Prof. Tomasz Nałęcz zamienił się w detektywa i po ponad 20 latach jeszcze raz odkrywa prawdę o najsłynniejszej aferze III RP. Publikujemy fragmenty jego najnowszej książki.

Wanda Rapaczyńska spotkała się z Rywinem 11 lipca [2002 r. – red.], w samo południe. Próbowała się dowiedzieć, kto jest we wspomnianej dzień wcześniej grupie mającej „moc sprawczą” w kształtowaniu przepisów ustawy RTV. Rywin chwalił się tylko, że doradza premierowi w sprawach medialnych, ale składu grupy ujawnić nie chciał. Kilkakrotnie jedynie podkreślił, że nie ma w niej sekretarza Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Włodzimierza Czarzastego. Rapaczyńska, mająca doktorat z psychologii, odczytała to na odwrót: jako dowód obecności, tyle że nadgorliwie skrywanej.

Kolejny raz Rywin zadzwonił w poniedziałek 15 lipca. „Powiedział mi – zeznała Rapaczyńska – że to spotkanie jest bardzo pilne, ponieważ on spotkał się z premierem na rybach w czasie weekendu i zna już warunki brzegowe drugiej strony i może już ze mną rozmawiać o tym, jaki powinien być kształt kompromisu”. Zaproszony, zjawił się po dwudziestu minutach i od razu wyłożył kawę na ławę. Najprecyzyjniej cel jego misji przedstawiała notatka, którą Rapaczyńska napisała dla Michnika nazajutrz po rozmowie.

16.07.02

Adasiu, wczoraj, tzn. 15.07.02, poprosił mnie o pilne spotkanie Lew Rywin. W czasie spotkania, które odbyło się zaraz po telefonie, Lew poinformował mnie, że przyszedł jako wysłannik premiera, który przekazuje nam, że w zamian za ustępstwa w sprawie przepisów antykoncentracyjnych w nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji oczekuje od naszej firmy następujących zobowiązań:

1. Nie będziemy premiera agresywnie atakować w „Gazecie”.

2. Przekażemy na fundusz partii premiera 5 proc. wartości transakcji z Polsatem w sposób „legalizujący” transfer (np. firma do firmy). Lew zaoferował usługi Heritage Films. Według Lwa premier szacuje wartość Polsatu na 350 mln dol. – z 5 proc. tej kwoty 30 proc. płatne zaraz po wejściu ustawy w życie, 70 proc. – po transakcji.

3. Po przejęciu Polsatu zatrudnimy Lwa, który będzie w spółce człowiekiem premiera i zadba o jego interesy na antenie. Lew poinformował mnie również, że premier oczekuje od Lwa raportu w tej sprawie na piśmie, zawierającego konkretne zobowiązania z naszej strony. Odpowiedź nie musi być natychmiast, ale jeśli nie zobowiążemy się konkretnie do realizacji powyższych trzech punktów, to – cytuję Lwa – „Premier powiedział, że jeśli nawet ustawa w akceptowalnej dla Was formie przejdzie przez rząd, to on ją potem upierdoli w Sejmie i Senacie”. Zgodnie z zasadą wysłuchałam Lwa bez komentarzy i poinformowałam go, że natychmiast przekazuję sprawę Tobie. Lew oczekuje, że się z nim skontaktujesz.

Wanda

Na pytanie Rapaczyńskiej, czy Miller posunąłby się do przestępstwa, Michnik odpowiedział: „Na moją znajomość szefa rządu, to nie jest możliwe. On wielokrotnie był obiektem rozmaitych krytyk, między innymi moich, ale nigdy nikt nie oskarżał go, że jest samobójcą, czy że jest idiotą, czy że jest człowiekiem skorumpowanym”. „Ale z drugiej strony – dodał – wydawało mi się również niemożliwe, żeby Lew Rywin, producent 'Pianisty’, producent 'Pana Tadeusza’, w coś takiego się pakował. Myśmy z tego nic nie umieli zrozumieć w ogóle”.

Przed podjęciem kolejnego kroku inicjatorzy operacji musieli ocenić efekt pierwszego ruchu. Sam Rywin był z niego zadowolony. Prezes Agory nie odrzuciła jego korupcyjnej oferty. Nie oburzyła się ani nie zapowiedziała zawiadomienia organów ścigania. Co więcej, zanotowała treść propozycji i obiecała przekazać ją Adamowi Michnikowi. Wyglądało to jak przystąpienie do negocjacji, które warto kontynuować. Dopiero po tygodniu okazało się, że Rapaczyńska chciała tylko zyskać na czasie, by skutecznie osaczyć wysłannika domagającego się łapówki. Siedzibę Agory Rywin opuścił jednak w przekonaniu, że jego korupcyjna oferta została potraktowana bardzo poważnie.

Mocodawcy Rywina szybko się o tym dowiedzieli. Taki wniosek płynął z analizy billingów telefonicznych. Widać z nich, że Robert Kwiatkowski wręcz nie mógł się doczekać wieści od Lwa Rywina. Z billingów wynikało, że Rywin 15 lipca wyszedł z Agory o godzinie 11.55. A już o godzinie 11.54 Kwiatkowski bezskutecznie usiłował się do niego dodzwonić. Połączyli się na pół minuty o godzinie 11.56, najpewniej po to, by potwierdzić umówione wcześniej spotkanie w ogrodach ambasady francuskiej, na odbywającym się tam przyjęciu z okazji święta narodowego Francji, na którym bywali od lat.

Liczyli, że w tłumie wypełniającym ambasadę porozmawiają bez zwracania na siebie uwagi. Mieli pecha, bo fotoreporter „Newsweeka” zrobił im zdjęcie, które redakcja opublikowała, kiedy w pracach komisji wyszło na jaw, jak ważną scenę dokumentuje.

Rywin był osłupiały i przerażony. Ciszę przerwało pytanie premiera: No powiedz, Lwie, ja wysyłałem cię z tymi propozycjami do Agory? – Nie, nie, nie, ty nie – padła odpowiedź. – No to kto?

Widać na tej fotografii, że Robert Kwiatkowski i Lew Rywin spacerują po leżącej na uboczu żwirowej alejce i są zatopieni w rozmowie. Pytaliśmy o nią Kwiatkowskiego, ale twierdził, że konwersacja miała wyłącznie towarzyski charakter. Brzmiało to jednak zupełnie niewiarygodnie. Skoro sam Rywin w notatce z 25 lipca 2002 r. przyznał, że do Agory udał się po konsultacjach z Kwiatkowskim, to musiał mu też zdać relację z efektów wyprawy. I uczynił to, jak widać, bezzwłocznie, bo „konsultant” był pierwszą osobą, z którą spotkał się po wykonaniu zadania.

Spieszyli się, bo 15 lipca wiele jeszcze miało się wydarzyć, tym razem z udziałem Aleksandry Jakubowskiej. Z nią właśnie, zapewne zaraz po opuszczeniu ambasady, połączył się o godzinie 13.09 Kwiatkowski. Rozmawiali dziewięć minut, co jak na zwyczaje Kwiatkowskiego, który przez telefon był bardzo lakoniczny, oznaczało długą i ważną wymianę poglądów. Kiedy skończyli, Kwiatkowski natychmiast, o godzinie 13.19, zadzwonił do Rywina. Jakubowska zaś o godzinie 13.21 połączyła się z Czarzastym i rozmawiała z nim dziewięć minut, czyli dokładnie tyle, ile trwała przekazana jej przed chwilą relacja Kwiatkowskiego. Liczne puzzle wzajemnych kontaktów telefonicznych z tego dnia pomiędzy Rywinem, Kwiatkowskim, Jakubowską i Czarzastym pasują do siebie tak bardzo, że naiwnością byłoby tłumaczenie tego zwykłym przypadkiem.

Michnik był już w życiu w najróżniejszych tarapatach, ale z hydrą korupcji, i to z premierem w tle, stanął oko w oko po raz pierwszy. Najrozsądniejszym rozwiązaniem wydawało mu się wyjaśnienie całej sprawy w osobistej rozmowie z Leszkiem Millerem, z którym utrzymywał wtedy bliskie relacje.

Spotkali się w gabinecie Millera. Michnik opisał to w zeznaniu tak:

Zapytałem go, czy on wysłał jakiegoś emisariusza z nieformalnymi propozycjami do Agory. On powiedział, że absolutnie nie, że nic takiego nie zrobił. No i wtedy odbyła się rozmowa jak z amerykańskiego filmu.

Ja powiedziałem: Na pewno nie?

A on mówi: Na pewno nie, ręczę ci.

Ja mówię: No to usiądź.

On mówi: Dlaczego mam siadać?

Mówię: Dlatego, bo inaczej się przewrócisz.

I mu dałem notatkę Wandy Rapaczyńskiej. Był wstrząśnięty tą lekturą. Powiedział mi wtedy: W tej sytuacji ja nie mam innego wyjścia, tylko muszę zaprosić Rywina i ciebie i musimy porozmawiać.

Tymczasem Rywin codziennie dzwonił do Rapaczyńskiej, dopytując się, dlaczego Michnik jeszcze się do niego nie odezwał. Ona grała na zwłokę, stosując kolejne wykręty. Wiedziała już, że Michnik zamierza nagrać łapówkarza, i nie chciała go spłoszyć.

– Ja miałem poczucie – zeznał Michnik przed komisją – że niechcący znalazłem się w obliczu nieprawdopodobnego skandalu. Jakiś biznesmen w sposób kłamliwy, szermując nazwiskiem szefa rządu i posługując się nazwą rządzącej partii, przychodzi z żądaniem gigantycznej łapówki. Ponieważ mnie trudno było w to uwierzyć, byłem absolutnie przekonany, że w to nikt inny nie uwierzy, że ja to muszę mieć udokumentowane. I wtedy podjąłem decyzję o zarejestrowaniu tej rozmowy na ukrytym magnetofonie.

Umówili się w redakcji, w poniedziałek, 22 lipca 2002 r. Aby redaktor Smoleński, który zajmował się nagraniem, mógł ukryć i włączyć sprzęt, gospodarz pokazał gościowi imponujący taras swojej siedziby, będącej jednym z najpiękniejszych biurowców ówczesnej Warszawy. Dopiero potem przeszli do gabinetu Michnika, gdzie jeszcze chwilę kontynuowali towarzyską pogawędkę.

Jeden magnetofon znajdował się na półce i był zasłonięty książką, drugi spoczywał w wewnętrznej kieszeni kurtki gospodarza, wiszącej na krześle. Na zlecenie prokuratury efekty pracy magnetofonów zostały starannie przebadane przez wiarygodny krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych. W „Gazecie Wyborczej” panowało przekonanie, że rozmowę nagrał tylko jeden z aparatów, a drugi zawiódł, ale krakowskim specjalistom udało się, mimo wady technicznej, odczytać i ten zapis. Miało to duże znaczenie, bo niedostępny wcześniej zapis był w wielu fragmentach znacznie lepszej jakości, co pozwoliło ekspertom spisać kompletną i niepozostawiającą żadnych wątpliwości treść rozmowy.

[Tego samego dnia – red.] O 19.30 w gabinecie Leszka Millera odbyła się konfrontacja z udziałem Rywina i Michnika. Kiedy tylko usiedli, Miller dał Rywinowi do przeczytania kopię notatki Wandy Rapaczyńskiej, streszczającej rozmowę z 15 lipca. Referowała ona dokładnie żądanie łapówki, rzekomo złożone w imieniu premiera. Tekst zajmował niecałą połowę kartki, ale Rywin czytał go bardzo długo. Był osłupiały i przerażony. Dotarło do niego, w jak koszmarnej sytuacji się znalazł. Dopiero teraz zorientował się, jak nieprawdziwe były składane mu zapewnienia, że za operacją realizowaną przez niego w Agorze stoi szef rządu. Stało się też dla niego oczywiste, że premier nie zamierza mu tego puścić płazem. Był tak zszokowany, że nawet nie sięgnął po najprostszą sztuczkę, czyli nie wyparł się wszystkiego w żywe oczy. Zaniemówił, jakby otworzyło się przed nim piekło, bez nadziei na ratunek.

Ciszę przerwało pytanie premiera:

– No powiedz, Lwie, ja wysyłałem cię z tymi propozycjami do Agory?

– Nie, nie, nie, ty nie – padła odpowiedź.

– No to kto? – nalegał premier.

– Robert Kwiatkowski.

– I kto jeszcze? – zapytał Michnik.

– Rozmawiałem jeszcze z Andrzejem Zarębskim – po chwili wydusił z siebie Rywin.

– Czy to Robert wpisywał ci tutaj te wszystkie cyferki? – indagował dalej premier, wskazując na notatkę Rapaczyńskiej, gdzie była mowa o łapówce w wysokości 17,5 mln dol.

Jedyną odpowiedzią były słowa:

– Ach, jaki byłem naiwny. No to zabijcie mnie, powieście mnie.

– Ty aż tak potrzebowałeś pieniędzy? – dopytywał Miller.

„Rywin bełkotliwie odpowiedział – zeznał Michnik – że chciał dobrze, że nie chodzi o pieniądze, ale niewiele z tego zrozumiałem”. Zdenerwowany Michnik, jak sam to ujął, używając „słów powszechnie uchodzących za obelżywe”, wykrzyczał do przerażonego Rywina, że nagrał ich rozmowę i że mu nie odpuści. Ten, obejmując rozpaczliwie głowę, powtarzał tylko:

– Ach, jaki byłem naiwny. No to zabijcie mnie, powieście mnie.

Próby wyciągnięcia z niego czegoś więcej nic już nie dawały, więc premier kazał mu opuścić gabinet. Z zeznań Michnika i Millera, w większości elementów bardzo do siebie podobnych, wynikało, że konfrontacja trwała około kwadransa.

„Odniosłem wrażenie – zeznał Michnik – że premier traktował Rywina jak mitomana, jak człowieka, który bredzi bez żadnej odpowiedzialności”.

Jego ocena była zupełnie inna. Dobrze pamiętał przedpołudniową rozmowę, w której Rywin w najmniejszym stopniu nie przypominał bredzącego mitomana. W załamaniu się Rywina w czasie konfrontacji widział zaś reakcję zdemaskowanego oszusta, który zrozumiał, że większy od niego spryciarz wyprowadził go w pole, przekonując, że wspólnie działają w imieniu premiera. Redaktor poinformował więc Millera, że jego gazeta przeprowadzi w sprawie afery dziennikarskie śledztwo i opublikuje jego wyniki na swoich łamach. Serio traktując informację Rywina o mocodawcy, poprosił też Millera, by zażądał wyjaśnień od Kwiatkowskiego, co ten mu obiecał.

Podczas gdy Leszek Miller i Adam Michnik dzielili się opiniami, w przylegającym do sekretariatu saloniku zbierały się pozostałe osoby zaproszone do premiera. Helena Łuczywo zeznała, że wchodząc szerokimi schodami na pierwsze piętro, na którym znajdował się gabinet premiera, minęła Lwa Rywina. Wyglądał jak człowiek, któremu świat runął na głowę.

Fragmenty książki profesora Tomasza Nałęcza „Afera Rywina. Odsłanianie prawdy” wydanej przez Post Factum. Do kupienia z najnowszym numerem „Newsweeka”. Tytuł, śródtytuły, lead i skróty redakcja „Newsweeka”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version