Z wolnością nierozłącznie związana jest odpowiedzialność. I nie można egzekwować jednej bez drugiej. Mogłabym dodać: „panie prezydencie”
Czemu ja w ogóle nie piszę o poezji? Mogłabym przecież, tym bardziej że właśnie wróciłam z Gdańska, gdzie miałam przyjemność prowadzić filozoficzną debatę w ramach Festiwalu Europejski Poeta Wolności. Rozmowa była poważna i chociaż nie padło w niej pojęcie „transcendentalny” (wyłącznie dlatego, że akurat nie było potrzebne), to skrzyła się od erudycyjnych odniesień i cytatów z pamięci. Nie zabrakło też wątków osobistych, bo jak mówić bez nich o wolności czy poezji. Były też żarty z tego, co mogą do siebie powiedzieć cztery osoby, które kilka lat temu wspólnie wydeptywały korytarze Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Najwspanialsze było jednak to, że wielka sala gdańskiego Instytutu Kultury Miejskiej była wypełniona po brzegi. Cudowna, otwarta, skupiona publiczność siedziała na dostawionych krzesłach, hojnie obdarzając nas uwagą. W takiej sytuacji człowiek rozkwita, do głowy przychodzą najlepsze riposty, skojarzenia stają się cudownie nieoczywiste, a inspiracje rozkwitają, bo dochodzi do wymiany energii. Dużo się w tym zaangażowaniu oddaje, ale dostaje się jeszcze więcej. Niemiecka teatrolożka Erica Fischer-Lichte nazywa to „samozwrotną pętlą feedbacku”, mechanizmem wiążącym akcję z reakcją, słowo ze słowem, gest z innym gestem. Ta wymiana w samotności nie jest możliwa, przebiegać może tylko w interakcji, w intersubiektywnym porozumieniu, w przepływie.
Dlaczego ja tak rzadko piszę o wolności? Przecież to jest temat fundamentalny. To sprawa, wokół której koncentrują się wysiłki całej ludzkości, najróżniejszymi drogami dążącej do emancypacji, wyzwolenia i tego, by osiągnąć stan wewnętrznej równowagi. Bardzo dużo nam w byciu wolnymi przeszkadza: czasem zniewala nas społeczeństwo, czyli mówiąc prościej, inni ludzie. Czasem ogłupiają nas media, podporządkowują nas sobie nowe technologie. Naszą wolność ograniczają zakazy i nakazy różnych systemów moralnych.