasin powiedział, iż oczekiwał ode mnie ogólnego spojrzenia na to, jak to wygląda, a prezes Poczty Polskiej Sypniewski powiedział, iż ja przekazałem mu informacje, aby on zorientował się w sprawie, o co prosił mnie sam minister. Do tego istotnie ograniczała się moja rola – powiedział Soboń, już nie powołując się ponad stukrotnie (jak podczas pierwszego przesłuchania) na wszystko, co wcześniej zawarłby w „swobodnej części swojej wypowiedzi”.
Co ciekawe (i zgodne z decorum tej komisji), Artur Soboń przedstawił siebie zaledwie jako „listonosza”. Mając dobre relacje z Sasinem oraz prezesami Poczty Polskiej, miał po prostu „przekazywać informacje” pomiędzy stronami. Podkreślał przy tym z uporem, że nie brał udziału w podejmowaniu wiążących decyzji czy przygotowywaniu umów.
Jak wyglądały te spotkania „robocze”, pokazała konfrontacja, która ruszyła w Sejmie w okolicach godziny 16:00. Były wiceprezes Grzegorz Kurdziel na samym wstępie potwierdził, że z Pocztą Polską oraz PWPW, według jego wiedzy, pracowali „tylko minister Soboń i Szczegielniak”. Dopytywany o to, czy spotkania – jak utrzymywał Soboń – faktycznie miały charakter „nieformalny”, odpowiedział: — Oczywiście, trzeba by się zastanowić, co to znaczy, że spotkania nie miały charakteru formalnego. Spotkanie robocze nie jest przecież spotkaniem towarzyskim. Przecież nie spotykaliśmy się tam jako prywatne osoby. Co więcej, te spotkania odbywały się w budynku MAP, przynajmniej te, w których ja brałem udział.
Faktycznie – dodawał były wiceprezes – po wstępnych ustaleniach (nie mógł sobie przypomnieć, ile było spotkań) dalsze prace nt. szczegółów umowy były skierowane na poziom menadżerów (ze strony PP) oraz urzędników (ze strony MAP). Jednak Kurdziel nie miał wątpliwości, że to Szczegielniak i Soboń pilotowali proces. Pan Szczegielniak ws. prawnych, a pan Soboń w kwestiach organizacyjno-biznesowych.
Narracja Sobonia posypała się jak domek z kart
Kiedy ta reduta upadła, Artur Soboń zaczął powtarzać, że spotkania nie były formalne, ale robocze, miały charakter „dialogu technicznego”. — Ustaliliśmy jedną rozbieżność, formalnie nie uczestniczyłem w organizacji wyborów, nie podejmowałem uchwał, decyzji, nie przygotowywałem umów itd. Potwierdzam natomiast, że byłem w kontakcie z prezesem Kurdzielem – mówił.
Jednak z tym rozprawiła się zręcznie posłanka Magdalena Filiks, przedstawiając – z zastrzeżeniem, że nie może jej udostępnić, bo komisja czeka na decyzję prokuratury w tej sprawie – notatkę służbową z jednego ze spotkań pomiędzy MAP a Pocztą Polską, w którym brał udział Artur Soboń. Notatka dostała nawet swój numer urzędowy.
Pierwszą w historii tegorocznych komisji śledczych konfrontację zakończył mocny akcent ze strony przewodniczącego Dariusza Jońskiego. Otóż na koniec przesłuchania pokazał on byłemu wiceministrowi dokument, który 30 kwietnia trafił do sekretariatu biura Artura Sobonia. Zaalarmowany przez zarząd Poczty Polskiej minister Jacek Sasin informował w nim współpracownika, że jeżeli Poczta Polska nie otrzyma 88 mln zł, straci płynność finansową. Soboń utrzymywał, że to błąd, poczta mu formalnie nie podlegała, więc nie mógł zadekretować tych pieniędzy dla PP, „przez 16 miesięcy nic nie zrobił w tej sprawie”.
Narracja Artura Sobonia, zgodnie z którą miał nie mieć niczego wspólnego z wyborami kopertowymi, ostatecznie upadła. Za składanie fałszywych zeznań w Polsce grozi kara pozbawienia wolności do lat trzech.