– Coraz wyraźniej widać, że spełniają się przewidywania naukowców o zmianie klimatu. Czy można czuć się bezpiecznie w świecie, któremu grozi katastrofa? Czym jest lęk ekologiczny i jak sobie z nim radzić – mówi psycholożka i badaczka psychologicznych oraz społecznych skutków zmiany klimatu Marzena Cypryańska-Nezlek.
„Newsweek”: Anomalie pogodowe zawsze uruchamiają przepowiednie o końcu świata. Mamy się bać?
Marzena Cypryańska-Nezlek: Unikałabym określenia „koniec świata” w rozmowach o zmianie klimatu. Takie myślenie jest nieadaptacyjne.
Co to znaczy?
– Nieadaptacyjne, czyli nie służy rozwojowi i nie sprzyja motywacji do działania na rzecz uniknięcia katastrofy ekologicznej. Bo jeśli przyjmiemy, że ma nastąpić koniec świata i to w jakimś określonym, niedalekim momencie, to nie ma już sensu nic szczególnego robić. Po co wkładać wysiłek w działanie, skoro i tak świat ma się skończyć? Takie myślenie może być źródłem lęku, prowadzić do obniżenia nastroju, frustracji, złości, a to wszystko negatywnie wpływa na nasze zdrowie psychiczne. Na to, jak radzimy sobie z codziennością, jak podejmujemy decyzje, jak planujemy.
Może być przyczyną depresji klimatycznej? Spotkałam się z takim określeniem.
– Ono nie jest fortunne, ale zanim to wytłumaczę, chciałabym się jeszcze na chwilę zatrzymać przy „przepowiedniach”, bo to też ciekawe sformułowanie. Żeby podejmować trafne i adaptacyjne decyzje, czyli nastawione na dobre przystosowanie umożliwiające rozwój osobisty i społeczny, trzeba trafnie rozpoznawać zagrożenia i szanse. Bo jeżeli przyjmujemy błędne założenia, to za tym idą też błędne decyzje. W potocznych dyskusjach o zmianie klimatu problemem jest brak pełnej i rzetelnej wiedzy. Z czym właściwie mamy do czynienia, mówiąc o zmianie klimatu? Z czego ona wynika? Jakie może mieć konsekwencje i co możemy zrobić, żeby im zapobiegać? Wiedza oparta na dowodach naukowych jest tym, co różni przepowiednie od przewidywań naukowców. Przepowiednie nie są oparte na przesłankach naukowych.
Według naukowców nie grozi nam koniec świata?
– Nie ma danych naukowych, które by sugerowały, że za 10., 20. czy 50 lat nastąpi koniec świata. Z raportów podsumowujących obecny stan wiedzy jednoznacznie wynika, że mamy do czynienia z gwałtowną zmianą klimatu. Wiadomo też, że zmiana ta niesie bardzo poważne zmiany w środowisku naturalnym, które stanowią realne zagrożenie dla życia na Ziemi. Jednak choć skutki tych zmian mogą być dramatyczne, to ich zakres nie jest przesądzony. Ciągle mamy dużo do stracenia, jeśli nie będziemy zdecydowanie działać. I dużo do uratowania, jeśli podejmiemy odpowiednie działania. Naukowcy nie przewidują końca świata, natomiast apelują o natychmiastowe i zdecydowane działanie, aby uniknąć katastrofy. Chodzi o działania globalne, na wszystkich poziomach: jednostkowym, instytucjonalnym i systemowym. Z tych apeli wyłania się też jasne ostrzeżenie, że jeżeli społeczeństwa nie podejmą globalnie skutecznych działań na rzecz przeciwdziałania zmianie klimatu i dalszej destrukcji środowiska, to natura będzie nam boleśnie odpłacać katastrofami ekologicznymi, nowymi chorobami i innymi zagrożeniami. Zagrożenie jest więc realne, konkretne i bardzo poważne. Jednak sugerowanie, że żadne działanie nie ma już sensu, bo wszystko już jest stracone, ani nie ma podstaw naukowych, ani niczemu dobremu nie służy.
Media nas straszą, przedstawiając bardzo czarne scenariusze. Jak to na nas działa?
– Fatalnie. Przy czym rozróżniam straszenie od konstruktywnego przedstawiania zagrożenia. Straszenie jest nastawione na wywoływanie emocji strachu i niepokoju. Z kolei rzetelne przedstawianie zagrożeń w połączeniu z realnymi rozwiązaniami też wywołuje nieprzyjemne emocje, ale emocje te mogą mobilizować do działania. Kluczowe jest pokazywanie, jak przeciwdziałać i niwelować zagrożenie. Świadomość zagrożenia w naturalny sposób wywołuje strach, obawę, martwienie się. Wszystkie te emocje są nieprzyjemne. Nikt nie lubi ich czuć. Ale jeżeli są reakcją na realne zagrożenia, spełniają bardzo ważne funkcje adaptacyjne. Pomagają nam w przetrwaniu, ponieważ są rodzajem sygnalizatorów – sygnalizują, że dzieje się coś nie tak. Kierują uwagę na zagrożenie i motywują do działania, aby uniknąć tego zagrożenia. To jest świetny adaptacyjny mechanizm, ale pod warunkiem, że istnieje sposób na zniwelowanie zagrożenia. Problem zaczyna się wtedy, kiedy ludzie są świadomi zagrożenia, ale nie wiedzą, co mają zrobić, żeby go uniknąć, albo nie wierzą, że są w stanie podjąć skuteczne kroki. Wtedy albo następuje intensyfikacja tych negatywnych emocji – one upraszają się o działania, a my nic nie możemy zrobić i to może prowadzić do przewlekłych, chronicznych stanów lękowych. Albo – inna opcja, równie nieadaptacyjna – zaczynamy unikać, nie chcemy słuchać, nie wiemy, co mamy z tym zrobić. A zagrożenie nie zniknie dlatego, że nie chcemy go widzieć.
Foto: Newsweek
Jak sobie radzić z tymi lękami?
– Podstawowa sprawa to nie wchodzić w te opowieści o końcu świata, bo one tylko straszą. Sporo osób czerpie wiedzę z blogów, z dyskusji w mediach społecznościowych, które to dyskusje często są oparte na osobistych opiniach. Nie na wiedzy naukowej, tylko na tym, co ludzie czują, co im się wydaje, często na podstawie dezinformacji. A więc konieczna jest przede wszystkim rzetelna wiedza na temat zagrożenia oraz wiedza, jak na nie odpowiadać. Świetnym źródłem informacji jest na przykład portal Nauka o Klimacie.
Lekarstwem na strach i niepokój jest działanie ukierunkowane na usunięcie źródła nieprzyjemnych emocji, czyli zagrożenia. Działanie na rzecz klimatu przywraca poczucie kontroli i kieruje uwagę na cele i sposoby działania, co potencjalnie może też wywoływać pozytywne emocje. Ważne jest też, aby nie działać samotnie. Warto rozmawiać z innymi i łączyć wysiłki we współtworzeniu działań zbiorowych i wywieraniu wpływu na konieczne zmiany systemowe.
Czy lęk na tle zmian klimatycznych jest zjawiskiem odnotowanym w psychiatrii?
– Tak. W literaturze naukowej już od jakiegoś czasu funkcjonuje określenie lęk ekologiczny albo lęk klimatyczny. To stan, w którym ludzie odczuwają silny niepokój, martwienie się, obawy o przyszłość, którym zwykle towarzyszą obniżony nastrój i przygnębienie. Ten stan może pojawić się, kiedy człowiek uświadamia sobie obecne i przyszłe konsekwencje zmiany klimatu. Coraz więcej ludzi przyznaje, że martwi się o przyszłość świata, odczuwa niepokój. Dlaczego? Bo jest coraz większa świadomość zagrożenia i coraz bardziej widoczne konsekwencje. Teraz już nie tylko słyszymy o zmianach klimatu, ale też je obserwujemy.
A co z tą depresją klimatyczną?
– Nie ma takiej jednostki diagnostycznej ani nie jest to ogólnie przyjęty termin w literaturze naukowej. To raczej potoczne określenie na dyskomfort lub cierpienie psychiczne związane z poczuciem bezradności i beznadziei w obliczu ogromu zagrożeń oraz strat, które niesie za sobą zmiana klimatu. Bardziej adekwatnym terminem jest dystres. Dystres związany ze zmianą klimatu albo krótko: dystres klimatyczny. Ważne, żeby nie mylić z depresją.
Dlaczego to takie ważne?
– Ani dystres, ani lęk sam w sobie nie jest zaburzeniem psychicznym. Dystres, który jest odpowiedzią na rzeczywiste zagrożenie i stratę, potencjalnie jest adaptacyjny, czyli motywuje do działania, jeśli tylko ludzie widzą możliwość efektywnego działania. Natomiast depresja jest poważnym zaburzeniem psychicznym, nie motywuje do działania, a wręcz wycofuje z niego i zmniejsza szanse skutecznych działań na rzecz środowiska. Depresja wymaga zaopiekowania się samym sobą, najlepiej przy wsparciu innych, bliskich osób. Oczywiście, ryzyko symptomów depresji jest realne, np. u osób, które osobiście doświadczyły bezpośrednich skutków zamiany klimatu, również u tych, które już wcześniej cierpiały na zaburzenia somatyczne albo psychiczne. Zwykle jednak to, co jest określane potocznie jako depresja klimatyczna, nie jest depresją w znaczeniu klinicznym. Jest to raczej dystres o różnym natężeniu, który potencjalnie może być adaptacyjny, ale może też stanowić czynnik ryzyka, jeśli ktoś odczuwa silny dystres i jednocześnie czuje niemoc, bezradność i brak nadziei.
Niemoc jest obezwładniająca. Jak sobie radzić z wyzwaniem, które przerasta pojedynczego człowieka?
– Nikt z nas w pojedynkę nie wywołał zmiany klimatu i nikt w pojedynkę tego procesu nie odwróci. Ten świat możemy uratować, tylko działając wspólnie. Niestety, mam wrażenie, że w naszym społeczeństwie zatracamy postawę wspólnotową – nie „ja”, tylko „my”. A to jest kluczowe, żeby radzić sobie z globalnymi wyzwaniami. Jasne, że każdy z nas może i powinien podejmować choćby drobne indywidualne działania. Dlaczego nie segregować śmieci? Segregujmy. W końcu stanie się to nawykiem. Oszczędzajmy prąd – z tego mamy nawet wymierne korzyści przy obecnych rachunkach za energię elektryczną. W działaniu bardzo ważne jest też, żeby szukać dla siebie korzyści.
Przesiadam się na rower, co jest zdrowe i dla planety, i dla mnie, tak?
– Tak. To samo z niejedzeniem mięsa. Nie możesz tak całkiem zrezygnować? OK, to nie rezygnuj, ale przynajmniej ogranicz. Proszę zauważyć, że to, co powoduje zmianę klimatu, co niszczy planetę, niszczy też nas samych. Co to jest? Nadprodukcja, konsumpcjonizm i presja na „szybciej i więcej”. To zużywa zasoby Ziemi i prowadzi do zniszczeń w środowisku, ale zużywa też – jak to jest zwykle nazywane – „zasoby ludzkie”. Żyjemy w świecie nastawionym na maksymalizację zysku z niepohamowaną presją na więcej i więcej, bez uwzględniania kosztów społecznych i środowiskowych. Tutaj można szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego wzrastają wskaźniki kryzysów zdrowia psychicznego. Coraz częściej zwraca się więc uwagę na to, że działając na rzecz środowiska naturalnego, działamy też na rzecz jakości życia.
Czyli powinniśmy ograniczyć konsumpcję.
– Tak, ale od razu zaznaczam, że nie chodzi o umartwianie się, o rezygnację ze wszystkiego. Na początek ważna jest zmiana perspektywy. Wydaje nam się, że jak z czegoś zrezygnujemy, to będzie nasza krzywda. Działa też ten mechanizm, że kiedy ktoś nam mówi: „zrezygnuj!”, „nie kupuj!”, to odczuwamy naturalny opór. W psychologii nazywamy to reaktancją. Jest to stan napięcia i opór, który pojawia się wtedy, kiedy ktoś nam czegoś zabrania, w efekcie czego jeszcze bardziej tego chcemy. Dlatego zwracam uwagę na to, jak komunikowane są działania na rzecz klimatu. Nie powtarzajmy w kółko: „zrezygnuj!”, „musisz się wyrzec!”, bo to jest trudne do przyjęcia. Zwłaszcza że nie chodzi przecież o chwilową zmianę zachowania, na miesiąc, rok, by potem znów wrócić do tego, co było. Nie. Jesteśmy w sytuacji, która wymaga trwałej zmiany stylu życia. A to dotyczy zmiany nie tylko w zachowaniu, ale też w postawach i przekonaniach. I łatwiej wszystkim będzie, jeśli w tej zmianie będzie dążenie do jakiegoś pożądanego celu. Bo przymus i zmiana bez pożądanego celu wzbudzają opór.
Jak każda zmiana. Dlaczego?
– Bo wiąże się z jakimś wysiłkiem, niepewnością, niepokojem i zachwianiem poczucia bezpieczeństwa w związku z naruszeniem znanego porządku, przyzwyczajeń. „Po co coś zmieniać, skoro jest dobrze tak, jak jest?”. I tu kluczowe pytanie: czy rzeczywiście jest tak dobrze? Na początku pandemii pojawiły się pytania, czy zmienią się nasze wartości. Pod tym pytaniem był domyślny przekaz, że dobrze by było, gdyby się zmieniły, bo coś straciliśmy w tym naszym zabieganym życiu, a pandemia nam przypomniała, co jest naprawdę ważne. To była istotna refleksja, która potem ulotniła się w codziennym życiu. Żyjemy w stresie, mamy coraz wyższe wskaźniki wypalenia i depresji. Z jednej strony życie wydaje się coraz bardziej komfortowe i coraz bardziej wygodne, ale z drugiej jest coraz trudniejsze.
Działanie na rzecz zmiany jest bardzo żmudne i czasochłonne.
– Nie wszyscy muszą robić to samo. Każdy robi to, co może. Ważne, żeby się angażować, a przy tym nie wpędzać w poczucie winy, że nie robi się wszystkiego. Chodzi o to, żeby działać konstruktywnie i szukać w tym dla siebie przyjemności. Jest dużo sposobów, jak czerpać frajdę z działania na rzecz środowiska. Pamiętajmy, że to jest nasze życie. Wykończeni i sfrustrowani nie uratujemy ani siebie, ani świata. I bardzo ważne jest to, aby domagać się odpowiedzialności nie tylko od siebie, ale też od tych, którzy mają realny wpływ na życie jednostek i społeczeństw – od polityków, instytucji samorządowych, korporacji.