Kradłem jedzenie ze sklepów, nawet gdy były kamery. Myślałem, że przynajmniej zdążę się najeść, zanim przyjedzie policja.
Poniższy tekst dziennikarki „Newsweeka” Karoliny Rogaskiej zajął pierwsze miejsce w Konkursie Dla Dziennikarzy im. Bartosza Mioduszewskiego „Twarze Ubóstwa”.
***
Pan Stanisław wie, do jakiej desperacji potrafi doprowadzić wielodniowy głód. Od roku już nie musi kraść. Mieszka w domu Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej w warszawskim Ursusie.
Kanapki na zapas
Dla Stanisława życie tutaj to nowy początek. Nie tylko mieszka, ale też pracuje – przygotowuje posiłki dla stu przebywających tu osób. Kuchnia serwuje trzy dania dziennie. Do tego w lodówce czeka kompot i kanapki.
– Na początku brałem sobie do pokoju dwie, trzy na zapas. Nie wiedziałem, czy zjem, ale to taki odruch bezdomnego. Wziąć więcej, bo zaraz może nie być czego jeść. Właściwie każdy, kto tu trafia, tak ma. Niektórzy miesiącami nie potrafią pozbyć się nawyku odkładania na potem – opowiada pan Stanisław.
Trafił do Kamiliańskiej Pomocy, kiedy trudno było mu się odnaleźć po odsiadkach. Łącznie spędził w więzieniach 20 lat. – Raz swój dom podpaliłem. Pod wpływem byłem. Ale oczywiście nieświadomie, przecież ja bym swego dobytku, nieubezpieczonego zresztą, zniszczyć nie chciał – wyjaśnia.
Jak wychodził, dostawał pieniądze na bilet i jedną dniówkę na jedzenie. Miał tylko to, bo rodzina się od niego odwróciła po pożarze. Nie wiedział, gdzie pójść, jak znaleźć pomoc. – Od roku jest dobrze. Wierzę, że się da życie wyprostować – mówi. Podkreśla, że pomagają mu pracownice z ośrodka – mówią, gdzie złożyć dokumenty, jak starać się o mieszkanie treningowe.
– Dają tu wszystko, czego potrzeba, trzeba tylko spełnić warunek abstynencji. Jak komuś trudno nie pić, to oferują terapię – wyjaśnia.
Praca w kuchni mu odpowiada. – Jestem dobry w gotowaniu. Krupnik teraz mamy, może zjesz? – pyta i zaraz stawia talerz parującej zupy na kuchennym stoliku, przy którym rozmawiamy.
Foto: Konrad Welenc / Newsweek
Gdy kredyt zjada wypłatę
Od czasu agresji Rosji na Ukrainę w ośrodku przybyło Ukraińców. Szczególnie matek z niemowlętami. Kierowniczka misji Adriana Porowska mówi, że jesienią czeka nas kolejna duża migracja z ogarniętego wojną kraju – ludzie będą uciekać przez zimnem i głodem. A jednocześnie coraz więcej Polaków też nie będzie miało co do garnka włożyć.
Gdy pod jednym z postów na Facebooku o pomocy Misji dla Ukraińców odezwała się kobieta: „Ukraińcom pomagacie, a Polakom nie?”, Adriana odpowiedziała: „Jeśli potrzebuje pani pomocy, proszę do mnie napisać”.
Okazało się, że to samotna matka z dzieckiem z niepełnosprawnością. Do tej pory sobie radziła, ale rata kredytu hipotecznego wzrosła tak, że zjada większość jej wypłaty. Jednak na papierze jej dochód znacznie przekracza kwotę, która pozwoliłaby otrzymać pomoc społeczną.
Z naszej lodówki społecznej jedzenie potrafi zniknąć w pół godziny. A wcześniej bywało, że stała pełna i do połowy dnia – Piotr Kowalski, wicedyrektor MOPS w Łodzi.
– Przygotowaliśmy jej paczkę. Ma gdzie gotować, więc mogliśmy dać makaron, jakieś kasze, żeby miała na dłużej. Gdy rozdajemy żywność osobom żyjącym w pustostanach czy na ulicy, musimy wybierać rzeczy, których nie trzeba dodatkowo przygotowywać – tłumaczy Porowska.
Paczek robią teraz dużo więcej. Bo wojna, inflacja i horrendalnie wysokie raty kredytów. Podobne obserwacje mają osoby zajmujące się pomocą żywnościową w Caritasie czy w Miejskich Ośrodkach Pomocy Społecznej.
Lodówki społeczne
Piotr Kowalski, wicedyrektor MOPS w Łodzi: – Z naszej lodówki społecznej ustawionej przed budynkiem MOPS jedzenie potrafi zniknąć w pół godziny. A wcześniej bywało, że lodówka stała pełna i do połowy dnia.
Lodówki społeczne stoją w ponad 30 polskich miastach. W Łodzi jest ich 15 i są czynne całą dobę. Najwięcej, 20, znajdziemy we Wrocławiu.
W lodówkach można zostawić jedzenie, które inaczej miałoby się zmarnować. Oczywiście, poza produktami z przekroczoną datą ważności czy ewidentnie nadającymi się do wyrzucenia. Nie można też do nich wkładać alkoholu.
Nie dość, że przez inflację coraz trudniej zmieścić się w budżecie, to znacznie się skurczył. – Podnieśliśmy stawki organizacjom, które prowadzą jadłodajnie, o prawie 50 procent, żeby mogły dalej wydawać posiłki naszym podopiecznym w takiej ilości jak wcześniej – mówi Kowalski.
On też, podobnie jak Porowska, obawia się jesieni. – Jesteśmy w stanie zaproponować maksymalnie 719 złotych stałego zasiłku. Ile za to teraz można kupić? Przy tej inflacji wydaje się w sklepie 100 złotych i wychodzi właściwie z niczym.
Osobom w trudnej sytuacji ma pomóc rewaloryzacja rent i emerytur, ale Kowalski uważa, że efekty mogą być odwrotne do oczekiwanych. Wiele osób wypadnie bowiem z systemu pomocy – przestaną spełniać kryteria dochodowe. Wystarczy je przekroczyć o kilka złotych.
– W związku z tym będzie przybywało osób niedożywionych, balansujących na granicy głodu. Między innymi w takim mieście jak Łódź, którego społeczeństwo starzeje się i coraz więcej ludzi wymaga opieki i wsparcia – mówi Kowalski.
Ukryty głód
Ryszard Szarfenberg, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczący EAPN (Polski Komitet Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu) i ATD Czwarty Świat, mówi w tym kontekście o ukrytym głodzie. I zwraca uwagę, że nawet w rodzinie sytuacja poszczególnych członków może się różnić.
– Bywa, że kobiety odejmują sobie, żeby wyżywić dzieci, ale też oddać mężowi, bo on ciężko pracuje. Córki mogą otrzymywać mniej niż synowie – mówi.
Termin „ukrytego głodu” tyczy się nie tylko osób spożywających za mało kalorii. Czasem zapotrzebowanie energetyczne może być spełnione, ale brakuje niezbędnych witamin i minerałów, bo dostarczane do organizmu jedzenie jest zbyt niskiej jakości.
Według Szarfenberga w ciągu najbliższych dwóch lat wzrośnie liczba osób, których ten problem będzie dotyczył – będzie to skutek spodziewanej recesji gospodarczej, która zbiegnie się z inflacją i szybującymi cenami żywności.
Z programów pomocy żywnościowej w ubiegłych latach corocznie korzystało ponad 1,3 mln osób. Program skierowany jest do tych, którzy przekraczają kryterium dochodowe uprawniające do skorzystania z pomocy społecznej, ale nie więcej niż o 220 proc. Zapomoga wynosi 1707,20 zł dla osoby samotnie gospodarującej i 1320 zł dla osoby w rodzinie, i jest realizowana w postaci paczek żywnościowych.
Trudno jednak o dokładne dane dotyczące głodu ukrytego, bo nie bada się tego zjawiska. Według Szarfenberga dałoby się to zrobić, jednak być może po prostu nie postrzegamy się jako społeczeństwo, które ma jakieś problemy z głodem. Tymczasem głód ma wiele oblicz. Nie od razu oznacza zagłodzenie się.
Trzy dni bez jedzenia
Szczególnie narażone na ukryty głód są osoby starsze. Minimalna emerytura (1388 zł brutto) nie pozwala na swobodne przeżycie miesiąca. Tymczasem z danych GUS wynika, że aż 341 tys. emerytów nie dostaje nawet tyle. Za długo pracowali na tzw. umowach śmieciowych czy na czarno, by przysługiwała im minimalna.
Na konto pani Jadwigi z emerytury wpływa trochę ponad 1300 zł. Długo tyle jej wystarczało. Jednak kilka miesięcy temu zmarła jej córka i wnuczka trafiła pod opiekę babci. A dla pani Jadwigi oczywiste jest, że dziecko nie może chodzić głodne. Jak przestało starczać, to zaczęła sobie odmawiać jedzenia. Czasem zupełnie.
Spotykam ją w barze Do Syta na lokalnym mokotowskim bazarku przy Gotarda w Warszawie. W pobliskiej przychodni lekarskiej podpowiedzieli jej, że właściciel baru zaczął wydawać darmowe posiłki emerytom. Gdy przyszła po raz pierwszy, nie jadła od trzech dni.
Pani Jadwiga zabiera obiad dla siebie i wnuczki. – I jutro też proszę przyjść – mówi Grzegorz Jędrzejczak, właściciel baru.
Emerytka z niedowierzaniem kręci głową.
– Zawsze pani może – dodaje pan Grzegorz. Jego bar mieści się w długim, niskim baraku. Naprzeciw stoi budka z kebabem, obok bar z chińską kuchnią. Dalej stoiska z warzywami, kwiatami, ubraniami.
Poczta pantoflowa
Nie siadamy przed barem na długo, bo pojawia się 60-letni mężczyzna z prośbą o obiad dla 85-letniej matki, która nie chodzi. Sam by jej ugotował, ale nie ma z czego. – Ja bardzo dziękuję, jak z nieba spadliście z tym jedzeniem – mówi.
Po obsłużeniu jeszcze dwóch osób pan Grzegorz opada ciężko na krzesło. – Dopiero tydzień z tymi obiadami działam, a już się rozniosło. I to głównie pocztą pantoflową. Poprosiłem, by w przychodni informowali, że coś takiego jest i w sklepie tu obok i u pani tam w second-handzie – mówi.
Zaczął gotować dla seniorów, bo po prostu widzi ich tutaj codziennie, to główni klienci bazaru. I wie, że potrzebują wsparcia, a przecież nie można głodnych ludzi zostawić. Jedna z pracownic podsunęła mu pomysł „obiadów zawieszonych”. Ludzie mogą wpłacać pieniądze – tylko za koszt produktów – i dzięki temu Grzegorz ma możliwość wydawać seniorom darmowe posiłki.
O głodzie zaczyna słyszeć nie tylko z ust starszych, ale też samotnych matek z dziećmi. – Bo jak ludzie przychodzą po jedzenie, to opowiadają, co u nich – wyjaśnia Jędrzejczak. – Mówię im, że jak tylko by potrzebowały, to też za darmo jeść dostaną. Ludzie dokazali wpłatami i dobrze, będzie można długo wspierać.
Chociaż do lokalu po „zawieszony posiłek” ktoś przychodzi co kilkanaście minut, to według Grzegorza i tak jeszcze mało. – Ludzie się wstydzą. Ta Jadwiga, którą dziś widziałaś? Ledwo jej przez gardło przeszło, że nie ma co jeść. Ale się przełamała. Myślę, że wielu jeszcze nie potrafi.
Zagłuszanie głodu
Część będących pod murem, jak pani Jadwiga, Stanisław czy pani z kredytem, w końcu sięgnie po pomoc. Są jednak i tacy, którym pomoc trzeba dostarczyć, bo same nie są już w stanie do niej dotrzeć.
Ze streetworkerkami z Kamiliańskiej Misji Pomocy odwiedzam pustostany, w których przebywają osoby w kryzysie bezdomności. Pani Agnieszka od pięciu lat żyje w opuszczonym domku działkowym. Gdy przychodzimy, siedzi przed nim. Od trzech tygodni prawie nic nie jadła.
– Coś mi siadło na żołądku. Mojemu partnerowi nic, a ja przełknąć nie mogłam – tłumaczy Agnieszka.
– Ale alkohol był? – pyta streetworkerka Ola.
– No był, wie pani, jak on działa…
Ola przytakuje. I mówi do mnie: – Alkohol na początku pomaga pokonać wstyd życia na ulicy, a potem skutecznie zagłuszać głód.
Pani Agnieszka przyznaje, że jak ma siły, to da radę coś do jedzenia znaleźć. Ale ją bolało i w ogóle było ciężko, bo poparzyła sobie nogi, są spuchnięte, trudno chodzić. – Ale zadzwoniła pani i przywiozłam paczkę. Wie pani, że może dzwonić – wtrąca Ola.
Agnieszka mówi, że dalej ciężko jej uwierzyć, że tu żyje. Miała 40 lat, gdy eskmitowano ją z mieszkania. Należało do rodziny, ale ojciec, a potem ona sama zadłużyli lokal. – Czasem trudno z myślą, że nie ma gdzie wrócić. Tu się nie da tak urządzić… – omiata ręką zabałaganione podwórko przed domkiem. – To nie dom, tu jest bajzel i ciągła ucieczka od głodu.
Tekst z wydania „Newsweeka” 39/ 2022