Krzysztof Stanowski niemal w ostatniej chwili odwołał zapowiadaną debatę Jacka Bartosiaka z Leszkiem Sykulskim w swoim internetowym Kanale Zero. Bodaj po raz pierwszy twórca serwisu, który miał wysadzić w powietrze polskie media, ugiął się pod presją, w tym przypadku komentatorów oburzonych dawaniem trybuny do głoszenia poglądów przez jawnie prorosyjskiego Sykulskiego.
Sykulski stoi na czele tajemniczej partii Bezpieczna Polska oraz efemerycznego Polskiego Ruchu Antywojennego, domagającego się zaprzestania pomocy Ukrainie. Najbardziej wsławił się przeprowadzeniem wywiadu z ambasadorem Rosji Andriejewem już po agresji rosyjskiej na Ukrainę. Sykulski sączy przekaz, że Rosja wojnę wygra, bo jest potęgą, że trzeba z Moskwą i Mińskiem się dogadywać, prowadzić interesy, dostawać tani gaz i ropę, a do tego dorzuca narrację antyukraińską.
O ile Stanowski wycofał się z promowania Sykulskiego, to takich oporów nie miała niedawno Monika Jaruzelska, u której na kanale w YouTube Sykulski bez przeszkód prezentował swoje antyzachodnie i prorosyjskie poglądy, oczywiście opakowane w rzekomą troskę o polskie interesy.
Nie spodziewam się, żeby Stanowski chciał szerzyć narrację Kremla i dlatego zaprosił Sykulskiego. Dla Stanowskiego najważniejsze są tzw. zasięgi, czyli w tym przypadku oglądalność tej walki sezonu. Frekwencja wśród widzów mogła być doskonała, choćby motywowana zwykłą ciekawością, czy dojdzie do awantury. A biorąc pod uwagę, jak liczne grono zagorzałych kibiców, wręcz fanatycznych ultrasów, posiada Bartosiak, to Stanowski mógł zacierać ręce.
Nie byłoby to jednak pierwsze starcie tych panów, przedstawiających się jako znawcy geopolityki. Bartosiak z Sykulskim już nie raz debatowali, ostatnio w 2021 r., a więc przed wybuchem wojny, na dodatek przez Zooma i pozbawieni moderacji, a sama rozmowa była wyjątkowo nudna. Ograniczała się do wypowiadania przez obu swoich prostych poglądów ubranych w zawiłe mądralińskie zdania, zresztą bez większych spięć.
Stanowski wycofał się z tego karkołomnego pomysłu, dziękując internautom za „nakierowanie na właściwie tory” i przyznając „Przeszarżowałem”. To znaczy, że albo przestraszył się ewentualnego przyszłego bojkotu jego kanału, albo raczej łatki „pożytecznego idioty”, który dla zasięgów zrobi wszystko. Albo wcale nie idioty, tylko pasa transmisyjnego do głoszenia rosyskiej propagandy, czyli potocznie mówiąc „ruskiej onucy”. Jedynym wygranym tego programu byłby Sykulski, bo multum widzów usłyszałoby o jego istnieniu, a ciekawość może doprowadziłaby ich do oglądania Sykulskiego w sieci, czytania jego książek i w końcu nawet przekonania się do kremlowskiej wizji świata.
Pozostaje kwestia Bartosiaka – ten w swojej megalomanii zgodziłby się nawet na debatę z Ribbentropem i Mołotowem o pakcie, który podpisali, byleby zwiększyć zasięgi i polansować teorie „drabiny eskalacyjnej” i „aplikowania przemocy”. Skoro jednak do debaty nie doszło, pozostało mi przeczytać wydaną miesiąc temu najnowszą książkę Bartosiaka pod egzaltowanym tytułem „Zapiski w przededniu wojny, czyli dzieci morza wzywają swoją matkę”. „Dzieci morza” to europejscy sojusznicy USA, słabi i pogubieni, zaś wzywana na pomoc matka to oczywiście Stany Zjednoczone.
Część z tych artykułów – książka składa się z wcześniej publikowanych tekstów – powstała przed wybuchem wojny w Ukrainie, część już w trakcie działań wojennych. Spekulacje, że przyszła Rosja po upadku Putina może zmierzać w pożądanym kierunku pod przywództwem nowego prezydenta Aleksieja Nawalnego dziś są ździebko nieaktualne, głównie z powodu zamordowania Nawalnego. Czego by Bartosiak nie wymyślił, to Nawalny nigdy nie będzie stał na czele Rosji. Nawet jeśli w słowie wstępnym do książki napisanym w lutym tego roku wspomina o śmierci opozycjonisty w rosyjskim łagrze. Pozostawienie w książce rozważań o prezydenturze Nawalnego można więc tłumaczyć wyłącznie bezgraniczną miłością autora do swoich pomysłów, nawet najbardziej niedorzecznych i na dodatek kompletnie spalonych.
Sytuacja polityczna w Europie zmieniła się tak bardzo, że dziś czytanie o złym Emmanuelu Macronie, który chce dogadać się z Rosją, pozbawione jest wszelkiego sensu. „Zapiski w przededniu wojny” mimo że ledwo co wydane, są kompletną ramotą, choć Bartosiak posiada tylu wyznawców, że ci z żarliwością przeczytają wszystko. Bo wielbiciele Bartosiaka mają go za wizjonera, na dodatek prześladowanego przez ludzi małych, acz zawistnych. Dla pozostałych jest bełkoczącym mistrzem autopromocji albo też są oburzeni ciążącymi na nim poważnymi oskarżeniami o plagiat pracy doktorskiej.
Bartosiak konsekwentnie jedzie w swojej książce po Francji i Niemczech, za to forsuje egzotyczne sojusze wojskowe Polski, których wspólnym mianownikiem jest to, że wszystkie negują nasze obecne alianse polityczne i militarne. Lepiej: Bartosiak namawia, by Polska mogła samodzielnie podejmować decyzje o uderzeniu wyprzedzającym na Rosję czy Białoruś, nie pytając o zgodę Amerykanów. Zatem uważa, że możemy uderzyć pierwsi i to nie informując o tym NATO. Raz po raz stawia niebezpieczną tezę, że należy postawić na sprawczość, a więc prowadzenie agresywnej polityki militarnej na wschodzie, bez oglądania się na sojuszników. Z pewnością szaleńczo podnieci to bezmyślnych entuzjastów bartosiakowego geniuszu, ślepych na to, że Rosja tylko marzy o tym, by Polacy zrobili coś kompletnie wbrew polityce NATO, np. rozpętali wojnę z Moskwą. O pomysłach tworzenia jednostek białoruskich i ukraińskich na polskim żołdzie (na wzór kozaków rejestrowych z czasów I Rzeczpospolitej), którzy będą zbrojnie najeżdżać Rosję strach wręcz wspominać.
Ambicje Bartosiaka są łatwe do odczytania – chce być wiodącym doradcą polskiego rządu do spraw bezpieczeństwa i geopolityki. I chyba mniejsza, czy rządu prawicowego, czy liberalnego. Najzabawniejszymi rozdziałami książki są bowiem te, gdzie Bartosiak wymyśla „symulowane przemówienia” w prywatnym domu Kaczyńskiego i przemówienia Morawieckiego (gdy był u władzy) oraz Tuska (gdy przejął władzę), a także wciąż zasiadającego w Pałacu Prezydenckim Andrzeja Dudy. Politycy owi w fantazji Bartosiaka wygłaszają przemowy zgodne co do przecinka z koncepcjami Bartosiaka, a nawet pokrętnym stylem Bartosiaka. Owe „symulowane przemówienia”, jakie Bartosiak napisał najważniejszym ludziom w Polsce, są jak kolejne podania o pracę; czyż nie byłoby wspaniale, gdyby premier i prezydent zapraszali proroka do swoich gabinetów i prosili o rady, jak prowadzić politykę zagraniczną? Już w poprzedniej książce „Najlepsze miejsce na świecie” Bartosiak długo i kwieciście opisywał swoje próby umówienia się z Kaczyńskim, by przedstawić mu recepty na naprawienie Rzeczpospolitej. Kaczyński – choć przyznawał w wywiadach, że czyta książki Bartosiaka – z szefem Strategy&Future nie spotkał się. Wygląda na to, że Bartosiak nie jest pożądany na salonach, zarówno pisowskich jak i platformerskich, i pozostaje mu mówić do swoich fanów poprzez internet oraz książki.
Oczywiście w „Zapiskach w przededniu wojny” nie może się obejść bez ostentacyjnego promowania wspomnianego think tanku Strategy&Future, jedynego ciała w naszym kraju, które wie, co robić, jak robić i kiedy robić oraz lansowania koncepcji Armii Nowego Wzoru, czyli polskiego wojska relatywnie nielicznego, ale mobilnego, uzbrojonego po zęby w roboty oraz drony i walczącego jak jednostki specjalne. A zatem pozbawionego w zasadzie ciężkiej broni. Cały pomysł Armii Nowego Wzoru, do którego Bartosiak jest niewolniczo przywiązany, można odesłać do lamusa, gdy widzi się ukraiński front, gdzie trwa wojna przemysłowa na miarę bitew po Verdun i nad Sommą, a o przewadze świadczą miliony wystrzelonych pocisków artyleryjskich.
Niemal całą swą karierę Bartosiak buduje na wbiajniu do głów widzom i czytelnikom, że Armia Nowego Wzoru to jedyne remedium na bolączki polskiego wojska i jedyna droga do stworzenia nowoczesnych sił zbrojnych. Sama nazwa Armia Nowego Wzoru jest nośna, choć nie wszyscy od razu skojarzą ją z angielską nazwą „New Model Army”. Bartosiak być może gdzieś tłumaczył, skąd pomysł na to określenie, ale w jego dwóch ostatnich książkach tego nie znalazłem, natomiast każdy, kto liznął historii, powinien to natychmiast skojarzyć z New Model Army, stworzoną przez Olivera Cromwella w XVII w., modelowym (nomen omen) przykładem zbudowania nowoczesnej siły zbrojnej, która pozwoliła angielskiemu parlamentowi pokonać wojska królewskie w czasie wojny domowej. Na amerykańskich czy brytyjskich rozmówcach Bartosiaka hasło New Model Army powinno robić świetne wrażenie, a może i sam Bartosiak przy okazji siebie widzi jako nowego Cromwella. Niestety, mimo gęstych opowieści o wizytach ludzi ze Strategy&Future w Stanach Zjednoczonych i ekskluzywnych znajomościach z najbardziej prominentnymi Amerykanami, w Wikipedii biogram Bartosiaka występuje, co ciekawe, wyłącznie w dwóch językach: polskim i rosyjskim.
Przez całą książkę przewija się postulat zbudowania Polski imperialnej, niezależnej od jakichkolwiek zobowiązań sojuszniczych, samotnie tkwiącej między dwoma historycznymi przeciwnikami – Rosją i Niemcami – samostanowiącej i samodzielnie decydującej o użyciu siły. Historyczną podbudowę pod takie myślenie daje zamieszczony pod koniec książki masywny wywiad z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem bardzo bliskim PiS-owi, z którym Bartosiak debatuje o wskrzeszeniu imperialnej Polski poprzez połączenie tradycji piastowskiej z jagiellońską. Naturalnie prof. Nowak nie mógł sobie odmówić fundamentalnej krytyki „zdychającej Europy”, dla której wyłącznie prawa LGBT, polityka klimatyczna oraz świat przyrody („żuczków, zagrożonych przez ludzi”) są istotnym tematem. Ma się rozumieć nasz kontynent „zdycha” przez Niemcy i Francję, które „nadają kierunek zwijaniu Europy”.
Wyznawcy Bartosiaka może wyniosą jednak z jego lektury jedną ważną lekcję, która przydałaby się wszystkim Polakom. Bartosiak powtarza maniacko – i to jedyna zaleta jego książki – że sojusze wynikają ze wspólnych interesów, a nie dzielonych przez sojuszników wartości. My tymczasem kochamy wierzyć, że nasi sojusznicy są nimi z powodu dzielenia z nami umiłowania wolności i demokracji. Polaków łatwo kupić – wystarczy im powiedzieć, że są bohaterscy, niezłomni, że Kościuszko, Pułaski i „za wolność naszą i waszą”, podczas gdy dojrzała polityka polega na osiąganiu korzyści, nie zaś na sentymentach, którymi my zawsze się kierujemy, a później płaczemy, że zostaliśmy zdradzeni. W polityce nie ma zdrady, tylko rachunek kosztów i zysków.
Bartosiak jest mistrzem redundancji – wszystko, co pisze dałoby się zmieścić w dziesięć razy mniejszej objętości, ale mnoży słowa i mętne sformułowania, powtarza się jak nawiedzony, dzięki czemu omamiony bartosiakową frazą psychofan „polskiego Harariego” może zachwycać się mądrością i przenikliwości naszego geostratega. A że nie zrozumie zdania o „kluczowych uskokach geopolitycznych” i „skrzyżowaniach przepływów strategicznych” to znaczy tylko, że ma do czynienia z tęgą głową. Metoda Bartosiaka zaciemniania przekazu i zalewania banałów kaskadami trudnych słów sprawdza się doskonale.
Oczywiście Bartosiak nieprzytomnie szafuje ulubionymi określeniami: „drabina eskalacyjna”, „pętla decyzyjna”, „skalowana wojna światowa” czy „kratownica aplikowania przemocy”, powtarzanymi do znudzenia w przekonaniu, że dzięki temu teksty te – ciężkie i mozolne w czytaniu – staną się poważniejsze, niż są naprawdę. Do tego uparte przywoływanie jednego z twórców geopolityki Halforda Mackindera, tasowanie pojęciami „Heartland” i „Rimland” i klękamy z podziwem. Jak wyznawca Bartosiaka przeczyta zdanie: „Tylko akcja ofensywna jest w stanie stępić przekonanie wroga o domniemanej dominacji eskalacyjnej w wojnie hybrydowej, gdy jesteśmy także spięci gorsetem NATO” nic nie zrozumie, ale będzie przekonany, że ma do czynienia z dziełem epokowym.
Równie fascynująca, nie mniej niż cała geopolityka z geostrategią, musiała być praca redakcyjna nad „Zapiskami w przededniu wojny”. Wymieniony na stronie redakcyjnej książki „zespół redakcyjno-korektorski” liczył siedem osób, rzecz niespotykana. Z największą przyjemnością przeczytałbym książkę Bartosiaka przed redakcją i korektą, mogłoby to być niezapomniane doświadczenie.
Jacek Bartosiak, „Zapiski w przededniu wojny, czyli dzieci morza wzywają swoją matkę”, Wydawnictwo Literackie, 2024.