— Procedura, którą wszczął Andrzej Duda, jest sposobem na walkę polityczną. Prezydent zdecydował się na długotrwałą procedurę po to, żeby jeszcze budować nad tym narrację polityczną, opowiadać o rządzie, który przetrzymuje tzw. więźniów politycznych — mówi „Newsweekowi” Sylwia Gregorczyk-Abram, prawniczka i aktywistka.
„Newsweek”: Dlaczego Andrzej Duda wybrał ten tryb, który wybrał, kiedy zdecydował się na ułaskawienie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika?
Sylwia Gregorczyk-Abram, prawniczka, współtwórczyni inicjatywy społecznej „Wolne Sądy”: — Pan prezydent rzeczywiście mógł zdecydować się na tryb, który wprost przewiduje konstytucja w artykule 139, tak jak uczynił to w tym tzw. ułaskawieniu w 2015 r. Wtedy akt łaski jest jednostronny i panowie mogliby opuścić zakłady karne. Wybrał tryb z kodeksu postępowania karnego, który jest trybem dużo bardziej czasochłonnym, wymaga zaangażowania prokuratora generalnego i opinii obu sądów. Moim zdaniem wybrał go dlatego, żeby przerzucić odpowiedzialność na prokuratora generalnego. I budować taką narrację, że to tak naprawdę od niego zależy, czy ci tak zwani więźniowie polityczni wyjdą na wolność. To rozgrywka pomiędzy prezydentem a rządem.
Co powinien zrobić Adam Bodnar — minister sprawiedliwości i prokurator generalny?
— Powinien wszcząć procedurę dotyczącą ułaskawienia, co już zrobił. I to jest jeden wątek, a ta procedura wymaga czasu, bo pewnych formalności trzeba dopełnić. Ale jak rozumiem słowa prezydenta, oczekuje on, że Adam Bodnar zarządzi przerwę w karze na okres procesu ułaskawienia, który może potrwać dwa miesiące, trzy miesiące, cztery miesiące. Jeśli chodzi o procedurę, to trzeba zwrócić uwagę na przesłanki kodeksowe. Jedna z nich mówi, że ułaskawienie jest możliwe, gdy koniec kary jest bliski. Skoro deklaracja prezydenta o woli ułaskawienia panów jest bardzo kategoryczna, to w pewnym sensie można interpretować, że ten koniec kary jest bliski. Może więc Adam Bodnar będzie chciał skorzystać z tej możliwości. Ale może też — i do tego też ma prawo — uznać, że na tym etapie nie zachodzą żadne przesłanki, by przerwę w karze zarządzić. Dlatego że panowie nie odbyli jeszcze żadnej części kary, a nie zachodzą też żadne szczególne okoliczności umożliwiające zarządzenie tego, żeby opuścili zakłady karne. Osobiście jestem daleka od tego, aby brać pod uwagę przesłankę ostudzenia nastrojów społecznych. Kodeks postępowania karnego nie przewiduje takiej przesłanki.
Mam wrażenie, że PiS udało się przebić do świadomości ludzi z przekazem, że mówimy o krystalicznie czystych ludziach i jedynym problemem państwa jest dziś znalezienie sposobu, by wypuścić ich z więzienia, bo odsiadka powoduje społeczne niepokoje. Jakbyśmy zapomnieli, że są po prostu skazanymi obywatelami.
— Są skazanymi obywatelami. Mało tego, ewentualne ułaskawienie następuje wyłącznie co do kary, a nie co do winy. Czyli osoba zostaje winna, bo jest skazana prawomocnym wyrokiem. Rzeczywiście to jest słuszna uwaga: pamiętajmy, że panowie są winni popełnienia tych przestępstw, nawet w przypadku ułaskawienia ich przez prezydenta Dudę.
Jak interpretować tę sytuację, w której prezydent przez długi czas twierdzi, że ułaskawienie z 2015 r. jest skuteczne, a potem wychodzi przed ludzi razem z żonami dwóch skazanych i mówi, że zaczyna procedurę ułaskawienia?
— Z komunikatu prezydenta trudno wywnioskować. Z jednej strony podtrzymuje swoje dotychczasowe tak zwane ułaskawienie, a teraz zrobił ułaskawienie bis. Być może Andrzej Duda zauważył, że organy, wymiar sprawiedliwości, czyli sądy są odporne na jego teorie, tak zwane teorie podręcznikowe, i kierują się tak konstytucją, jak i uchwałą Sądu Najwyższego, która zinterpretowała tę sytuację bardzo dokładnie i powiedziała: nie, nie można ułaskawić po wyroku pierwszej instancji. To stanowisko stało się wyznacznikiem dla Sądu Okręgowego w Warszawie i pozwoliło mu wydać ostateczne, prawomocne rozstrzygnięcie. Chyba pan prezydent po prostu zrozumiał, że wymiar sprawiedliwości jest odporny na jego manewry wokół konstytucji, że nie jest mu podporządkowany.
W takim razie mógł skorzystać z tej drogi konstytucyjnej, czyli powiedzieć „ułaskawiam” i panowie już by jedli obiady z żonami.
— W 2015 r. prezydent nie widział problemu, po prostu wziął konstytucję do ręki i powiedział: ułaskawiam swoim jednoosobowym aktem. Dlaczego tego nie zrobił teraz, zwłaszcza mając przy sobie dwie bardzo nieszczęśliwe kobiety, nie wiem. Ja te panie po ludzku absolutnie rozumiem. Tak, ich mężowie są w zakładzie karnym i to jest tragedia dla każdego członka rodziny. Andrzej Duda mógł te cierpienia ukrócić bardzo szybko, a zdecydował się na długotrwałą procedurę po to, żeby jeszcze budować nad tym narrację polityczną, opowiadać o rządzie, który przetrzymuje tzw. więźniów politycznych.
W Polsce w więzieniach siedzi około 75 tys. osób. Duża część z nich też ma żony.
— Oczywiście. Jeśli patrzymy na inne osoby skazane, inne małżonki czy dzieci osób, które odbywają karę w zakładach karnych, to rzeczywiście te osoby mogą mieć poczucie pewnego rodzaju nierówności i niesprawiedliwości. Bowiem nie dla każdego obywatela tak błyskawiczna procedura ułaskawienia, niemalże z dnia na dzień, jest dostępna.
Czyli nie ma równości wobec prawa?
— Jeżeli chodzi o zastosowanie się do wyroków sądów, to ta równość została wykazana, dlatego że niezależnie od pełnionych przez panów funkcji w przeszłości i tego, kim są, organy państwa zadziałały dokładnie tak, jak powinny zadziałać — zrealizowały prawomocny wyrok. Tak zareagował sąd wykonawczy i tak następnie zareagowały organy ścigania, które ten wyrok wykonały. Ale w zakresie procedury ułaskawienia, czy chociażby w zakresie udzielenia schronienia osobom skazanym, które chyba tak możemy to czytać, było zrobione po to, żeby uniemożliwić bądź co najmniej przedłużyć proces doprowadzenia do zakładu karnego, tej równości już nie ma. Żaden inny obywatel, który ma stawić się do zakładu karnego, z pewnością nie może liczyć na tego rodzaju parasol ochronny.
Co, jeśli sądy i prokurator generalny stwierdzą, że nie ma powodu, by ułaskawić panów Kamińskiego i Wąsika? Zostaną w więzieniu?
— Adam Bodnar podczas konferencji prasowej zapowiedział, że odstąpił od wymogu zasięgnięcia opinii sądów. Zapewne dlatego, że kategoryczna wola pana prezydenta, co do ułaskawienia obu panów wskazuje na to, że stanie się to niezależnie od tego, czy opinie będą pozytywne czy negatywne. W idealnym świecie, jeżeli mielibyśmy po prostu zwykłego, szeregowego obywatela, dla którego jest wszczęta procedura, zapewne pan prezydent zawahałby się, czy przy negatywnych opiniach dokonywać aktu łaski. Ale tutaj nie mamy wątpliwości. Pan prezydent wyraził to aż nadto dokładnie. W takim sensie publicznym on już ich ułaskawił.
A ilu mamy posłów?
— 458, dlatego że mandaty panów Wąsika i Kamińskiego wygasły w momencie skazania prawomocnym wyrokiem karnym. To mówi Konstytucja, o tym mówi wprost Kodeks wyborczy. Mandat wygasa z mocy prawa w momencie skazania prawomocnym wyrokiem sądowym, podobnie jak z mocy prawa wygasa w momencie śmierci parlamentarzysty. Dopiero potem marszałek Sejmu stwierdza to postanowieniem, które publikuje.
Ale Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego uznała, że mandat Macieja Wąsika nie został skutecznie wygaszony.
— Izba Kontroli nie miała podstaw, by zająć się tą sprawą, dlatego że nie ma przymiotu sądu w rozumieniu prawa Unii Europejskiej, Konwencji Praw Człowieka i polskiej konstytucji. Natomiast niezależnie od tego Sąd Najwyższy w takiej sytuacji nie bada merytorycznych przesłanek wygaszenia mandatu. Nie ma takiego uprawnienia, nie decyduje, czy wygasanie mandatów przez marszałka Sejmu było, czy nie było zasadne. Może tylko i wyłącznie zobaczyć, czy nie ma tam po drodze jakichś błędów formalnych, czy jest wyrok faktycznie skazujący, czy nie doszło do jakiejś pomyłki. To jest wyłącznie procedura dotycząca różnego rodzaju ewentualnych formalnych uchybień, bo mandat wygasa z mocy prawa.
To jaka jest podstawa prawna tego twierdzenia ze strony Prawa i Sprawiedliwości, że obaj panowie nadal mają mandaty poselskie?
— Podstawa jest taka, jak zawsze w przypadku działań Prawa i Sprawiedliwości. Partia buduje alternatywną rzeczywistość prawną rękami osób, które sama wybrała w sposób upolityczniony. Stworzyła takie organy jak Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych właśnie po to, żeby budować alternatywną rzeczywistość prawną. Ona w zderzeniu z konstytucją, w zderzeniu z europejskimi wyrokami obu trybunałów nie ma szansy się obronić.
Jeśli mamy 458 posłów, to czy ustawy wychodzące z Sejmu nie będą miały wady prawnej?
— Nie i o tym wprost mówi kodeks wyborczy. Takie sytuacje już też miały miejsce. Prawo przewiduje sytuacje, w których wygasa mandat i wtedy parlament, do momentu uzupełnienia składu posłów przez osoby kolejne z listy w danych okręgach, funkcjonuje w mniejszym składzie. Kodeks wyborczy mówi też dokładnie, co się dzieje, kiedy nie uda się obsadzić kolejno tych mandatów. I tu określa to wprost, że mimo niepełnego składu parlament nadal działa.
Nie obawia się pani, że w ramach tej gry politycznej będziemy przez kolejne miesiące słyszeli, że żadna ustawa wychodząca z Sejmu nie jest legalna?
— Tak, oczywiście, że się obawiam. Bo PiS chodzi o to, żeby budować równoległą rzeczywistość prawną. Ona w zderzeniu wprost z kodeksem wyborczym też nie ma szansy na obronę. Ale oczywiście za tym wszystkim, na końcu tej całej komunikacji, stoi obywatel, który jest pogrążony w chaosie informacyjnym i prawnym. Trudno oczekiwać, że zwykły człowiek będzie śledził wszystko na bieżąco, albo że będzie studiował kodeks wyborczy bardzo dokładnie i samodzielnie dochodził do tych konkluzji. Ten chaos informacyjny na pewno będzie i w pewnych sytuacjach będzie padał na podatny grunt.
Jest jeszcze jedno zagrożenie dla spokoju w życiu politycznym: odesłanie budżetu do Trybunału Julii Przyłębskiej.
— Nigdy to się nie zdarzyło, ale teoretycznie jest to możliwe. I teoretycznie Trybunał powinien w ciągu dwóch miesięcy taką sprawę rozpoznać. Nie wykluczam, że z powodów politycznych może nie chcieć tego zrobić. Jest to jakieś realne zagrożenie, bo już widać, że Prawo i Sprawiedliwość rzeczywiście podejmuje wszelkie możliwe działania, aby spotęgować chaos i utrudnić sprawowanie władzy osobom, które w sposób demokratyczny uzyskały władzę.
Jeśli ustawa budżetowa trafi do Trybunału Przyłębskiej, to jest przesłanka do rozwiązania parlamentu?
— Rząd może działać na podstawie prowizorium budżetowego, więc jest tu jakiś bezpiecznik w konstytucji, który można wykorzystać. Pytanie, jak długo w odbiorze społecznym da się to obronić. Jeżeli Trybunał będzie to przeciągał, to ten chaos będzie narastał.
Potrafimy się też domyślić, jaki będzie wyrok Trybunału. Co wtedy, skoro odnośnie do legalności Trybunału Konstytucyjnego w obecnym składzie są poważne wątpliwości?
— Mówiąc szczerze trudno mi sobie taką sytuację nawet wyobrazić. Jeśli Trybunał orzeknie, że ustawa jest niezgodna z Konstytucją, prezydent nie może jej podpisać. Ale gospodarka państwa cały czas prowadzona jest na podstawie projektu budżetu przedłożonego przez Radę Ministrów.