Wiceminister rolnictwa i podlaski poseł PiS Lech Kołakowski wyleciał z list wyborczych Prawa i Sprawiedliwości razem z byłym wiceministrem MSZ Piotrem Wawrzykiem. Dziś już nie dziwi dlaczego.
Jak wynika z dokumentów, agencja pracy tymczasowej ściągająca pracowników zza granicy była zarejestrowana tam, gdzie… biuro poselskie wiceministra. W sprawach związanych z interesami agencji wiceminister wielokrotnie pisał do placówek dyplomatycznych w Moskwie, Stambule, Winnicy oraz New Delhi.
Przed posiedzeniem komisji śledczej nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. We wtorek 19 marca 2024 r. jako pierwszy przed komisją śledczą ds. afery wizowej stanął Maciej Kowalski, radca ambasady RP w Dakarze, były konsul RP w Tunisie. To Kowalski jako pierwszy informował MSZ o podejrzeniach nieprawidłowości wizowych (zeznawali to poprzedni konsulowie, potwierdzała była wicedyrektor departamentu konsularnego Beata Brzywczy).
„Różne formy nacisku, staram się niczemu nie dziwić”
Przesłuchanie konsula Kowalskiego było jednym z szybszych i najbardziej konkretnych do tej pory. Być może dlatego, że urzędnik raczej potwierdził to, co mówili inni. Nim jednak zaczął, przewodniczący Szczerba postanowił do kamer przypomnieć kilka kwestii.
— Chciałbym przypomnieć, po co się tutaj zebraliśmy. Przyjęliśmy na siebie ogromne zadanie ujawnienia patologii i budowania nowych rozwiązań. Działamy na podstawie mandatu, w Sejmie reprezentujemy wyborców oraz państwo. To nie jest scenografia. Za moimi plecami znajdują się flagi Polski oraz UE i to zobowiązuje – powiedział.
Maciej Kowalski opowiedział pokrótce o warunkach, w których muszą pracować polscy dyplomaci. Braki kadrowe, coraz więcej wniosków wizowych, które trzeba obsługiwać, skostniała struktura w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. A do tego zderzenie z faktem, że wnioskodawcy często nie mają podstawowych kompetencji.
– Obywatele krajów afrykańskich, którzy mieli być sprowadzeni do Polski, nie mieli zawodu, często byli niepiśmienni, nie wiedzieli, jaką pracę mieli podjąć – zeznawał przed komisją śledczą były konsul w Tunisie. Potwierdził, że informował o tym centralę, przesyłał w tej sprawie maile do wicedyrektorki departamentu konsularnego Beaty Brzywczy.
Do tego – jak zeznawał urzędnik – często zdarzają naciski ze strony firm-pośredników oraz polskich przedsiębiorstw, którym bardzo zależy na ściągnięciu siły roboczej. — Spotykam się w mojej praktyce konsularnej z różnymi formami nacisku ze strony polskich firm […] Dlatego staram się już niczemu nie dziwić – zeznał konsul.
I dodał, że właśnie w podobnym kontekście skontaktował się z nim kiedyś wiceminister rolnictwa Lech Kołakowski. — Pan minister starał mi się wytłumaczyć, skąd wzięła się taka potrzeba. Argumentował, że bez taniej siły roboczej z Afryki nie uda się dokonać zbiorów w polskim rolnictwie – opowiadał dyplomata.
„Zadbanie o potrzeby polskiej wsi było moim obowiązkiem!”
Wiceminister i były podlaski poseł PiS Lech Kołakowski był do pewnego czasu wiernym żołnierzem partii – w ławach sejmowych zasiadał od 2005 r. Z Prawem i Sprawiedliwością rozstał się dopiero w listopadzie 2020 r. – rzucił mandatem partyjnym po tym, jak otwarcie skrytykował „piątkę dla zwierząt” (zarzekał się, że do partii nie wróci). Zdanie zmienił niecały rok później – w lipcu 2021 r. przystąpił do Partii Republikańskiej Adama Bielana. Jak ustalił „Newsweek” w tym czasie – koincydencja zapewne zupełnie przypadkowa – dostał posadę doradcy prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego. Media informowały potem, że zarabiał tam 40 tys. zł miesięcznie.
Jako wiceminister Kołakowski prowadził obfitą korespondencję z szefem MSZ Zbigniewem Rauem. Pisał do niego m.in.: „wnoszę o pilne otworzenie rynku dla pracowników z krajów azjatyckich i afrykańskich”. Prosił o przygotowanie rozporządzenia, które umożliwi przyjazd cudzoziemców do Polski – informowali po wybuchu afery wizowej posłowie opozycji.
Wiceminister pożegnał się z miejscem na listach wyborczych PiS do parlamentu, ale przez kilka miesięcy sprawy w ogóle nie chciał komentować.
Przed komisją, już w fazie swobodnej wypowiedzi, mówił tak: — Mamy realne braki rąk siły roboczej do pracy w rolnictwie! Do mnie zwróciły się branże rolnicze. Kluczową sprawą jest zadbanie o bezpieczeństwo żywnościowe Polaków. Poza ziemią, traktorami, środkami ochrony roślin potrzebna jest też siła robocza. Dziś Polska jest w najszczęśliwszym okresie swoich 1000-letnich dziejów, wielu Polaków po akcesji do UE, wyjechało do UE. Mamy deficyt. Brakuje nam w gospodarce kilku mln rąk do pracy […] Moje działania były oparte na potrzebach zaznaczonych przez organizacje rolnicze. Jeżeli konieczne są wizy, to są organy państwa, które się tym zajmują […] Czy przyjadą tu do pracy Niemcy, Francuzi czy Holendrzy? Nie? Po pracowników musimy sięgać do innych państw.
— Nawet jeżeli odbierze mi pan głos, będę to czytał! — ostrzegał przewodniczącego komisji Kołakowski. Tego, co wydarzyło się później, nie spodziewał się nikt.
Agencja pracy tymczasowej
Zgodnie z dokumentami przedstawionymi przez przewodniczącego Michała Szczerbę, pod tym samym adresem, pod którym działało warszawskie biuro poselskie posła Kołakowskiego (Sienna 45/5), działała również agencja pracy tymczasowej SOJOB zajmująca się ściąganiem pracowników zza granicy. – Nie miałem o tym wiedzy – próbował się tłumaczyć były wiceminister z PiS.
Jak się okazało, prezesem zarządu firmy SOJOB był Maciej Lisowski. Ten sam, który kierował stołecznym biurem poselskim wiceministra. Jak zeznał wiceminister, Lisowski został mu polecony jeszcze przez Kornela Morawieckiego. – Kornel Morawiecki był legendą Solidarności, jego poręczenie mi wystarczyło. Nie wiedziałem o tym fakcie, że pan Lisowski jest też prezesem tej firmy.
To jednak nie wszystko. Jak wynika z pokazanych na komisji dokumentów, wiceminister Kołakowski regularnie interweniował w sprawach prowadzonych przez SOJOB. Kiedy zatrudnienie czy ściągnięcie pracowników się opóźniało, wiceminister rolnictwa pisał maile do polskich placówek dyplomatycznych, które za to odpowiadały – m.in. do placówek w New Delhi, Stambule, Winnicy czy Addis Abebie. – Załatwiał pan klientów podmiotowi gospodarczemu zarejestrowanemu tam, gdzie pana biuro – oskarżał przewodniczący Michał Szczerba.
— Czy interweniował pan w konkretnych przypadkach, przekazując listy z nazwiskami? — pytali przedstawiciele komisji.
— Jeżeli wpływało to na biuro poselskie, to przekazywałem jednozdaniowe pismo przewodnie, załączyłem pismo, które określało treść, ja byłem tylko, jak każdy poseł, przekaźnikiem — wyjaśniał Kołakowski. Do końca przesłuchania utrzymywał, że on był tylko pośrednikiem, nie naciskał na urzędników w placówkach dyplomatycznych. A czy pisma przygotowywał mu pan Lisowski z JOBS? Tego nie mógł sobie przypomnieć.
— Ale pan nie pisał ogólnie! Pan pisał ws. podmiotu, który był zarejestrowany w miejscu, gdzie prowadził pan biuro poselskie. I jeszcze płacił za to miejsce pieniędzmi z biura poselskiego! — kontrował Michał Szczerba.
Fakty ujawnione przez przewodniczącego komisji doprowadziły do szału przedstawicieli prawicy w Komisji. Poseł Śliwka udał się na krótką naradę ze swoim doradcą, a po powrocie posłowie PiS rozpoczęli kompletną obstrukcję komisji. Zaczęły się krzyki, dogadywania, kolejne pouczenia przewodniczącego Szczerby oraz innych członków komisji. Mało tego poseł Bogucki, zgłosił wniosek formalny o wykluczenie Szczerby z obrad komisji (wniosek upadł, „za” 2 osoby, „przeciw” 5).
— Pan poseł nie powinien być na tej komisji. Powinien raczej znaleźć się pod Paryżem, jako wzorzec z Sevres buty oraz arogancji – odpowiedziała posłanka Aleksandra Leo i sama zgłosiła wniosek o jego wykluczenie z komisji, ale ostatecznie wykluczenia posła PiS nie głosowano.
— Ja tylko chciałem pomóc, interweniowałem ws. firm, które potrzebowały pracowników. Nie miałem wpływu na żadne wizy. Chciałem pomóc podmiotom, które wychodziły naprzeciwko polskim pracodawcom – utrzymywał Kołakowski.
Druga tura
Jeszcze ciekawsze informacje przyniosła druga tura pytań. Jak wynika z przedstawionych przez komisję śledczą dokumentów, wiceminister Lech Kołakowski (za pośrednictwem swojego biura) zwracał się też do polskich placówek dyplomatycznych z prośbami o interwencję ws. innych cudzoziemców, niekoniecznie związanych z rolnictwem. I tak w konsulacie w Moskwie interweniował m.in. w sprawie rodziny Pietrowów – po zmianie nazwiska zamieszanej w nielegalny handel z Rosją na Litwie. Kołakowski prosił też o interwencje ws. obywateli syryjskich znajdujących się na granicy polsko-białoruskiej. — W tym samym czasie państwo straszyli hordami uchodźców — zwracano uwagę Kołakowskiemu.
Pojawiły się też nowe informacje nt. współpracownika wiceministra, czyli Lisowskiego (Kołakowski zeznał, że lokal wynajmował od niego za 50 zł). Jak przypominał wiceprzewodniczący Sowa: — Od końca lat 90. Lisowski był skazany aż 13 razy. Lata 2006-2009 spędził w zakładach karnych, potem zatrzymali go funkcjonariusze ABW (…) Dziwi mnie, że pan nigdy tego nie zweryfikował – cytował.
— Nie uważa pan, że lokal w Warszawie za 50 zł to jest finansowanie pana działalności?
— Nie, nic podobnego — próbował bronić się Kołakowskiego.