Całe założenie, że Słowianie zaczęli budować zręby państw już w VII w. i także na przyszłych ziemiach polskich najpierw budowali małe grody, potem większe, aż w końcu powstało państwo Mieszka I, jest wymysłem – mówi mediewista prof. Paweł Żmudzki.
„Newsweek Historia”: Zgodzi się pan z opiniami, że najlepiej realia życia w średniowieczu oddaje film „Jabberwocky” z kręgu Monty Pythona?
Prof. Paweł Żmudzki: Koncentrowanie się na smrodzie, brudzie i gnoju w wiekach średnich to pewna wizja artystyczna. Wiemy przecież, że istniały łaźnie, że tworzono kanalizację, a ludzie się myli. Oczywiście ci, którzy chcieli, zupełnie jak teraz. Chyba więc wolę „Monty Pythona i Świętego Graala”. Najbardziej bawi mnie postać „znanego historyka” w tweedowej marynareczce, któremu się wydaje, że jest panem przeszłości. A oczywiście nie jest.
Pan pewnie nie chciał zostać akurat takim historykiem w tweedowej marynarce?
– Dość wcześnie podjąłem decyzję, że będę historykiem. Mój dziadek był księgarzem w Hrubieszowie i fanem encyklopedyzmu. Jego książki i rozmowy z nim, w których traktował mnie jak równego sobie, zrodziły u mnie fascynację przeszłością. Mając 9 lat, przeczytałem „Polskę Piastów” Pawła Jasienicy i to było olśnienie! Oczywiście profesjonalni historycy krzywili się na Jasienicę – dla Aleksandra Gieysztora ta książka prezentowała endecką wizję dziejów. Fakt, że Jasienica pisał pod tezę – kochał Piastów i chciał pokazać słowiańskie prawa do ziemi zachodnich. Dla mnie wtedy jednak liczyło się, że to się dobrze czyta, a cały wywód jest logiczny. Działał tu też ów „fetysz początku”. Po lekturze Jasienicy wiedziałem, że chcę studiować historię i zająć się średniowieczem i początkami Polski.
Na Uniwersytecie Warszawskim mediewistyka zawsze była silna.
– To prawda, gdy zaczynałem studia w 1988 r., miałem szczęście, że trafiłem na wykłady prof. Henryka Samsonowicza ze wstępu do badań historycznych. To dość przyziemny, a czasem wręcz nudny przedmiot, ale Samsonowicz potrafił w jego ramach porywająco mówić, na czym polega zawód historyka. Jako adept szkoły Annales patrzył na historię z lotu ptaka i tworzył wizje od Composteli po Nowogród Wielki. Dlatego potem poszedłem do niego na seminarium.
Pana zainteresowania bliższe są jednak Jackowi Banaszkiewiczowi.
– Gdy kończyłem studia w połowie lat 90. XX w., mniej więcej w tym samym czasie zjawili się w Instytucie Historycznym Karol Modzelewski i Jacek Banaszkiewicz. To były wielkie gwiazdy i w naszym instytucie zaistniało najmocniejsze środowisko mediewistyczne w kraju. Prof. Banaszkiewicz był prekursorem badań komparatystycznych nad tradycjami dynastycznymi w piśmiennictwie średniowiecznym. To on docenił rolę wątków fabularnych czy legendarnych w kronikach i ich funkcje ideowe. Równie wiele zawdzięczam prof. Romanowi Michałowskiemu, który uczył mnie wnikliwego badania źródeł.
Historycy próbują ze średniowiecznych kronik wydobyć ziarno prawdy, pan profesor szuka w tych tekstach czegoś innego – czego?
– Rzeczywiście, w XIX i XX wieku historycy byli przekonani, że wystarczy odsiać szum informacyjny i zbędne ozdobniki w kronikach, a uda się wydobyć z nich prawdziwą historię, tak jakby napisał ją współczesny dziennikarz.
Teraz staramy się dostrzegać odmienność ludzi średniowiecza, a więc i odmienność ich tekstów. Przebieg wydarzeń został już, na ile to możliwe, odtworzony i jeśliby podążać tą samą drogą, to właściwie nie mielibyśmy się już po co zajmować wcześniejszym średniowieczem, do którego nie ma zbyt wielu źródeł.
Dlatego obecnie, zamiast odrzucać to, co nieprawdopodobne, trzeba uwzględnić ozdobniki, cudowne i niesamowite opowieści, by odkryć całościowy sens tekstu. Kronika średniowieczna nie jest realistyczną opowieścią, jest produktem cywilizacji pod pewnymi względami zupełnie innej niż nowoczesna.
Prawda kroniki niczym prawda ekranu?
– Prawda ekranu jest stosowana świadomie, tymczasem średniowieczni kronikarze nie znali takich pojęć jak realizm, a prawda historyczna w dzisiejszym rozumieniu nie była dla nich priorytetem. Nie mogli mieć poczucia, że mijają się z prawdą w naszym przekonaniu.
W średniowieczu znane były teksty starożytnych autorów, całkiem realistyczne.
– Historiografia starożytna jest różnorodna. Był Tukidydes, ale był także Herodot, u którego znajdziemy wiele niesamowitych opowieści. Zresztą nikt nie zakłada, że mowy wielkich mężów, które przytacza Tukidydes, są stenograficznymi zapisami np. oracji Peryklesa. Dopiero nowożytna historiografia wprowadziła krytyczną weryfikację tekstu. Ustalenie tego, co się działo w realistycznym rozumieniu wydarzeń, nie było celem średniowiecznych autorów. Koncepcja prawdy była inna i Wincenty Kadłubek, pisząc o walkach Polaków z Aleksandrem Wielkim, był przekonany, że dobrze oddaje prawdę. Nie jego wina, że my dziś inaczej rozumiemy historię.
Opowieść o przodkach Mieszka należy czytać jako legendę dynastyczną. Gall zrobił to zgodnie ze sztuką, ale o historyczności tego przekazu nic nie możemy powiedzieć.
Dawni badacze kronik analizowali każde słowo i ukryty za nim sens. Czy Gall mógłby im odpowiedzieć: oj, tak mi się napisało, ale równie dobrze mogłem użyć innego sformułowania?
– Rzeczywiście, zdarza się, że ktoś buduje „gotyckie katedry interpretacyjne” na każdym słowie, co nie zawsze przybliża nas do zrozumienia źródła. Wolę traktować tekst jako całość, a nie zbiór pojedynczych słów.
Foto: Bartłomiej Zborowski/PAP / PAP
Musiał pan „Kronikę polską” Galla Anonima czytać setki razy. Nie znudziła się panu?
– Ależ nie! To świetna literatura. Zarówno w oryginale, jak i w przekładzie Romana Grodeckiego i Mariana Plezi.
Sam pan jednak wylicza różne chwyty retoryczne, których sztampowo używał Gall. Na przykład władca zawsze ma największą armię na świecie, ale zaraz potem pokonuje znacznie silniejszego wroga. Gall był niewolnikiem formy?
– Jak każdy literat, lecz to nie świadczy źle o jego talencie. Wincenty Kadłubek jeszcze bardziej bawił się językiem, ale żył prawie cały wiek później. Dziś także solidna książka historyczna musi się trzymać pewnych ram. W średniowieczu, gdy obieg kulturowy był powolniejszy, a elita posługująca się pismem wąska, zasad było mniej i przestrzegano ich rygorystyczniej. Sposoby opowiadania o bitwie czy o wielkim królu musiały być podobne. Gall prezentując ród Piastów, musiał stosować takie chwyty literackie, aby wiadomo było, że przekonująco chwali tę dynastię.
I nigdy się nie dowiemy, kim był?
– Gdyby zebrać wszystkie hipotezy, okazałoby się, że Gall był wszędzie i kształcił się w każdym ważnym europejskim ośrodku. Raz pochodził z Francji, raz przybył z Węgier, innym razem z Włoch, a jeśli nie był Włochem, to może był Chorwatem, który przybył do nas z Wenecji i tak dalej… Nie wiemy nic o Gallu ani o tym, jak jego dzieło zostało przyjęte. Pierwszy znany czytelnik Galla to Kadłubek. Z czasów Galla wiemy tylko, że jednemu z synów Bolesława Krzywoustego dano na imię Lestek. To mogła być oznaka recepcji kroniki, bo jest to pierwszy historyczny Piast tego imienia. Gall najwyraźniej wypromował tradycję nadawania imion po przodkach Mieszka I.
Których znamy jedynie z imion. Początki Polski ciągle są zagadką i ciągle fascynują.
– Działa tu „fetysz początku”. Zainteresowanie i emocje związane z początkiem państwa są nierzadko większe niż z dalszym ciągiem jego dziejów. Kronikarze średniowieczni chcieli pokazać u zarania dynastii najważniejsze cechy ją wyróżniające. Dlatego najdawniejsi przedstawiciele dynastii musieli mieć charyzmę, odwagę, dobre serce i supermoce.
Pierwsi krytyczni badacze tekstu Galla, jak Gotfryd Lengnich, który w latach 40. XVIII w. na nowo odkrył „Kronikę…” w bibliotece kapituły warmińskiej i jako pierwszy ją wydał drukiem, uważali, że przodkowie Mieszka I nie są postaciami historycznymi, bo poza Gallem nie ma innych autorów, którzy by potwierdzali ich istnienie. Według Lengnicha dopiero Mieszko I spełnia kryteria historyczności, bo pisali o nim Widukind z Korbei i Thietmar oraz inni. Później historycy zaczęli żałować „utraty” przodków Mieszka I jako postaci historycznych. Nawet wielki i mądry Benedykt Zientara pisał w popularyzatorskim artykule, że Siemowit, Lestek i Siemomysł niemalże zmartwychwstali po latach unicestwiania ich przez hiperkrytyczną historiografię. To był jednak bardziej akt wiary niż racjonalne rozważanie przeszłości. Całe założenie, że Słowianie zaczęli budować zręby państw już w VII w. pod wodzą Samona i także na przyszłych ziemiach polskich najpierw budowali małe grody, potem większe, aż w końcu powstało państwo Mieszka I, jest wymysłem. Wiemy dziś, że cały proces państwowotwórczy trwał znacznie krócej, niż się wydawało.
Dlaczego Gall tak mało napisał o pierwszych Piastach?
– Nie chciał się skupiać na przedchrześcijańskich dziejach. Miał kłopot z opisaniem cudu rozmnożenia piwa i pokarmów u poganina Piasta. Tłumaczy się, że dziwne rzeczy opisuje, ale kto poważy się powiedzieć, że wszechmogący Bóg nie może sprawić cudu nawet na korzyść kogoś, kto w Boga nie wierzy? Chciał więc szybko przejść do chrześcijańskich czasów. W latach 80. XX w. prof. Banaszkiewicz pokazał, że opowieść o przodkach Mieszka należy czytać jako legendę dynastyczną, która musiała być skonstruowana wedle określonych reguł. Gall zrobił to zgodnie ze sztuką, ale o historyczności tego przekazu nic nie możemy powiedzieć. Mieszko I jest pierwszą znaną nam postacią historyczną , która zaczyna panować nad procesami państwowotwórczymi.
Przecież niedawno w Poznaniu znaleziono resztki palatium i kaplicy wcześniejszych niż chrzest Mieszka.
– Wykopano raptem jedną dębową belkę zastosowaną jako próg do kaplicy. Dendrochronologia pozwala nam określić, kiedy ów dąb ścięto, ale nie wiemy, czy od razu go użyto w celu budowy kaplicy, czy jest to wtórne zastosowanie? To dość ryzykowne, aby na podstawie kawałka drewna formować daleko idące wnioski.
Jak ocenia pan teorię prof. Przemysława Urbańczyka o wielkomorawskim pochodzeniu Piastów?
– Jako próbę wyjścia poza wiedzę możliwą do uzyskania w sposób racjonalny. Hipoteza wielkomorawska to powrót do teorii długiego trwania myśli państwowotwórczej i, podobnie jak wcześniejsza teoria normańska, zakłada, że przodkowie Mieszka I musieli przez długi czas uczyć się, jak budować państwo.
Zarazem sam prof. Urbańczyk słusznie podkreśla, że państwo Mieszka było tworem dość prostym, opierało się trochę na przemocy, trochę na umowie, do czego chyba nie było potrzebne wielkomorawskie „know how”. Niestety, dziura czasowa między upadkiem Wielkich Moraw a Mieszkiem I jest na tyle duża, że można ją zapełnić wszystkim.
A teoria prof. Tomasza Jurka, że Mieszko I przyjął chrzest w Magdeburgu, ma podstawy?
– Idea chrztu Mieszka I w którejś ze stolic biskupich w Cesarstwie nie jest nowa. Już choćby Jerzy Dowiat ją formułował. W związku z trudnymi stosunkami polsko-niemieckimi w XX w. przenoszonymi na X w. Dowiat wolał, aby chrześcijaństwo do Polski nie przyszło z Saksonii – już lepsza była Bawaria, dlatego formułowano tezę, że Mieszko przyjął chrzest w Ratyzbonie. Teraz Magdeburg zaczął już wchodzić w grę, ale jest to tylko jedna z możliwości, hipoteza, której nie da się potwierdzić.
Dowiemy się kiedyś, skąd byli Polanie i Piastowie?
– Nie wiemy, czy Mieszko był i czuł się Słowianinem. Według wiedzy z X w. był Słowianinem. Tak nazywają go Widukind i Thietmar, ale to zewnętrzna identyfikacja. Widukind pisał o Mieszku, że jest władcą Słowian, którzy nazywają się Licikaviki. Nie wiemy jednak, kim byli Licikaviki.
Jakie były horyzonty Mieszka I? Czasem pisze się o nim jak o genialnym strategu, który przewidział rozwój Europy.
– Wiemy, że bardzo chciał być „przyjacielem cesarza” (amicus imperatoris). Chciał „zapisać się” do Cesarstwa. Wykorzystał okazję, gdy cesarz miał problem ze swym bratem ciotecznym Wichmanem, który, według Widukinda, był renegatem, łobuzem i wrogiem Mieszka. Ottonowi I nie bardzo wypadało zabić krewniaka, więc wygodnie wyręczył go w tym Mieszko – Wichman zginął w starciu z jego najpodlejszymi wojownikami. Mieszko pokazał swoją lojalność wobec cesarza i odesłał mu broń Wichmana. Cesarz miał problem z głowy, więc musiał być wdzięczny.
W szkole uczono nas, że Mieszko powstrzymywał niemieckie parcie na wschód…
– Wówczas Cesarstwo nie było niemieckie, bo pojęcie niemieckości ponadplemiennej dopiero zaczynało się kształtować. Cesarstwo było rzymskie i uniwersalne o tyle, że wyrastało z karolińskiej tradycji, obejmowało Italię i liczne, bardzo zróżnicowane plemiona germańskie. Gall, choć o Sasach nie pisał ciepło, to uważał, że cesarzy otacza chwała i wielkość. To przecież cesarz Otton III, według Galla, koronuje na króla Bolesława Chrobrego, potem przyszły cesarz Henryk III pomaga Kazimierzowi Odnowicielowi odbudować kraj. Następny cesarz Henryk IV oddaje Władysławowi Hermanowi swoją siostrę Judytę za z żonę. Dla Galla Cesarstwo jest czymś trwałym i pozytywnym. Dopiero Kadłubek wykazywał fobie antycesarskie i antyniemieckie, ale w czasach Kadłubka można już mówić o ponadplemiennej niemieckości.
Chrzest Polski przyjmujemy jako ważną cezurę, ale przecież świat pogański nie zniknął – choćby plemiona połabskie wciąż odgrywały ważną rolę.
– Ba, nawet cesarz chętnie sprzymierzał się z nimi, aby walczyć z Chrobrym. Co prawda Brunon z Kwerfurtu zarzucał Henrykowi II sojusz z poganami przeciw chrześcijańskiemu władcy, ale też trzeba pamiętać, że wschodnie pogranicze cesarstwa to ziemie peryferyjne. Tu stosowano inne normy niż w centrum Europy.
Byliśmy prowincją?
– Nie da się ukryć. W Europie wciąż limes rzymski był wyraźnie widoczny, nawet dziś jest. Także limes karoliński. Tam, gdzie nie dotarły wpływy Rzymu, cywilizacja stała na niższym poziomie.
Gall pisze o wizycie Ottona III, jakby Polska była na równym poziomie. Przesadzał?
– Najwyraźniej. Znamy też relację Thietmara, w której jest mowa o decyzjach kościelno-administracyjnych i niemal nic więcej. Gall wkłada tymczasem Ottonowi III w usta słowa zachwytu i pisze, że cesarz włożył Bolesławowi swoją koronę na głowę, co nasz kronikarz interpretuje jako koronację. Czytamy też, że wszyscy dostojnicy cesarza, a nawet jego najpodlejsi słudzy zostali w Polsce obdarowani. Bolesław oczywiście świetnie wyzyskał politycznie śmierć Wojciecha, ale na zjeździe gnieźnieńskim potwierdził swoją lojalność wobec cesarza. Gall nie ma wątpliwości, że to cesarz jest zwierzchnikiem, a zarazem, że Polska, w której złoto jest powszechne jak srebro, a srebro jak słoma, jest krajem ważnym i wspaniałym. Trochę koloryzował.
Córka Mieszka i siostra Chrobrego, Świętosława, wedle części przekazów zasiadała na tronach Danii, Szwecji, Norwegii i Anglii, z kolei wnuk Mieszka, a syn Chrobrego, Mieszko II, ożenił się z Rychezą, siostrzenicą cesarza – nieźle jak na prowincjuszy.
– Historia Świętosławy, nawet jej imię jest niepewne, jest trudna do pełnego odtworzenia, a jej tożsamość problematyczna i wielce dyskusyjna. Znacznie ciekawsza jest Rycheza jako kobieta, która sama decydowała o swoim losie. Jako królowa na pewno miała łatwiej. Jeśli wierzyć kronice klasztoru w Brauweiler, jej rodowej fundacji, Rycheza była niezadowolona z małżeństwa z Mieszkiem II i po prostu wróciła do siebie. Wspaniały przykład emancypacji kobiety, na którą mogła sobie pozwolić siostrzenica cesarza. Jej opinia o Polsce i Polakach, jeśli wierzyć źródłom, była zdecydowanie nie najlepsza.
Śledząc popkulturę i popularne książki historyczne, można zauważyć próbę kreacji drapieżnego rodu Piastów – niczym wikingowie.
– To świadczy o kompleksie. Wikingowie byli bardziej dynamiczni, mieli większe bogactwa i szersze kontakty z Europą pokarolińską. Jednak nie tylko wojowali – prowadzili handel, a często też służyli na innych dworach. Jest czego zazdrościć.
Gdybyśmy chcieli podjąć to wyzwanie i poszukać równie atrakcyjnych obrazów, to opowieści Galla Anonima o Bolesławie Chrobrym także pokazują, że Piastowie byli przedstawiani jako wojowniczy i brutalni. Chrobry, szturmując Kijów, zapowiedział jako dowcip, że pohańbi siostrę króla Rusinów i weźmie ją jako nałożnicę, co uczynił. Krótko mówiąc, Chrobry ją zgwałcił. Gall sprawia wrażenie, jakby jego także to bawiło. To dobry przykład, jak bardzo kultura w średniowieczu pozbawiona była realizmu. Zgwałcona dziewczyna jest w tekście Galla jedynie figurą słusznej, zdaniem kronikarza, zemsty Bolesława na ruskiej dynastii. Wcześniej król Rusinów odmówił Bolesławowi jej ręki…. Z kolei Bolesław Krzywousty otaczał się zgrają młodzieńców narwanych i straceńczych, którzy rzucali się w wir bitwy. To prof. Jacek Banaszkiewicz zwrócił uwagę na owe „watahy młodzieżowe”. Dzikość młodości i grupy chuligańskie to stały motyw w kronikach – pojawia się trochę w ramach narzekania na młodzież albo usprawiedliwiania młodego władcy, że to „koledzy są winni i ciągną do złego”. W przypadku Krzywoustego chodzi też o jego pokoleniowy konflikt z ojcem Władysławem Hermanem i przede wszystkim o właściwie przedstawioną karierę bohaterską od chuligana do wielkiego władcy.
W czasach Bolesława Chrobrego żyło kilku królów, których wyniesiono na ołtarze. Było też sporo z przydomkiem „pobożny”. Przecież ci władcy nie byli mniej grzeszni od Mieszka czy Bolesława, którzy nie zostali świętymi.
– Z niejasnych powodów nikt o to nie zadbał. Na Węgrzech, w Czechach, w Skandynawii i na Rusi takie projekty realizowano. Możliwe, że powodem był upadek monarchii Piastów w latach 30. XI w. i tak zwana reakcja pogańska. Odbudowa państwa w czasach Kazimierza i Bolesława II wymagała skupienia się na innych problemów. W ogóle, jeśliby policzyć świętych w ówczesnej Polsce, to u nas marnie z tym… Tak jakby uznano, że święty Wojciech wystarczy. Kult Pięciu Braci Męczenników zanika. Najwyraźniej środowiska kulturotwórcze były słabe. Następny święty – Stanisław – został wyniesiony na ołtarze dopiero w XIII w., gdy wymagały tego aspiracje Krakowa.
A wiemy skąd wzięło się określenie „Polacy”?
– Akurat jestem pewien, że nazwa „Polacy” pochodzi od „pola” rozumianego jako terytorium własne, najlepsze i posiadające wybitne kwalifikacje naturalne i krajobrazowe. Natomiast niektórzy badacze w oparciu o jedną z wersji „Kroniki wielkopolskiej” uważają, że nazwa Polanie-Polacy wywodzi się od pola bitwy albo pola wiecowego, co jest próbą zerwania z wyobrażeniem o sielskich Słowianach. Tymczasem w średniowieczu uprawianie pól i wszelka działalność rolnicza i hodowlana jest traktowana jako podstawowy wyznacznik cywilizacji. „Agri cultura” jest kulturą w najczystszym sensie. Nie ma też w średniowieczu skuteczniejszej pochwały władcy od przedstawiania go jako krzewiciela cywilizacji.
*Dr hab. Paweł Żmudzki – mediewista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i pracownik Wydziału Historii UW. Członek redakcji „Acta Poloniae Historica”. Specjalizuje się w źródłoznawstwie oraz w badaniach porównawczych nad średniowieczną historiografią. Wydał m.in. „Dux fabulosus. O tradycji historiograficzne osnutej wokół postaci Leszka Czarnego od ‘Gesta Lestkonis’ do dzieł Bartosza Paprockiego”, (Warszawa 2023), „Władca i wojownicy Narracje o wodzach, drużynie i wojnach w najdawniejszej historiografii Polski i Rusi” (Wrocław 2009), „Studium podzielonego Królestwa. Książę Leszek Czarny” (Warszawa 2000).