Niksen jest czymś trudnym do ścisłego określenia, bo często płynnie przechodzimy od jednego stanu do drugiego – na przykład siedzimy na kanapie i wyglądamy przez okno bez celu, ale nagle zaczynamy myśleć o tym, co mamy zrobić albo co napisać i wtedy kończy się niksen – mówi Olga Mecking, autorka książki „Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego”.
„Newsweek”: Jak najkrócej opisać niksen?
Olga Mecking: To intencjonalne nierobienie niczego. Bardzo często jest tak, że kiedy przeglądamy maile albo media społecznościowe czy oglądamy jakiś serial na Netfliksie, to niby nic nie robimy, ale nasz mózg cały czas pracuje. Nie robimy tylko tego, co uważamy za istotne.
Nie da się nie robić niczego. Wyglądanie przez okno to też jakaś czynność…
– Pisząc książkę, miałam problem z definicją niksen, bo np. siedzenie na kanapie, czyli jedna z form niksen, też jest swego rodzaju czynnością. Jak w słynnym wierszu Brzechwy: „Na tapczanie siedzi leń, nic nie robi cały dzień. O, wypraszam to sobie! Jak to? Ja nic nie robię? A kto siedzi na tapczanie? A kto zjadł pierwsze śniadanie?…”
Dlatego ważna jest też druga części definicji niksen – musi to być nierobienie niczego bez celu. Żyjemy w kulturze osiągania celów – wszystko ma prowadzić do jakiegoś efektu. Jemy dietetyczne jedzenie po to, żebyśmy byli szczupli i zdrowi. Celem spacerów jest zrobienie np. 10 tys. kroków, co też ma wyjść nam na zdrowie. Dopiero gdy jemy czy spacerujemy dla samej przyjemności, zbliżamy się do niksen…
Przecież, nawet jeśli nie robimy nic, to i tak czynimy to w konkretnym celu, żeby się uwolnić od celowości, wyciszyć…
– Trudno jest robić wszystko bez jakiegokolwiek celu. Rozważmy przykład – siedzę na kanapie, bo chciałabym się uspokoić. Przyświeca mi konkretny cel. Czy to jest jeszcze niksen? Pewnie tak, bo niksen przynosi konkretne korzyści, wynikające z nierobienia niczego.
Jakie?
– Lepiej pracujemy, kreatywniej myślimy, przychodzą nam do głowy lepsze pomysły. Chodzi o to, by starać się uwolnić się od celowości – pójść do lasu nie po to, by wyrobić normę 10 tys. kroków, tylko aby nacieszyć się chwilą spaceru i widokiem; zjeść kolację, bo to sprawi nam przyjemność, a nie po to, by być zdrowym i silnym; czytać książkę dla samej przyjemności czytania, a nie po to, by być od tego mądrzejszym i czegoś się nauczyć.
Taki mentalny reset?
– Niksen jest czymś trudnym do ścisłego określenia, bo często płynnie przechodzimy od jednego stanu do drugiego – na przykład siedzimy na kanapie i wyglądamy przez okno bez celu, ale nagle zaczynamy myśleć o tym, co mamy zrobić albo co napisać i wtedy kończy się niksen…
Idea nicnierobienia jest uniwersalna. Niemcy mają „nichstun”, Włosi mają „dolce far niente”, czyli słodkie nicnierobienie, Anglicy „lazy Sunday afternoon” (leniwe niedzielne popołudnie)
Polskim odpowiednikiem niksen byłoby zbijanie bąków, rozmyślanie o niebieskich migdałach czy bujanie w chmurach?
– Dodałabym jeszcze „leżenie do góry brzuchem”. Po polsku to pojęcie zawiera się w trzech słowach: „nic nie robić”. Holendrom jest łatwiej, bo w języku niderlandzkim „niks” oznacza „nic”, a gdy dodamy do niego końcówkę „-en”, powstanie czasownik: niksen. Holendrzy mówią też czasem „lekker niksen”. Lekker to znaczy smacznie, czyli dobrze, pysznie jest nic nie robić. Powiadają też, że „niksen is niks”, czyli nicnierobienie jest do niczego.
Przecież ogromny wpływ na mentalność społeczeństwa miał dominujący kiedyś w Niderlandach kalwinizm z bardzo silnym kultem pracy.
– I tak, i nie. W Holandii rzeczywiście panuje kult pracy, ale równoważy go kult normalności. Tu delikatnie mówiąc, nie chwali się kogoś, kto zostaje po godzinach w biurze. Powiedzą mu: „Człowieku, co ty robisz? Idź do domu!”. Jeśli ktoś pracuje za długo, uważa się go za nie do końca normalnego. Wielu Holendrów pracuje tylko na pół etatu albo na jakąś jego część, ludzie biorą też z reguły bardzo długie urlopy.
Żeby odkryć korzyści z nicnierobienia, trzeba wyjechać z Polski i zamieszkać w Holandii?
– W moim przypadku tak nie było. Kiedy natknęłam się pierwszy raz na ten termin w sklepie, zdałam sobie sprawę, że to jest coś, co od dawna praktykuję.
Wpadła pani na to w holenderskim dyskoncie?
– To nie był dyskont, tylko sklep EkoPlaza ze zdrową żywnością, w którym często robię zakupy. Za każde wydane 5 euro dostaje się tam naklejkę i gdy się uzbiera ich odpowiednią ilość, dostajesz prezent. Magazyn „Gezond Nu” (Zdrowie teraz) był tym prezentem. I to właśnie po przeczytaniu w nim artykułu „Niksen to nowe mindfulness” postanowiłam zająć się tematem. Kończyłam germanistykę, z wykształcenia jestem językoznawczynią. Bardzo spodobała mi się precyzja i lakoniczność tego określenia. Po angielsku jest to „to do nothing”.
Parafrazując Kartezjusza – nihil facio ergo sum?
(śmiech). – Nic nie robię, więc jestem. Dobrze ujęte!
Goethe powiedział, że gdyby wszystkie małpy potrafiły się nudzić, zostałyby ludźmi…
– Ale niksen i nudzenie się to dwa inne stany. Kiedy zabrałam się za pisanie książki, nie było jeszcze tak dużo informacji czy badań o nicnierobieniu, więc przeanalizowałam także temat nudy. Któryś z moich rozmówców powiedział, że jeśli się nudzisz, to z reguły jesteś w miejscu, w którym nie chcesz być, albo robisz coś, czego nie chcesz robić. Nicnierobienie nie musi się więc łączyć z nudą.
Jest doskonalszą formą nudy, bo nie powoduje dyskomfortu?
– To dwa różne stany. Rzadko się nudzę, ale bardzo lubię nic nie robić, siedząc np. na kanapie.
A ja nie potrafię nic nie robić. Powinienem się leczyć?
– Nie, absolutnie nie. Jest wielu ludzi, którzy nie są w stanie nie robić niczego. Uważam jednak, że nawet tacy ludzie mają w codziennym życiu więcej momentów czystego nicnierobienia, niż im się wydaje. W pandemii, kiedy żyliśmy w zamknięciu, wiele osób zaczęło piec w domu chleby i to wcale nie dlatego, że brakowało pieczywa. Wtedy pojawiły się też kolorowanki czy klocki Lego dla zestresowanych dorosłych. Malowanie kolorowanek czy układanie klocków jest owszem jakimś zajęciem, ale takim, przy którym nasze myśli mogą swobodnie krążyć po głowie. Nie jest to więc czyste niksen, ale pewien aspekt nicnierobienia można przenieść z powodzeniem do innych czynności. Mój brat jest bardzo wysportowany. Powiedział mi, że kiedy trenuje przed maratonem, to nie jest to niksen, ale jeśli idzie pobiegać dla przyjemności, to zbliża się do filozofii nicnierobienia, bo robi to, co lubi, bez specjalnego celu.
Pandemia pomogła pani w promocji książki o niksen? W lockdownie wzrosło chyba zapotrzebowanie na różnego rodzaju koncepcje radzenia sobie ze stresem.
– Mój artykuł „Case of Doing Nothing”, od którego wszystko się zaczęło, ukazał się w „New York Timesie” w maju 2019 r., a więc wiele miesięcy przed pandemią. Trafił w jakieś wielkie zapotrzebowanie – ludziom coś musiało kliknąć w głowach, bo w krótkim czasie czytelnicy udostępnili go w mediach społecznościowych 150 tys. razy. W zachodnich mediach pisano i mówiono wówczas wiele o przepracowaniu i wypaleniu zawodowym, pojawiło się sporo tekstów o pozytywnych stronach lenistwa, odkładania pewnych rzeczy na później. A przecież w kulturze chrześcijańskiej lenistwo jest uznawane za grzech. W katolicyzmie to jeden z siedmiu grzechów głównych.
Ale wracając do książki – zaczęłam ją pisać we wrześniu, skończyłam pod koniec 2019 r. W Holandii ukazała się w marcu 2020 r., dokładnie w czasie pierwszego, bardzo restrykcyjnego lockdownu. Nie mogłam więc robić spotkań autorskich, księgarnie były zamknięte. W rezultacie na początku książka nie sprzedawała się tak dobrze, ale w końcu sprzedaż ruszyła i wydawcy zwróciło się moje honorarium i to z nawiązką, choć nie było wcale małe. Dziś zainteresowanie zarówno tym tytułem, jak i tematem bardzo wzrosło. Myślę sobie, że chyba dlatego, że wróciliśmy do świata sprzed pandemii z jego problemami i wyzwaniami.
Książka została już przetłumaczona na 13 języków, a w samej Holandii wydano jeszcze co najmniej dwie inne książki na ten temat…
– Trochę mnie to śmieszy. Książkę napisałam po angielsku na potrzeby zachodniego czytelnika. Przed publikacją dostawałem wiele maili od Holendrów, którzy próbowali mnie przekonać, że niksen nie ma nic wspólnego z ich stylem życia, bo jako społeczeństwo są tak bardzo przepracowani, iż nie mają czasu na zbijanie bąków. Inni narzekali, że jakaś imigrantka z Polski śmie opisywać holenderski styl życia. Ale kiedy książka się ukazała, sami zaczęli o tym pisać. Jak dziś rozmawiam o tym z Holendrami, to słyszę: „Tak, tak, to niksen, wiemy, co to jest”.
Co ciekawe, książkę o szwedzkim fenomenie lagom napisała moja koleżanka Lola Akinmade Akerström, która jest Nigeryjką mieszkającą od lat w Szwecji. Podobnie jak mnie zarzucano jej, że pisze o szwedzkiej kulturze, choć jest obca.
Polacy mają jakiś własny, narodowy koncept?
– Kilka lat temu ukazała się książka „Jakoś to będzie. Szczęście po polsku”.
A może niksen to nowe określenie określeniem trendu, który do niedawna był bardzo popularny jako mindfulness?
– Korzenie mindfulness są azjatyckie, wiele tam z technik dalekowschodnich medytacji. Sztuka nierobienia niczego nie jest medytacją. Zgadzam się, że w zglobalizowanym świecie mamy różne mody, które zjawiają się i przemijają. Kiedyś bardzo popularny był na Zachodzie duński koncept hygge, czyli kultywowanie przytulności. Japończycy mają własną filozofię szczęścia ikigai, polegającą w największym skrócie na znalezieniu swego własnego celu w życiu.
W odróżnieniu od niksen zarówno ikigai, jak i hygge są bardzo połączone z kulturami, z których się wywodzą. Nie jest łatwo być hygge, jeśli nie mieszkasz w Danii. Podobnie z ikigai – trudno go znaleźć komuś, kto nie urodził się i nie mieszka w Japonii. Idea nicnierobienia jest czymś bardziej uniwersalnym – mówię pięcioma językami i w każdym z nich jest określenie podobne do niksen. Po włosku mówi się „dolce far niente”, czyli słodkie nicnierobienie, Niemcy mają „nichstun”, Anglicy mówią „doing sweet, sweet nothing” albo „lazy Sunday afternoon” czyli leniwe niedzielne popołudnie. Zresztą polskie określenie „niedziela” pochodzi od prasłowiańskiego czasownika zaprzeczonego „nedělati”, czyli „nie działać”, „nie pracować”, słowem, nic nie robić.
David Lloyd Leisure, czyli sieć ponad 100 klubów fitness w Wielkiej Brytanii, uruchomia zajęcia z niksen, aby pomóc ludziom „rozładować napięcie”. To dobry pomysł?
– Nie mam z tym nic wspólnego. Dowiedziałam się o tych zajęciach dzięki funkcji Google Alert nastawionej na moje nazwisko i termin „niksen” i strasznie się uśmiałam. To, że luksusowa sieć siłowni organizuje zajęcia z nicnierobienia, uważam za jakiś straszny paradoks. W końcu ludzie przychodzą tam, żeby ćwiczyć, aktywnie spędzać czas, Najwyraźniej komuś w tej firmie musiała się spodobać ta koncepcja albo ktoś pomyślał, że można na tym zarobić. Tak czy owak, to bardzo śmieszne.
A gdyby pani miała poprowadzić taki kurs, to jak by się zaczynał? Od leżenia na macie i patrzenia w sufit?
– Nie mam bladego pojęcia. Szczerze mówiąc, uważam, że robienie takiego kursu mija się z celem, ale nie dlatego, że niksen trzeba praktykować w samotności. Rozmawiałam z panią, która urządza lazy parties, czyli przyjęcia do nudzenia się, na których goście bawią się piaskiem kinetycznym dla dzieci albo układają klocki. Spotykają się nie po to, by wspólnie wypić czy zjeść, ale żeby pobyć ze sobą razem, nic ważnego nie robiąc. Spotykanie się bez celu albo chodzenie na kolację do restauracji, przy której nic nie trzeba mówić, uważam za przejaw wielkiego zaufania między ludźmi, którzy na to się decydują.
Jak pani praktykuje niksen, mając trójkę dzieci i pisarskie ambicje?
– Dzieci chodzą już do szkoły, gdzie spędzają kilka godzin. Owszem, jestem zajęta, bo muszę robić zakupy, sprzątam i pracuję zawodowo, ale zawsze znajduję chwilę na nicnierobienie. Czytanie to jedna z moich ulubionych czynności, po spaniu. Kiedy czytam, potrafię sycić się jednym świetnie napisanym fragmentem. Wtedy odkładam książkę i myślę o tym, co przeczytałam. I to jest niksen. Inna moja ulubiona forma nicnierobienia to przyglądanie się czemuś. Mogę godzinami patrzeć na płomień świeczki czy ognisko lub podążać wzrokiem za rybami w akwarium albo za kroplami deszczu spływającymi po szybie. Niksen to także patrzenie na to, jak się zmienia krajobraz podczas jazdy pociągiem lub autobusem. Albo siedzenie w kawiarni i przyglądanie się ludziom.
* Olga Mecking jest pisarką, dziennikarką i tłumaczką. Urodziła się w Polsce, mieszka w Holandii. Pisze m.in. do „Guardiana”, „New York Timesa”, „The Washington Post”. Jej książka „Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego” ukazała się w Polsce w 2020 r.