Suwerenna Polska strzela do Morawieckiego, ludzie Morawieckiego ostrzeliwują się na pozycjach, Sasin zaś wali do Obajtka. Taśmy szkodzą wszystkim, a kolejne występy prezesa PiS budzą coraz większy niepokój.
W trzy dni odrodziły się wszystkie konflikty, które Zjednoczona Prawica odłożyła na czas kampanii wyborczej. Można założyć, że mamy do czynienia z „serią niefortunnych zdarzeń”, z których każde prawdopodobnie byłoby dla partii nieprzyjemne i niewygodne, ale nie wybuchowe. Wszystkie naraz tworzą mieszankę, która musiała eksplodować.
Jaki nie przebiera w słowach
Zacznijmy od przesłuchania Jarosława Kaczyńskiego przed komisją śledczą do spraw Pegasusa. Prezes PiS wypadł – w powszechnej opinii – dobrze, a partii spadł kamień z serca.
W komisji zasiada dwóch posłów Suwerennej Polski – Jacek Ozdoba i Mariusz Gosek. Podczas prac komisji zostali wykluczeni, bo za bardzo dokazywali. Poczuli się w czasie tych obrad mocni i weszli w rolę gwardii prezesa, przynajmniej we własnym mniemaniu. Mówiąc wprost: rozochocili się politycznie. Jednak w trakcie przesłuchania Kaczyńskiego nieobecni byli ludzie związani z Mateuszem Morawieckim. W komisji walczyli więc ziobryści, a naleśniki z prezesem jedli Mariusz Błaszczak i Rafał Bochenek (łączony z Beatą Szydło). Morawiecki wystąpił wyłącznie na portalu X. To ważne w kontekście kolejnych wydarzeń.
W piątek po południu Patryk Jaki spotkał się z wyborcami w Pabianicach. Europoseł Suwerennej Polski jest niezaprzeczalną gwiazdą ziobrystów i przyciąga wyborców. Na spotkaniu powiedział to, co politycy Suwerennej Polski mówią od grudnia 2020 r. – Mateusz Morawiecki prowadził politykę ustępstw wobec Unii. Nic nowego. Tyle że ujął to bardziej dosadnie:
– Ktoś te wszystkie dziadostwa w UE podpisywał, ktoś za to wszystko odpowiada. […] To nie jest tak, że u nas nie ma ludzi odpowiedzialnych. Ja to mówiłem wprost i powiem jeszcze raz: jeżeli będzie jeszcze Morawiecki premierem, to ja państwu żadnej gwarancji nie daje, że nie będzie tak samo.
Jaki skrytykował – też nie pierwszy raz – prezydenta Andrzeja Dudę za zawetowanie ustawy o TVN i zmian w sądownictwie. Jego słowa nie są nowością, to samo – w różnych momentach – mówili Jacek Ozdoba, Janusz Kowalski czy sam Zbigniew Ziobro. Ale teraz wywołały zdecydowaną reakcję „harcerzy”, czyli ludzi byłego premiera. Jako jeden z pierwszych zareagował Piotr Müller, były rzecznik rządu Morawieckiego.
„Celowo spłaszczasz dyskusję na temat decyzji rządu w sprawach unijnych, żeby 'coś się przykleiło” – zwrócił się do Patryka Jakiego na platformie X. „Szkodzisz tym obozowi. A decyzje w tych obszarach były przyjmowane wyłącznie na poziomie całego kierownictwa PiS. Wiesz o tym doskonale”.
Dlaczego taka dyskusja toczy się w mediach społecznościowych? Po pierwsze ziobryści i harcerze od dawna nie umieją ze sobą normalnie rozmawiać, bo – mówiąc eufemistycznie – nie przepadają za sobą. Po drugie, debatę w social mediach widzą wszyscy i zaczynają nieoficjalnie rozpytywać, co się takiego wydarzyło, że politycy znów się ze sobą kłócą. Pojawiają się pytania w mediach, a wtedy jeden z pierwszoligowych ludzi Morawieckiego – Michał Dworczyk – może powiedzieć głośno, że „ma dość tego układu pasożytniczego”, w jakim PiS żyje z Suwerenną Polską.
Natychmiast pojawiają się też nieoficjalne informacje – głównie rozpowszechniane przez polityków PiS bliskich Morawieckiemu – że Suwerenna Polska jest gotowa opuścić Zjednoczoną Prawicę. Niektórzy nasi rozmówcy mówią wręcz, że to pewnik i pytanie tylko, kiedy Jaki podejmie taką decyzję.
Morawiecki sobie nie radzi
Jednak problem polega tylko na tym, że opuszczenie teraz Zjednoczonej Prawicy przez Suwerenną Polskę nie ma sensu. Jaki nie zamierza poświęcać swojego mandatu w Parlamencie Europejskim ani mandatu Beaty Kempy. Te miejsca Suwerennej Polsce są potrzebne, nawet gdyby miała potem rozważyć scenariusz niepodległościowy. Ziobryści mają za mało czasu, żeby wystartować do PE samodzielnie i coś ugrać. A zatem nawet jeśli taki pomysł jest rozpatrywany to raczej bliżej wyborów prezydenckich. I tu jest pies pogrzebany. Gdyby Morawiecki miał być kandydatem PiS na prezydenta, to ziobryści się na to nie zgodzą. Być może były premier postanowił uwolnić się od tego trudnego związku wcześniej, nie oddając miejsca w Parlamencie Europejskim.
Nie jest tajemnicą, że o miejsca w PE dla swoich ludzi Morawiecki walczy zażarcie. Nie udało mu się z miejscami do Sejmu, gdzie wywalczył dla „swoich” tylko kilka jedynek i nie ma zbyt dużej drużyny przy Wiejskiej. Prezes chce dać biorące miejsca wrogom Morawieckiego – na liście są Jacek Kurski (część raportu poświęconą roli Morawieckiego w przegranej PiS opisywaliśmy na Newsweek.pl), byli posłowie Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, którzy nie należą do fanów byłego premiera czy Daniel Obajtek, który jak wynika z ostatnich materiałów Onetu, zbierał na Morawieckiego haki. Do tego dwa miejsca dla ludzi Ziobry. To dla Morawieckiego zdecydowanie za dużo, biorąc pod uwagę, że PiS zapewne będzie miało poniżej 20 mandatów.
W dodatku były premier czuje, że nie bardzo radzi sobie w rozgrywkach wewnątrz partii. Niby umieścił swoich ludzi w różnych miejscach, ale i tak ziobryści, ekipa Błaszczaka czy Czarnka ogrywają go na każdym kroku.
– W tej chwili mamy w partii typową sytuację – mówi „Newsweekowi” zmartwiony polityk PiS. – Gdzie dwóch PiS–owców, tam trzy opinie i cztery konflikty. To się nie może skończyć dobrze.
Na razie jednak wiele ruchów wewnątrz partii wygląda na inspirowanych przez ludzi Morawieckiego, którzy po latach w Kancelarii Premiera postanowili ruszyć do zbudowania sobie silnego środowiska wewnątrz PiS. Wywołana przez nich w tej chwili wojna może mieć dwa skutki. Pierwszy – wydarzy się to, co zazwyczaj – czyli frakcje schronią się pod skrzydłami prezesa, który zapowiedział niedawno, że nie wybiera się na polityczną emeryturę. Trudno jednak sądzić, że jego forma, którą zaprezentował przed komisją śledczą, będzie trwać przez kolejne pięć lat. PiS będzie więc najpewniej coraz bardziej zapętlało się w swojej narracji i absurdalnych opowieściach prezesa.
Drugi scenariusz przewiduje szybki rozpad zamiast powolnego gnicia. Na dwie partie: jedną zdecydowanie bardziej antyunijną zbudowaną z Suwerennej Polski i części polityków PiS, którzy myślą podobnie do ziobrystów i drugą zdecydowanie mniej „anty”, ale też sceptyczną, opartą na ludziach Morawieckiego.
Na razie w żadnym z tych scenariuszy PiS–owi nie udaje się wrócić do władzy wcześniej niż za dwie kadencje.