Jeśli się kłócili, to głównie przez Messengera. Emocje eskalowały i padały słowa, których potem żałowali. W końcu Andrzej ustalił z dziewczyną, że wiadomości mają służyć tylko do przekazywania suchych informacji. Jakość ich związku zyskała.
Ania napisała do przyjaciółki zupełnie niewinną wiadomość. Tak jej się przynajmniej zdawało. — To był pierwszy raz, kiedy postanowiłam postawić granice. W wiadomości było mi łatwiej. Moja była już przyjaciółka miała zwyczaj spóźniać się na każde spotkanie. I to nie 5 czy 10 minut, tylko pół godziny. A zdarzało się i dłużej. Napisałam więc, że czuję, że to brak szacunku dla mnie i mojego czasu i chciałabym, żeby to zmieniła – opowiada 29-latka.
To podziałało na przyjaciółkę dziewczyny jak płachta na byka. Pisała, skąd ten agresywny ton, dlaczego tak ostro. Twierdziła, że usprawiedliwieniem jej spóźnień są zaburzenia lękowe przez które „trudno się jej zebrać”. — Chociaż problem ze spóźnianiem się miała na długo, zanim została zdiagnozowana. Zresztą wydaje mi się, że napisała to tylko po to, żeby wywołać we mnie poczucie winy. Czuła się niekomfortowo, z tym że ja – wiecznie idąca jej na rękę – czegokolwiek od niej oczekuję – mówi Ania.
Bez hamulców
Przyznaje, że wyrzuty przyjaciółki sprawiły, że też puściły jej hamulce. Miała wobec niej więcej zarzutów, które długo tłumiła w sobie. Zaczęły się przekrzykiwać, wypominać sobie rzeczy sprzed lat, mówić o sprawach, które już dawno miały odłożyć na półkę przeszłych nieporozumień. — To było jak fala, której nie da się zatrzymać. Ona zaczęła mnie w końcu szantażować emocjonalnie, mówić, że skoro nie pomyślałam, że może mieć gorszy dzień i napisałam tak okropne rzeczy, to nie zależy mi na naszej przyjaźni. Przypominam, że te okropne rzeczy to prośba, żeby się nie spóźniała – podkreśla kobieta.
W końcu dziewczyny pisały do siebie ściany tekstu, których wzajemnie nie czytały. Ania miała dość i napisała, że nie chce przyjaciółki nigdy więcej widzieć. I tak też się stało. Minęło pół roku i nie miały kontaktu.
— Zrozumiałam, że nie chcę się dać dalej pomiatać. Uświadomiłam sobie, że ona nigdy nie szanowała moich granic – mówi. Jednocześnie sądzi, że gdyby rozmawiały na żywo, być może dalej by się przyjaźniły. Bo na pewno całość nie przebiegałaby tak dramatycznie i nie padłyby słowa, które nigdy nie powinny się pojawić. Można by więcej wyjaśnić. — Ale to tylko gdybanie, już nie odwrócę tego, co się stało — stwierdza Ania.
Dziewczyna nie jest jedyną, która doświadczyła takiej eskalacji w kłótni „pisanej”. Na taką „rozmowę” ukuto nawet specjalne określenie – fexting. Pochodzi ono od angielskich słów „fight” (kłócić się, walczyć) oraz „texting” (pisać wiadomości). Uciekanie się do takiego sposobu na rozwiązywanie konfliktów (który zamiast pomóc, często je zaostrza) przypisuje się szczególnie milenialsom. To pokolenie, które z jednej strony nie dostawało swobody w wyrażaniu uczuć, a z drugiej w wieku dojrzewania otrzymało narzędzie w postaci wiadomości tekstowych, co pokazało, że jest droga, by ominąć bezpośrednie konfrontacje.
Wzajemne oskarżenia i wyzwiska
— Większość kłótni z moją byłą odbywała się przez Messengera — mówi 37-letni Andrzej. Dodaje, że te sytuacje, w których w ciągu 6-leniego związku kłócili się na żywo, może policzyć na palcach jednej ręki. W trakcie „pisanych” kłótni zawsze dochodziło do ekstremalnej eskalacji konfliktu. Pojawiały się wzajemne oskarżenia, żale czy wyzwiska, których oboje potem żałowali.
Andrzej teraz wie, że często źle interpretował to, co napisała dziewczyna. Z tekstu trudno wywnioskować intencje czy zrozumieć, jakie emocje stoją za konkretnymi słowami. Co więcej, mężczyzna zmaga się z osobowością borderline, więc często interpretował to, co pisze partnerka jako osobisty, złośliwy atak. I trudniej było mu się opanować.
W końcu ustalili, że z pomocą wiadomości tekstowych będą wymieniać tylko suche informacje, jak np. ustalenie listy zakupów czy umówienie się na spotkanie. Ewentualnie komunikatory będą mogły służyć do wysyłania sobie memów. — Kiedy zaczęliśmy prowadzić te trudniejsze rozmowy tylko twarzą w twarz, jakość naszego związku zdecydowanie zyskała. Koniec końców i tak się rozstaliśmy, ale przynajmniej nie z powodu jakiejś głupiej kłótni na Messengerze – stwierdza Andrzej.
Awataryzacja relacji
Psycholożka Katarzyna Kucewicz tłumaczy, że intensyfikacja kłótni przez komunikatory wynika z awataryzacji relacji. — Nie widząc ani nie słysząc osoby, z którą dyskutujemy, trochę ją odczłowieczamy. Przestaje być równorzędnym partnerem w dyskusji, nie empatyzujemy z nią, tylko z własnymi odczuciami. W kontakcie bezpośrednim bierzemy pod uwagę mowę niewerbalną, spojrzenie, energię, jaka jest między nami. Na komunikatorze tego wszystkiego brakuje. Jesteśmy zwróceni do „ja” i skupieni na tym, by wyrzucić z siebie jak najwięcej swojej prawdy – mówi.
Zauważa przy tym, że możemy się decydować na powiedzenie więcej w formie pisanej także dlatego, że inaczej nie potrafimy wyartykułować tego, co leży nam na sercu. Szczególnie jeśli byliśmy tłumieni w dzieciństwie i słyszeliśmy: „nie histeryzuj”, „nie wymądrzaj się”, „nie płacz”. — To uciszanie emocji często ogranicza się do mówienia, a w pisaniu — bo tu nie byliśmy strofowani — wszystko nam puszcza. Czasem to też lęk przed pochłonięciem, byciem zaatakowanym, zalanym przez tę drugą osobę. Pisząc, da się tego uniknąć – podkreśla Kucewicz.
Notatka na później
Według psycholożki rozwiązaniem w takiej sytuacji jest autoregulacja. Kiedy już dojdzie do ostrej wymiany zdań, warto wziąć głęboki oddech i nie próbować stopować się wzajemnie a przyjrzeć swoim komunikatom.
— Trzeba pamiętać o tym, że osoba, z którą rozmawiamy, nie jest kontenerem, który ma pomieścić nasze bolączki. Takie wyrzucanie z siebie wszystkiego jak śmieci, bez wglądu na bliskiego, bardzo osłabia relacje. I, oczywiście, warto też się powstrzymywać przed pisaniem, kiedy jesteśmy pod wpływem alkoholu lub tak silnych emocji, że aż reaguje nasze ciało – trzęsie się, jest rozdygotane – mówi psycholożka.
I dodaje, że ma też swoją metodę na takie sytuacje: — Jeśli czuję mocne wzburzenie i chcę z siebie wrzucić związane z nim rzeczy, to zapisuję je w swoim notatniku na telefonie. Wracam do nich kilka godzin albo i dobę później. Sprawdzam, czy dalej czuję, że chcę to komuś wysłać. Do tej pory zdarzyło się to tylko raz.
„Użytkownik zablokowany”
Zdarzają się sytuacje, w których nie mamy szansy skonfrontować się z kimś bezpośrednio i możemy porozmawiać, tylko w tym momencie pisząc. Tak było w przypadku 30-letniej Gabrysi, która przez półtora roku nie rozmawiała z mamą po tym, jak pokłóciła się z nią przez Messengera. Jej mama mieszka w innym kraju, więc kiedy rozmawiają, w grę wchodzi tylko telefon lub wiadomości tekstowe. Rozmowę za pomocą tych drugich często łatwiej przeprowadzić.
— Moja mama jest antyszczepionkowcem. W trakcie pandemii kilkukrotnie przestrzegała mnie, żebym tylko nie przyjmowała żadnej szczepionki. Nie mówiłam, że i tak to zrobię, bo nie chciałam kłótni. Wiedziałam też, że racjonalne argumenty do niej nie trafiają – opowiada Gabriela.
Gdy pisały ze sobą któregoś dnia, Gabrysia nieopatrznie wspomniała coś o trzeciej dawce szczepionki. Jej mama się wściekła, zaczęła dopytywać, czy się szczepiła. Dla dziewczyny to było już za dużo – wielkimi literami odpowiedziała, że tak, szczepiła się. Tak zaczęła się dyskusja, która szybko zboczyła z tematu szczepień i przeszła w wylewanie wzajemnych żali, uwagi dotyczące dzieciństwa i wychowania. — Pisałam kolejną bardzo długą wiadomość, gdy mama mnie zablokowała. Aż mnie zatkało – mówi Gabrysia.
„Może to było nam potrzebne?”
Kobiety nie miały ze sobą kontaktu, aż do momentu, kiedy zmarł krewny Gabrieli, z którym była blisko związana. Zadzwoniła do mamy, żeby ją o tym poinformować i ustalić szczegóły pogrzebu. — Od tego czasu znów rozmawiamy. Staram się jednak, by te nasze kontakty odbywały się telefonicznie – podkreśla.
Jednocześnie zauważyła, że w jej mamie zaszła zmiana. Chyba miała czas przemyśleć pewne sprawy, już nie narzuca tak swojego zdania. Dalej wierzy w teorie spiskowe o szczepieniach, ale podkreśla, że to tylko jej zdanie. Z kolei Gabrysia jest w terapii i też łagodniej podchodzi do wyskoków matki. — Obie przegięłyśmy w tej rozmowie, ale teraz myślę, że może to było nam potrzebne? Na żywo nie odważyłabym się pewnych rzeczy powiedzieć, a na messengerze tama puściła. I teraz możemy budować relację na nowo — stwierdza.