Jeszcze wczoraj Paul był nikim, a dziś znają go wszyscy. Bo nagle zaczęli o nim śnić. – Sam doświadczyłem czegoś podobnego. Stałem się memem w sieci – mówi Nicolas Cage wcielający się w Paula w filmie „Dream Scenario”.
Najpierw pojawia się w snach jedynie jako obserwator, z dziwną miną przygląda się temu, co się dzieje. I wydaje się, że Paul w końcu ma swoje pięć minut po latach nudnego, niespełnionego życia. Ludzie zaczynają go rozpoznawać na ulicy, staje się gwiazdą. Zgłasza się do niego agencja reklamowa i obiecuje pomóc w wydaniu książki naukowej, którą wcześniej nie był zainteresowany żaden wydawca. A pracowniczka agencji – znacznie od Paula młodsza – marzy, żeby odegrać erotyczną scenkę, którą przeżywa z nim regularnie we śnie.
Chwilowe szczęście nieoczekiwanie się kończy, gdy w snach innych nasz profesor zaczyna robić straszne rzeczy. Gwałci, morduje, kaleczy. W prawdziwym życiu ludzie zaczynają się go bać. Przełożony na uczelni zawiesza bohatera w obowiązkach, a my zostajemy z prowokacyjnym pytaniem: czy bohater powinien odpowiadać za to, w jaki sposób widzą go w swoich głowach inni?
Nie na to się umawiałem
Scenariusz Kristoffera Borglego rzeczowo punktuje absurdy współczesnego świata zanurzonego w internecie. W filmie mamy metaforę sieci, coraz bardziej przypominającą dżunglę, w której z człowieka w mig można zrobić i megagwiazdę, i antybohatera. Norweski reżyser pokazuje, jak emocje z wirtualnej rzeczywistości zatruwają tę realną. I jak trudno się przed nimi bronić – niezależnie do tego, czy jest się obiektem uwielbienia, czy potępienia. To też celna satyra demaskująca pułapki cancel culture.
– To jeden z dwóch najlepszych filmów, jakie w życiu zrobiłem. Cieszę się, że dożyłem czasu, kiedy powstawał – mówił Nicolas Cage na spotkaniu z widzami podczas 3. Red Sea International Film Festival w Dżuddzie, w którym uczestniczyłem. Co go w tym projekcie tak zachwyciło? – Też czegoś takiego doświadczyłem. Stałem się memem w sieci. Kiedy wchodziłem w świat aktorstwa, nie mieliśmy internetu. Nie byliśmy otoczeni ludźmi z telefonami komórkowymi wyposażonymi w kamery. Zamierzałem oglądać siebie wyłącznie na ekranie kin, ale w 2009 r. zrobiłem coś bardzo głupiego – wpisałem swoje nazwisko w wyszukiwarkę. I znalazłem coś, co nazywało się „Nicolas Cage Looses His Shit” [dosł. „Nicolasowi Cage’owi odpier…”] – opowiada aktor.
Chodzi o kompilację krótkich scen z filmów, w których gra na skrajnych emocjach. Cage krzyczy, płacze, rzuca się w spazmach, wariuje. – Kogoś bawiło wyszukanie załamań nerwowych moich bohaterów i zestawienie ich ze sobą bez tłumaczenia, co było ich przyczyną. Zastanawiałem się, co mogę z tym zrobić. Przecież nie taki był cel tworzenia tych filmów, nie na to się umawiałem, kiedy wchodziłem do branży – mówił aktor.
To jeden z dwóch najlepszych filmów, jakie w życiu zrobiłem. Cieszę się, że dożyłem czasu, kiedy powstawał – Nicolas Cage o „Dream Scenerio”
Okazało się, że na tym nie koniec. Wkrótce potem sieć zalała fala memów z tych momentów w filmach, w których wygląda na najbardziej umęczonego, a wirtualne sklepy i serwisy aukcyjne zaczęły sprzedawać koszulki z podobnymi nadrukami. – Wtedy byłem już naprawdę sfrustrowany – opowiadał Cage. – Ale też to zadziałało na mnie stymulująco, tylko nie wiedziałem jeszcze, jak mogę to spożytkować. I dopiero, gdy czytałem scenariusz „Dream Scenerio”, uświadomiłem sobie, że dobrze wiem, jak czuje się Paul Matthews, który nie rozumie, dlaczego ludzie o nim śnią, tak jak ja nie rozumiałem, dlaczego stałem się bohaterem memów. Ten projekt był dla mnie bardzo osobistym doświadczeniem – przyznał Cage.
Odciąć się od Coppoli
Jak doszło do tego, że obiecujący, młody aktor, który dorobił się przecież Oscara, przestał się kojarzyć z talentem, a zaczął być utożsamiany z memami? Zacznijmy od tego, że Cage od początku musiał ciężko pracować na to, żeby pokazać innym, że do świata kina nie wchodzi dzięki koneksjom rodzinnym. Jest bratankiem słynnego reżysera Francisa Forda Coppoli, twórcy m.in. trylogii „Ojciec chrzestny”. To dlatego zmienił nazwisko – Nicolasa Coppolę zastąpił Nicolas Cage zaraz po tym, co go spotkało w czasie zdjęć do filmu „Beztroskie lata w Ridgemont High” (1982).
– Przesłuchania do tego filmu ciągnęły się w nieskończoność, a i tak nie dostałem głównej roli – wybrano Judge’a Reinholda. Na planie inni aktorzy nie dowierzali, że dostałem angaż, bo mam talent, tylko dlatego, że wystarał się o to mój wujek – opowiadał nam Cage. Koledzy bardzo mu dokuczali. Parafrazowali np. słynne zdanie z „Czasu Apokalipsy” wyreżyserowanego przez Coppolę: „Uwielbiam zapach Nicolasa o poranku”. – Chciałem uciąć docinki – tłumaczył Cage.
Dlaczego Cage? – Moje nowe nazwisko miało być krótkie, słodkie i egzotyczne. Kombinowałem na różne sposoby. Rozważałem choćby Nicolasa Blue, bo niebieski był moim ulubionym kolorem. Oświecenie przyszło, gdy czytałem komiksy Marvela, w których bohaterem był Luke Cage. On był fajnym gościem i fajnie się nazywał. A mój starszy brat słuchał awangardowych kompozycji Johna Cage’a. Gdy dodałem to nazwisko do swojego imienia, od razu kliknęło – mówił Cage w Dżuddzie.
Nowy rozdział w jego karierze zaczął się po spotkaniu z reżyserką Marthą Coolidge, która szukała nieogranego chłopaka do roli w „Dziewczynie z doliny” (1983). – Miała dość obdarzonych klasyczną urodą pięknisiów. Trafiła na moje zdjęcie i mnie zaprosiła, nie wiedziała, że jestem z kimkolwiek spokrewniony. Czułem, jakby mi zdjęto wielki ciężar z barków. To dzięki niej zacząłem wierzyć w siebie, w to, że mogę coś osiągnąć, pracując na własny rachunek – wspominał aktor. – Do dziś pamiętam radę, jaką dała mi na planie. Grałem scenę, w której mój bohater zostaje odrzucony. Zalewałem się w niej łzami, na co Martha powiedziała, że mam grać kogoś, kto cierpi, ale nie kogoś, kto został pokonany. Wziąłem sobie jej słowa do serca i trzymam się ich do dzisiaj – dodał.
Foto: Materiał prasowy
Choć Cage chciał się odciąć od rodziny, to rodzina tego nie chciała. Francis Ford Coppola nalegał, żeby bratanek zagrał w jego filmach „Cotton Club” (1984) i „Peggy Sue wyszła za mąż” (1986). – Francis jest dla mnie jak drugi ojciec. Gdy kilkakrotnie odrzuciłem zaproszenie, widziałem, że jest tym sfrustrowany. Ostatecznie nie mogłem mu odmówić – tłumaczył Cage. Aktor tak się przyłożył do roli w „Peggy Sue…”, że zmienił sposób mówienia, co zaskoczyło nawet grającą tytułową rolę Kathleen Turner.
Cher walczy o Cage’a
Film zobaczyła Cher i się w nim zakochała. Postawiła studiu filmowemu warunek, że to Cage ma zagrać jej partnera w komedii romantycznej „Wpływ księżyca” (1987). – Naprawdę o mnie walczyła – wspominał aktor. On jednak nie chciał iść w stronę kina komercyjnego. Wolał eksperymentować z dziwnymi filmami, takimi jak „Pocałunek wampira” (1988). Zadzwonił do niego agent. „Chcę, żebyś był przystojny, a nie żebyś latał przed kamerą z doprawionymi, kretyńskimi, plastikowymi, tanimi kłami” – powiedział. – Zapytałem, czy jeśli wystąpię u Cher, to pozwoli mi zagrać wampira. Przystał na to. Dziś doceniam „Wpływ księżyca”, ale to „Pocałunek…” jest w czołówce moich ulubionych filmów – wspominał Cage.
Nie pozwolił sobą sterować w wyborze ról. – Interesowały mnie obrzeża, chciałem tańczyć na marginesach. Uwielbiałem wracać do produkcji z okresu ekspresjonizmu. Pochłaniałem filmy Fritza Langa i Maxa Schrecka. Marzyłem, żeby wykorzystać choreografię z ich dzieł we współczesnym kinie. „Wpływ księżyca” i „Pocałunek wampira” mi na to pozwoliły – mówił Cage.
I tym eksperymentom pozostał wierny nawet po spektakularnym sukcesie „Zostawić Las Vegas” (1996), za który dostał m.in. Oscara, Złoty Glob i statuetkę Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych. Wcielał się w człowieka, który nie widzi sensu dalszego życia – chce zapić się na śmierć. Krytycy chwalili go za godne pokazanie mężczyzny na dnie, wiarygodne pokazanie jego dramatu. Wydawało się, że teraz Cage’a będą obsadzać najwięksi kinowi autorzy, ale on nieoczekiwanie poszedł w stronę komercyjnych produkcji w rodzaju „Con Air – Lot skazańców” (1997), „Bez twarzy” (1997) czy „Oczy węża” (1998).
Miny, stękanie, przewracanie oczami
Komentatorzy uważali, że taki wybór to po prostu skok na kasę, co nadszarpnęło jego wizerunek. Hollywood lubi szufladki, a Cage próbował je zmieniać, co w latach 90., kiedy podział na kino artystyczne i popularne był wciąż silny, nie było naturalne. Być może krytycy uznaliby jego decyzję za gest odwagi, ale problem polegał na tym, że wybierał produkcje o dramatycznie niskiej jakości (co niespecjalnie przeszkadzało widzom, którzy chętnie kupowali bilety).
– Myślę, że problem polega na tym, że filmowcy stali się zakładnikami stylu lat 70., kiedy na fali popularności „Nocnego kowboja” (1969) reżyserzy poddali się obsesji naturalistycznego grania – tłumaczył Cage. – W „Bez twarzy” jest scena ucieczki z więzienia, w której biorę udział z Johnem Travoltą. Chciałem, żebyśmy ją zagrali tak jak w filmach z Jamesem Cagneyem w Złotej Erze Hollywood, zależało mi, żeby była w tym podobna energia i żeby osiągnąć zbliżony barokowy efekt – dodał.
I rzeczywiście: barokowy efekt był, ale im dalej Cage się w to zagłębiał, tym chętniej świat robił sobie żarty z jego manieryzmów. „Osiem milimetrów” (1999), „60 sekund” (2000), „Skarb narodów” (2004), „Kult” (2006), „Next” (2007) czy „Ghost Rider” (2007) to w zasadzie popis min, stęknięć, przewracania oczami, wzdychania i tubalnego krzyku.
Jego bombastyczny styl grania był czymś tak wyjątkowym, że reżyserzy zaczęli szukać oryginalnych pomysłów na jego wykorzystanie. Interesująco podszedł do tego David Gordon Green w „Joe” (2013), w którym obaj bawili się konwencją thrillera, Michael Sarnowski kazał mu grać mściciela poszukującego tytułowej bohaterki „Świni” (2021), a Tom Gormican wymyślił sobie, że Nicolas Cage zagra… Nicolasa Cage’a w „Nieznośnym ciężarze wielkiego talentu” (2021).
W „Dream Scenerio” aktor na jawie gra profesora chowającego frustracje pod puchową kurtką, a w snach wyrządza innym krzywdę z miną opętanego. Ten film to w zasadzie hołd złożony Nicolasowi Cage’owi, którego coraz rzadziej się obśmiewa, a coraz częściej rehabilituje. Przekonałem się o tym na festiwalu w Dżuddzie, gdzie za każdym razem, kiedy aktor wymienił tylko tytuł filmu, w którym wziął udział, publiczność wiwatowała. Który inny współczesny aktor z Hollywood mógłby liczyć na takie przyjęcie na Bliskim Wschodzie?