Przyglądając się pacjentom, którzy są długo w chemseksie, widzimy, że na końcu tej drogi często nie ma już elementu seksu. Zostaje tylko wstrzykiwanie i to w samotności – mówi badaczka zjawiska chemseksu Agata Stola.
NEWSWEEK: Jeśli komuś zdarzyło się uprawiać kilka razy seks po zapaleniu jointa z marihuaną, to możemy już mówić o chemseksie, czy to bardziej skomplikowane zjawisko?
Robert Kowalczyk: To oczywiście zależy od przyjętej definicji chemseksu. W potocznym znaczeniu to połączenie seksu i narkotyków. W perspektywie naukowej posługujemy się definicją zawężoną do bardzo określonych działań i populacji. Tak przyjęta metodologia, pozwala między innymi na porównywanie badań, wniosków. W książce „ChemSex. Ujęcie interdyscyplinarne”, którą wspólnie redagowaliśmy, mówimy o osobach MSM (mężczyźni uprawiający seks z mężczyznami), które intencjonalnie używają substancji psychoaktywnych przed lub w trakcie aktywności seksualnej i łączą to z poszukiwaniem partnerów przy użyciu aplikacji randkowych z opcją geolokalizacji.
Czemu mówimy o MSM, a nie o gejach i osobach biseksualnych?
Robert: Co specyficzne w chemseksie, to to, że biorą w nim udział osoby o różnym poziomie autoidentyfikacji. To jest pewien proces. Niekoniecznie takie, które określają się w danym momencie jako geje, bądź osoby biseksualne. Włączają się w te aktywności, bo np. załatwiają sobie nimi kawałek trudności w samookreśleniu swojej tożsamości seksualnej. Bycie pod wpływem substancji daje im możliwość podjęcia zachowania, które preferują, ale nie akceptują.
Agata Stola: Czyli mówimy i o gejach, i osobach biseksualnych, a także wszystkich tych, którzy kontakt seksualny z mężczyzną podejmują. Wstęp do naszej książki napisał David Stuart, który jest autorem używanej przez nas definicji, a także aktywistą, który dzięki swojej międzynarodowej adwokacji nagłaśnia problem zdrowia psychicznego w chemseksie. Stuart ukuł ją w odpowiedzi na to, co widział w swojej praktyce zawodowej – zajmuje się wykrywaniem chorób przenoszonych drogą płciową. Ale także obserwując to, co dzieje się w londyńskiej społeczności. Pojawili się w niej nieheteroseksualni mężczyźni, którzy zaczęli używać substancji nie tylko dla jej psychoaktywnego działania, ale również po to, żeby w seksie poczuć wolność.
W Wielkiej Brytanii słowa „chems” używa się jako slangowej nazwy na pewną kategorię substancji, najczęściej metaamfetaminę i GHB/GBL [w Polsce znane głównie, jako tzw. „pigułka gwałtu”], chodzi o połączenie stymulantu z depresantem. Londyńscy geje posługiwali się tym określeniem w kontaktach z dilerami oraz w komunikacji na aplikacjach randkowych. Wokół wyrażenia i tych substancji zaczęła się tworzyć swego rodzaju wspólnota.
W Polsce dla rozwinięcia się chemseksu kluczowy był rok 2008, kiedy na scenie narkotykowej pojawił się mefedron. Silny stymulant, który wyparł amfetaminę, bo na początku był legalny, a poza tym działał mocniej, jest wielofunkcyjny, również ma swoje zastosowanie w kontaktach seksualnych.
Dlaczego akurat w grupie MSM chemseks stał się tak popularny?
Agata: W badaniach jakościowych i ilościowych wychodzi nam, że nawet osoby, które deklarują rekreacyjne używanie, widzą więcej minusów niż plusów w chemseksie. Decydują się jednak na niego ze względu na kilka kluczowych korzyści. Jak silny jest wpływ tych zysków zależy od sytuacji życiowej osoby wchodzącej w chemseks, przede wszystkim uwarunkowań psychospołecznych, jej jakość życia seksualnego i tego, w jakim momencie coming outu swojej orientacji się znajduje. Ważny jest poziom jej stresu mniejszościowego – czyli konsekwencji emocjonalnych wynikających z bycia częścią grupy dyskryminowanej. Podczas naszych badań wielokrotnie słyszeliśmy, że używanie substancji, pozwala osobom uwolnić się od tego napięcia wokół własnej seksualności, poczuć wolność i przyjemność w seksie. Jest to w pewnym sensie sposób odzyskiwania własnej seksualności, która na jakimś etapie została zawłaszczona przez nietolerancyjne i stygmatyzujące otoczenie.
Robert: Na ekspresję seksualną składa się kilka czynników psychologicznych, między innymi poziom stresu mniejszościowego, na który narażeni są członkowie grup mniejszościowych. Ważny jest też generalny poziom kondycji zdrowotnej – psychicznej i fizycznej. W populacji MSM jakość życia w perspektywie zdrowia psychicznego jest obniżona. Osoby należące do tej grupy mają większe ryzyko zaburzeń depresyjnych i lękowych. Włączenie substancji może mieć więc charakter wyrównujący. Sięga się po nie np. po to, żeby podwyższyć obniżony nastrój.
Zaznaczam przy tym, że nie chcę wydźwięku w stylu: „to oczywiste, że geje się narkotyzują, a czego można było się spodziewać”. Bo coś takiego przeczytałem na jednym z forów internetowych. Chemseks jest wtórny do czynników psychologicznych i społecznych. Blisko 90 procent naszych badanych doświadczyło homofobii. Tak jak wspomnieliśmy dla wielu osób chemseksowe spotkania, są sposobem radzenia sobie z nieheteroseksualną tożsamością. Część z naszych badanych ujawniła wysoki poziom homofobii zinternalizowanej – noszą w sobie stygmę i głęboki brak samoakceptacji. Potem wchodzą na imprezę, przyjmują narkotyki i to znika. Przestają nienawidzić samych siebie.
Agata: To okazja, by poczuć się częścią społeczności, być wśród swoich, zrozumianym i akceptowanym. Jednak te imprezy mają tylko pozornie charakter inkluzyjny. Towarzyszy im ostra selekcja, mierzona głównie fizycznymi atrybutami. Jednocześnie jak już się uda wejść w daną grupę, pojawia się akceptacja, a co za tym idzie dużo rozmów, czułości, wsparcia. Wiele osób traktuje to, jak substytut bliskości i tworzenia relacji, w których mogą być w pełni sobą. Szczególnie gdy na co dzień muszą udawać kogoś, kim nie są.
To znaczy, że spełniana jest jedna z podstawowych potrzeb ludzkich, czyli potrzeba przynależności?
Robert: Przynależności do grupy, która – przynajmniej pozornie – nie odrzuca i akceptuje. Kiedy mówimy o kondycji psychicznej, to mamy też na myśli fakt, że część użytkowników chemseksu ma niskie poczucie własnej wartości, nie akceptuje własnego ciała. Mają poczucie, że nie pasują do wyśrubowanych wymagań, jakie stawiają przed nimi inne osoby ze społeczności. Nie mówię, że heteroseksualni mężczyźni są od tego wolni, ale nie stawia się przed nimi tak niedoścignionych wzorców, nie porównuje się aż tyle.
Proszę zwrócić uwagę, że przy spotkaniu dwóch mężczyzn element porównań występuje też na poziomie seksualnym. Z badań społecznych wynika, że tym, co sprawia, że mężczyźni czują się bardziej męscy, jest wysoka sprawność seksualna. Sprawność fizyczna, wysportowanie zajmuje drugie miejsce. Narkotyki luzują presję. Do tego podczas chemseksu poza mefedronem i GHB/GBL, pojawia się sildenafil, bardziej znany pod jedną ze swoich nazwa handlowych, jako „viagra”. Niejednokrotnie jest brana profilaktycznie: żeby mieć pewność erekcji, bo „prawdziwy facet” nie może jej nie mieć. Jest to preparat podawany przy określonych wskazaniach. Nie jest to z pewnością panaceum na wszystkie problemy ze wzwodem, nie jest to także preparat, który powinien być brany jako profilaktyka bez uprzedniej konsultacji lekarskiej. Czyli znowu ujawnia się wątek „samoleczenia”.
Agata: Dodałabym, że chemseks bywa też użyteczny dla osób, żyjących z HIV, które mierzą się ze społeczną stygmatyzacją. W chemseksowej przestrzeni nie ma HIV i nie ma STI (chorób przenoszonych drogą płciową) – ten temat nie istnieje. Gdy rozmawiam z osobami podczas anonimowego badania na HIV, mówią, że jeśli ktoś poruszy temat swojego zakażenia HIV na grupówce to za chwile okazuje się, że wszyscy na spotkaniu są na PrEPie. Czyli lekach antyretrowirusowych, które pozwalają chronić się przed zarażeniem. Często jest jednak tak, że w istocie są to osoby również zakażone HIV, które nawet w tak specyficznej sytuacji, jaką jest chemseks mają trudność z ujawnieniem swojego stanu zdrowia. W związku z tym osoby z nieprzerobioną kwestią zakażenia doskonale odnajdują się w tej chemseksowej rzeczywistości.
Stygmatyzujące doświadczenia i homofobia mogą być traumą, która sprawia, że wybiera się milczenie o swoich trudnościach.
Robert: Doprowadza do wyparcia na jakiś poziomie. Bo i tak na co dzień trzeba się mierzyć ze stereotypem: „jesteś gejem, to na pewno żyjesz z HIV”.
Agata: To, że temat zakażenia jest nieprzepracowany w polskim dyskursie społecznym, dostarcza dodatkowych trudności w leczeniu uzależnienia od chemseksu. Użytkownik utrzymuje abstynencję od substancji, czuje, że wychodzi na prostą, więc zaczyna poszukiwać relacji czy partnera seksualnego. Dzieje się to na trzeźwo, więc mówi o zarażeniu HIV, a także tym, że jest niewykrywalny (czyli niezakaźny w związku z przyjmowanymi lekami). I cóż, nierzadko spotyka się z odrzuceniem, bo wciąż dramatycznie brakuje wiedzy na ten temat HIV.
Robert: Bo to jest też trochę tak, że chemseks nie jest tylko opowieścią na poziomie świadomych argumentów, jak chcieliby użytkownicy, a emocji i nieradzenia sobie z nimi. W ogóle uzależnienie to opowieść o nieradzeniu sobie z emocjami. Mam pacjentów, którzy przychodzą do mnie i mówią: „Nie potrafię pogodzić się z faktem, że mój partner żyje z HIV. Ja nie jestem zakażony”. Pomimo świadomości i wiedzy, emocje biorą górę. Tacy pacjenci noszą w sobie przekonanie, że są złymi ludźmi, skoro nie akceptują zakażenia partnera – tworzy się wewnętrzny dystans w relacji.
Są też osoby, które mówią, nie zwiążą się z osobą żyjącą z HIV. Tak może dojść do tworzenia się grupy wykluczonej, która sama wyklucza. I nagle pojawia się chemseks – przestrzeń, w której ta dyskryminacja jest mniejsza.
Kiedy słucham chemseksowych klientów, to ten wątek rzeczywiście często się pojawia. A także tęsknoty za byciem w relacji i poczucia doświadczenia niepowodzeń na tym polu. Jednocześnie funkcjonuje myślenie magiczne: jak zniknie substancja, to znikną problemy. Abstynencja ma być gwarantem tego, że jakoś się wszystko ułoży. Tak się jednak nie stanie, jeśli osoba nie będzie wyposażona w umiejętności radzenia sobie z trudnymi emocjami, czy w odpowiednie kompetencje społeczne w tym relacyjne. Zważywszy, że są to często osoby kontrolujące i z poczuciem mocy i wpływu, to przebicie się przez tę bańkę iluzji jest niezwykle trudne.
Zobacz również: „Nietypowe pragnienia częściej realizują z kimś przypadkowym”. O czym fantazjują polscy mężczyźni?
Czyli chemseks reguluje emocje?
Agata: Substancja psychoaktywna to sposób na regulowanie emocji, do tego dochodzi kompulsywne zachowanie seksualne, które pojawia się w konsekwencji jej przyjęcia. Co istotne ta substancja z czasem traci swoją moc, zwiększa się tolerancja i potrzeba jej coraz więcej. A jeżeli wciąganie nie daje już pożądanego efektu, to osoby przerzucają się na iniekcje. Przyglądając się pacjentom, którzy są długo w chemseksie, widzimy, że na końcu tej drogi często nie ma już elementu seksu. Zostaje tylko wstrzykiwanie i to w samotności.
Robert: Niektórzy mają też oczekiwanie, że terapia pozwoli im zostać w chemseksie, tylko będą to lepiej kontrolować. Dyskusja o ich uzależnieniu jest ciężka, tym bardziej że są to często osoby wysoko funkcjonujące. Od poniedziałku do piątku przykładni pracownicy, którzy odpalają się weekendy. Uważają, że chemseks to taki lifestyle. Przecież nie leżą ze strzykawką na dworcu.
Agata: Ba, nawet nie nazywają się użytkownikami narkotyków. Często nie wiedzą, co biorą, widzą coś białego, myślą „kryształ”. Nie mają pojęcia, że to mefedron. To zaskakujące, bo zazwyczaj osoby używające, mają dużą wiedzę na temat tego, co jak wygląda, działa, jak dawkować. W chemseksie nie ma kultury brania narkotyków, bo to sprawa drugorzędna. Po prostu substancja musi stymulować lub rozluźniać.
Robert: Największy problem z odnalezieniem się w uzależnieniu od chemseksu, mają osoby, które doświadczyły tzw. „terapii reparatywnych”. To pseudonaukowa praktyka polegająca na próbach zmiany kierunku popędu z homoseksualnego lub biseksualnego na heteroseksualny.
Z tego, co wiem, takie „terapie” mogą poczynić ogromne szkody psychiczne.
Robert: Zgadza się. I nie ma nawet, co dyskutować, czy to jest moralne i etyczne, bo to oczywiste, że nie. Co warte zaznaczenia tego typu doświadczania pogłębiają stany depresyjne, zmniejszają akceptację siebie, podwyższają poziom lęku, a także zwiększają ryzyko samobójstw!
Czy jest jakaś granica, która oddziela uzależnienie od użytkowania rekreacyjnego?
Robert: Ciężko postawić wyraźną granicę. Ale jeżeli używa się substancji, żeby regulować się w ważnych tożsamościowo obszarach, to jest to moment, żeby się zastanowić, co się dzieje. Uważam, że dyskusja o ilości przyjmowanych substancji jest tu mniej istotna.
Agata: Użycie narkotyków w tym konkretnym kontekście, który opisaliśmy, wiąże się z dużym ryzykiem uzależnienia. Oczywiście, każdy człowiek jest inny. Zawsze zastanawiam się z pacjentem, na ile jeszcze jest w jego życiu seks na trzeźwo, jakie różnice czuje, gdzie znajduje satysfakcję, co dzieje się w ważnych dla niego relacjach.
W definicji chemseksu pojawia się też wątek aplikacji randkowych.
Robert: Z jednej strony ułatwiają poszukiwanie partnerów, z drugiej już samo to szukanie pod wpływem może być wystarczająco spełniające. Dla wielu osób to czynność istotniejsza nawet niż sam seks.
Agata: Zachodzi tu też zjawisko tzw. tinderyzacji relacji. Cały czas ma się z tyłu głowy, że umykają jakieś „lepsze opcje”. Trudno się zatrzymać na jednym wyborze, skoro wiadomo, że cały czas można trafić na kogoś jeszcze atrakcyjniejszego. Miałam pacjenta, który był na etapie wychodzenia z chemseksu. Jeszcze chodził na imprezy, ale ciężko mu było już na nich wytrzymać. Zauważał, że przez większość czasu ludzie po prostu siedzą w telefonie i szukają kolejnych partnerów.
Robert: Tego typu aplikacje to też proteza samooceny. Skoro potrafię poderwać tylu facetów, to znaczy, że jestem atrakcyjny, ważny.
Jak to wpływa na relacje spoza świata chemseksu? Trudno jest wrócić do „typowego” życia seksualnego?
Robert: Pacjenci często się zastanawiają, czy będą umieli wrócić do „normalnego” seksu. Każde potknięcie spotyka się z ich frustracją. Warto więc wiedzieć, że w tym pierwszym okresie po odstawieniu seks rzeczywiście będzie… inny. Nie chcę mówić gorszy. Ale w dłuższej perspektywie stanie się bardziej jakościowy.
Słuchałam podcastu „Real Drug Talk”, w którym wypowiadał się były użytkownik chemseksu. Mówił, że teraz lubi posiedzieć z przyjaciółmi przy czerwonym winie. Trochę mnie to zaskoczyło, bo myślałam, że podejmując się terapii uzależnienia, trzeba zrezygnować ze wszystkich substancji psychoaktywnych.
Agata: To bardzo indywidualna sprawa. Nie wszystkie osoby w chemseksie są uzależnione, nawet gdy używają bardzo szkodliwie. Ale jeżeli mówimy o takiej intensywnej terapii uzależnień, to rzeczywiście każda substancja może się stać wyzwalaczem. Zachęcam do odstawienia wszystkich, ale w odpowiednim dla siebie rytmie i czasie. Gdy pacjent mówi mi, że chce zacząć od ograniczania, to ja za tym idę, bo uważam, że bycie tu bardzo restrykcyjną i moralizującą przynosi więcej szkody niż pożytku. Zdarza się, że pacjenci po pewnym okresie leczenia, w który wkładają swoją energię, emocje, czas, pieniądze, sami decydują o całkowitej abstynencji. Nie chcą zaprzepaścić tego, co udało im się już odbudować.
Robert: Inne używki mogą kompensować uzależnienie. Ktoś odstawia mefedron i zaczyna pić dużo więcej alkoholu. Ważne jest monitorowanie tych zachowań. I dużo cierpliwości.
Agata: My wychodzimy z założenia, że człowiek nie musi być uzależniony do końca swojego życia. Może wyzdrowieć, ale niech będzie świadomy: leczenie to długotrwały proces.
Dr n. med. Robert Kowalczyk – specjalista seksuologii klinicznej, psycholog i psychoterapeuta. Absolwent Instytutu Psychologii Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kierownik Zakładu Seksuologii Wydziału Psychologii i Nauk Humanistycznych Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Członek Europejskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej (ESSM) i Rady Naukowo — Konsultacyjnej ds. MSM Krajowego Centrum ds. AIDS Agendy Ministra Zdrowia.
Mgr Agata Stola – absolwentka Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, Wydziału Nauk o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. W ramach swojej pracy naukowej w ostatnich latach przeprowadziła ponad 200 wywiadów z osobami używającymi chemseksu w różnych miejscach w Polsce. Jest współautorką dwóch największych i jedynych polskich badań nt. chemseksu zrealizowanych przez KANTAR Polska na zlecenie Fundacji Edukacji Społecznej oraz PZH-NIZP na zlecenie Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. Specjalistka psychoterapii uzależnień certyfikowana przez Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii. Certyfikowana przez Krajowe Centrum ds. AIDS doradczyni ds. HIV/AIDS.
Czytaj też: Co zrobić, gdy dziecko przyłapało nas w intymnej sytuacji?
Artykuł z kwietnia 2022 r.