Z informacji, do których dotarłam, wynika, że podczas ustalania nowej listy lektur szkolnych doszło do ostrego sporu. – To jest szarganie mojego nazwiska – obrusza się jedna z polonistek.
Miało być odchudzanie listy lektur szkolnych, ale nie udało się usunąć pozycji narodowo–katolickich – wątpliwych literacko, za to słusznych ideowo – które wepchnął do szkoły siedem lat temu PiS. Co się stało, że sztandarowy, wyborczy pomysł KO na szkołę nie wypalił?
Z informacji, do których dotarłam, wynika, że podczas ustalania nowej listy lektur szkolnych doszło do ostrego sporu i rozłamu między powołanymi przez MEN ekspertkami. A za blokadę zmian w programie, odpowiada ultrakonserwatywna organizacja Ordo Iuris, której działania legitymizuje wyznaczona przez MEN urzędniczka ze starego rozdania politycznego.
Ogólnonarodowa histeria
Początek lutego. MEN przedstawia pierwszy projekt zmian w podstawie programowej. Chodzi o „ograniczenie obowiązkowego zakresu treści nauczania, (…) czego skutkiem będzie bardziej efektywne kształcenie” – głosi komunikat na stronie resortu. Cel – 20 proc. mniej materiału. Chodziło o to, aby nauczyciele nadążali z realizacją programów, a uczniowie nie musieli odrabiać lekcji do późnych godzin, po szkole.
Ministra edukacji Barbara Nowacka zapowiedziała wprowadzenie zmian na dwie tury: jedna – fundamentalna i dogłębna, która ma wejść w życie za kilka lat. Prace nad nią jeszcze się nie rozpoczęły. I druga – „na szybko” – ma obowiązywać już od najbliższego września. To właśnie projekt tej „szybkiej” zmiany 12 lutego MEN poddał tzw. konsultacjom społecznym.
Sprawa dotyczy kilkunastu przedmiotów szkolnych, między nimi jest język polski, historia i matematyka. Co się zmieniło w rachunkach? Niewiele o tym słychać. Za to zmiany na liście lektur i w nauczaniu historii wywołały ogólnonarodową histerię. Bo przy okazji MEN robił w podstawie czystki, żeby wypadły z nich treści o skrajnym zabarwieniu narodowo-religijnym oraz homofobiczne i ksenofobiczne wstawki poprzedniego rządu. Np. zamiast o „ludobójstwie na Wołyniu”, uczniowie w liceach mieli omawiać „konflikt polsko-ukraiński”. – Język ma znaczenie – udowadniał współautor zmian, historyk Aleksander Pawlicki. Wiemy przecież, że w polskich szkołach uczy się kilkaset tysięcy ukraińskich dzieci.
Zmian nie było znowu tak wiele. Wypadł punkt o Chrzcie Polski, ale tylko dlatego, że i tak jest omawiany przy punkcie dotyczącym Mieszka I–go, wypadły też enumeratywnie wymienione nazwiska polskich bohaterów wojennych – co dawało nauczycielom swobodę wyboru, na jakich przykładach omówią konkretna sytuację historyczną.
Wystarczyło jednak, żeby prawicowi publicyści przypuścili na MEN atak. „Programowe oduczanie myślenia i dumy” — ubolewał publicysta „DoRzeczy” Łukasz Warzecha. „Horda kulturowej ignorancji gilotynuje edukację” — wtórowali mu internauci.
Zrobiło się tak gorąco, że Nowacka, kazała wyprostować kwestię Wołynia. Do podstawy wrócił zapis, co prawda nie o rzezi, ale o ludobójstwie na Polakach.
Nie inaczej było w przypadku lektur na języku polskim. „Barbaria” — napisał o ministrze Nowackiej europoseł Jacek Saryusz-Wolski, gdy poznał nową listę lektur szkolnych. Szkoła miała się obejść bez twórczości Jana Pawła II albo wieszcza prawicy, Jarosława Marka Rymkiewicza czy barda smoleńskiego Wojciecha Wencla. Żeby oszczędzić uczniom czasu, ekspertki wycięły np. „Redutę Ordona” Adama Mickiewicza, której słynny początek zna dziś jeszcze każdy dorosły Polak. Zniknęły też z podstawy też dopchnięte kolanem przez PiS pozycje narodowo-katolickie (jak André Frossarda, „Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II”, Jan Paweł II, „Przekroczyć próg nadziei” , „Tryptyk rzymski”, ” Pamięć i tożsamość”, „Fides et ratio” , Karol Wojtyła, „Przed sklepem jubilera”. Ekspertki chciały zaoszczędzić uczniom lektury „Opowieści o Prymasie Wyszyńskim” Pawła Zuchniewicza). A także dzieł ojców Kościoła, niewątpliwie za trudnych dla dzisiejszych licealistów jak „Wyznania” św. Augustyna czy „Summa teologiczna” św. Tomasza. Zmiany skutkowały pozostawieniem na liście po kilka zaledwie lektur obowiązkowych na każdy etap edukacyjny. Nawet noblowskich „Chłopów” przesunięto do kursu rozszerzonego w liceum i pozostawiono tylko we fragmentach. Tylko że nie na długo.
Poszło o pieniądze
Koniec kwietnia. MEN pokazuje projekt zmian w podstawie programowej po społecznych konsultacjach. Lista lektur po konsultacjach prezentuje się tak, jakby wcale nie uległa zmianie. Co prawda, poległ Wencel, ale został Rymkiewicz, tuż obok Miłosza. Jest i Wojtyła, i Wyszyński, ojcowie Kościoła oraz Żeromski i Sienkiewicz. Wróciła też „Reduta Ordona”, a także „Powrót taty” i chyba wszystkie Treny Kochanowskiego. Mam wrażenie, że nawet po dwakroć.
Jak do tego doszło? Nad zmianami w każdej dziedzinie pracowały kilkuosobowe zespoły, powołane przez MEN spośród niezależnych ekspertów przedmiotowych, ale również – egzaminatorów CKE. W teorii chodziło o to, aby szkolny program nie rozjechał się z aktualnymi wymaganiami matury i egzaminu po podstawówce. W praktyce rozbiło się o to, co zawsze – czyli o pieniądze. Bo MEN nie ma kasy na poważną pracę nad podstawą programową. Chętni altruiści za wprowadzenie zmian, a raczej za podjęcie takiej próby, otrzymali kwotę 2 tys. zł brutto.
– Zgłosiłam się, bo codziennie widzę, jak szkoła nudzi młodych – mówi jedna z polonistek. – By ich zaciekawić wiedzą i potrzebą rozwoju, byłabym w stanie paktować nawet z diabłem.
– W brodę sobie pluję, że tam poszłam. To jest szarganie mojego nazwiska – denerwuje się inna. Wściekła, że po społecznych konsultacjach niewiele zostało z wypracowanego projektu. – Przy pierwszym projekcie to była naprawdę demokratyczna dyskusja, przyjęliśmy dobry kompromis – mówi.
Koordynatorką zespołu do spraw zmian podstawy programowej z języka polskiego MEN mianował dr Wiolettę Kozak z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Tę samą, która w 2017 r. wprowadzała na listę lektur bogoojczyźniane pozycje zalecone przez PiS. Mówiła wówczas w wywiadzie dla dziejów.pl o powrocie do konserwatywnego systemu edukacji. „Paradygmat konserwatywny (…) mówi, że młody człowiek, tak jak dorosły, nie zawsze wie, czego oczekuje od życia i do czego dąży. Czasami potrzebuje drogowskazów, autorytetów i przykładów, i my do takiego systemu edukacji chcemy wrócić” – tłumaczyła dr Kozak.
Zaś w 2024 r., zatrudniona tym razem przez liberalny rząd, dr Kozak przystąpiła do odkręcania tego trendu. Z tym że tylko pozornie.
„Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”
W lutym ministra Nowacka zapewniała gorliwie, że każdy obywatel może zgłosić własne uwagi, a każdy głos zostanie wysłuchany. Tyle teorii. W realu wyszło, że Nowacka zlekceważyła stare przysłowie: „Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”. Bo na planowane zmiany w szkolnych lekturach rzucili się od razu konserwatywni aktywiści. Ultraprawicowa Fundacja Ordo Iuris na swojej stronie internetowej zamieściła elaborat, w którym oskarżyła MEN o depolonizację, dechrystianizację, dehumanizację, deprawację oraz „degradację wiedzy uczniów i ich zdolności do krytycznego myślenia”. Dziewięcioro ekspertów Ordo Iuris opracowało poprawki do zgłoszonych przez MEN cięć – z historii i polskiego. „Bez ukazania wzorców osobowych rycerza, władcy i świętego nie ma możliwości zaprezentowania pełnego obrazu epoki średniowiecza” – napisał np. ekspert Ordo Iuris po to, aby na listę lektur wróciła Legenda o św. Aleksym. Podobnie wobec innych, usuniętych z listy pozycji.
Postulaty Ordo Iuris sprowadzały się w uproszczeniu do tego, aby ze zmian zrezygnować. I można by na tym zakończyć tę historię, bo w końcu to tylko jedna z wielu działających w kraju organizacji. Gdyby nie liczby.
Tysiące „bliźniaczych” zgłoszeń
Na spotkaniu zespołu do spraw zmian podstawy programowej do języka polskiego w marcu, dr Kozak prezentuje efekty społecznych konsultacji. Mimo że ministra Nowacka dała na zgłaszanie uwag zaledwie tydzień, nadeszło ich ponad 50 tys. W tym – 11 tys. 92 uwagi dotyczące listy lektur i nauczania j. polskiego. – Było dużo masowych odwołań. Na zasadzie: kopiuj/wklej. Ta sama treść, te same wnioski. Zorganizowana akcja – mówią polonistki.
Pokazują niektóre zgłoszenia: rzeczywiście, czy to Fundacja Mamy i Taty, czy Stowarzyszenie Nauczycieli dla Wolności – we wniosku postulaty identyczne z tymi, które przysłali do MEN eksperci z Instytutu Ordo Iuris.
– Takich bliźniaczych zgłoszeń były tysiące – mówi jedna z polonistek. A przynajmniej, tak to prezentowała dr Kozak.
– Dziwiłam się nawet, że podczas prac nad pierwszym projektem dr Kozak zachowywała się wstrzemięźliwie i nie oponowała przeciw pomysłom odważnie tnącym listę lektur – opowiada jedna z ekspertek. – Dopiero kiedy przyszły te uwagi, zaczęła twardo blokować wszelkie zmiany. Chodziło po prostu o to, żeby nie wykreślać żadnych pozycji – mówi.
Jak mówią polonistki, większość z ponad 11 tys. uwag, zakładała brak cięć na liście lektur na wzór uwag z Ordo Iuris. – Musimy słuchać większości, a głosów za przywróceniem lektur jest więcej, niż tych za cięciami – zdecydowała dr Kozak.
– Z uwagami od Ordo Iuris w ręku absolutnie uodporniła się na wszelkie rozsądne argumenty. Nie było już o niczym mowy, miała decydować matematyka – mówią polonistki. – I tak Ordo Iuris na umeblowała szkołę.
Z tego powodu dwie ekspertki z hukiem miały opuścić finalne posiedzenie zespołu do spraw zmian w podstawie programowej z języka polskiego. To i tak nic nie dało – to uwagi Ordo Iuris zdecydowały o kształcie podstawy programowej z języka polskiego. – Mamy problem, jesteśmy głęboko spolaryzowani, a jedna strona domaga się wyraźnie uwzględnienia jej zdania – mówi mi nieoficjalnie jedna z nich. – Bardziej tam o politykę chodzi niż o uczniów.
– Ja jestem wściekła. Moja wiedza i kompetencje, które opłaciło MEN, nie mają znaczenia, bo cała praca ma zależeć od liczby rekordów w Excelu?! – denerwuje się druga polonistka.
Przelicytować Ordo Iuris
Projekt MEN nie jest jeszcze ostateczny. Trwają kolejne konsultacje społeczne. Część polonistów zwołuje się, żeby przelicytować Ordo Iuris. Jeśli to się nie uda, czwartoklasistów nie ominie obarczone kolonialnym odium „W pustyni i w puszczy”, a w następnych klasach – „Quo vadis” i to w całości. Obowiązkowo też popadną w melancholię podczas lektury „Syzyfowych prac” tuż po „Chłopcach z placu Broni” a przed „Kamieniami na szaniec”. Licealiści będą brnąć przez tysiąc stron „Potopu”, tuż po 700 str. „Lalki” i prawie 300 str. „Przedwiośnia”. Nie odszedł na emeryturę ani „Kordian”, ani „Konrad Wallenrod”, w czytaniu ma być nadal „Gloria Victis”. Nie mówiąc już o „Panu Tadeuszu” – wybranych fragmentach w podstawówce a w całości w liceum.
Oczywiście – wszystko to i tak jest fikcją. Ponieważ powszechnie wiadomo, że ile lektur nie umieścić by na liście, uczniowie i tak ich nie przeczytają. Dzisiaj czytają tylko streszczenia i to w najlepszym wypadku. Najczęściej sięgają po opracowanie głównych motywów z książek, bo z tym najłatwiej się zdaje egzaminy i pisze maturalne rozprawki. Książki nie są już do czytania, destyluje się z nich tylko wiedzę, dotyczącą treści i przekazu.
– Straciliśmy szansę na urealnienie nauczania języka polskiego – żałują polonistki.