Afera Red is Bad, afera Funduszu Sprawiedliwości, afera wokół wydatków Funduszu Patriotycznego (organizacji powołanej, by „kupować” poparcie dla PiS w środowiskach skrajnej prawicy), afera wokół Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Niemal co tydzień media przynoszą nowe informacje na temat nieprawidłowości z okresu rządów Zjednoczonej Prawicy.

Co łączy wszystkie te afery? Bezczelne, niespotykane w Polsce od dawna wykorzystywanie publicznych pieniędzy do budowania własnych politycznych wpływów. Wszystkie te afery nie są przy tym wypadkiem przy pracy, czy efektem zaniedbań przywództwa PiS. Problem nie polega bowiem na tym, że Kaczyński nie był w stanie upilnować nieuczciwych działaczy, sięga znacznie głębiej – afery PiS są konsekwencją filozofii i praktyki władzy Kaczyńskiego nad państwem i własnym obozem politycznym.

U źródła wszystkich afer PiS stoi ten sam grzech założycielski: niemal całkowite podporządkowanie państwa logice zarządzania obozem Zjednoczonej Prawicy przez Kaczyńskiego. Jak w „Kluczu do Kaczyńskiego” pisał Robert Krasowski, po 2015 roku państwo zostało zaprzęgnięte do zaspokajania apetytów „wyposzczonego” po ośmiu latach w opozycji aparatu PiS. Aparat ten, obawiający się, że chude lata mogą szybko wrócić, rzucił się na państwo i zasoby znajdujące się w jego posiadaniu, jak wygłodniałe stado piranii na pływające w wodzie ranne zwierzę.

Temu procederowi sprzyjało to, w jaki sposób Kaczyński dzielił państwowe zasoby między swoich kluczowych paladynów. Liderzy partyjnych frakcji w nagrodę za lojalność wobec Kaczyńskiego i uznanie jego niekwestionowanej władzy w obozie Zjednoczonej Prawicy otrzymali w nadaniu – jak kiedyś wasal dostawał ziemię od swojego seniora – kawałek państwa. Najczęściej w postaci konkretnego resortu, podlegających mu funduszy i instytucji.

Przed 2015 rokiem ze środowisk bliskich PiS płynęła krytyka „silosowości” władzy w Polsce, działania każdego ministerstwa, każdego departamentu i każdej państwowej instytucji jako odrębnego „silosu”, niepodporządkowanemu żadnemu centralnemu ośrodkowi strategicznemu zdolnemu ogarniać działalność całego państwa. W okresie 2015-23, w państwie podporządkowanym logice zarządzania Zjednoczoną Prawicą przez Kaczyńskiego, ta silosowość przybrała niespotykane wcześniej rozmiary. Niektóre resorty zmieniły się w niemal księstwa, kontrolowane przez liderów frakcji tworzących Zjednoczoną Prawicę. Najbardziej wyrazistą formę przybrało to w oddanym Ziobrze i Solidarnej/Suwerennej Polsce Ministerstwie Sprawiedliwości, ale nie było ono bynajmniej wyjątkiem.

Liderzy frakcji używali kontrolowanych przez siebie zasobów państwa do budowy politycznego zaplecza, wzmacniania własnej pozycji wewnątrz obozu władzy, promocji swojego środowiska, wreszcie do faktycznego finansowania kampanii wyborczej poza wszelkimi obowiązującymi w Polsce regulacjami.

Ten problem wydaje się szczególnie nabrzmiały w przypadku mikrokoalicjantów PiS, takich jak partia Ziobry – odpowiadająca za nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości – czy Republikanie Adama Bielana. To drugie środowisko pojawia się w kontekście nieprawidłowości w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, gdzie według kontroli NIK mogło dojść do korupcji i przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych w związku ze wsparciem w ramach programu „Szybka Ścieżka – Innowacje Cyfrowe”. W jego ramach poważne środki, opiewające dziesiątki na miliony złotych, trafiały do firm bez doświadczenia, założonych mniej niż miesiąc przed terminem składania wniosków albo do podmiotów związanych z posłem i wiceministrem funduszy europejskich i polityki regionalnej Jackiem Żalkiem, działaczem Republikanów. Według doniesień mediów pod lupą prokuratury ma się znajdować też były lider Republikanów – partia została przed wyborami wchłonięta przez PiS – europoseł Adam Bielan.

Dlaczego największe nieprawidłowości wydają się skupiać wśród mikrokoalicjantów PiS? Dlatego, że stosując metodę kija i marchewki w zarządzaniu swoim obozem Kaczyński zdecydował się, by nie podzielić się z nimi przysługującą PiS budżetową dotacją. Zgodnie z prawem przysługuje ona każdej partii, która w ostatnich wyborach parlamentarnych przekroczyła 3,5 proc. poparcia. Jeśli jednak kilka partii startuje wspólnie nie jako oficjalnie zarejestrowana koalicja, ale formalnie z listy jednej partii, to partia, z której list odbywa się start, nie ma obowiązku dzielić się dotacją z mniejszymi partnerami. Tak to wygląda w przypadku PiS, który mimo sojuszu z ziobrystami czy wcześniej Porozumieniem Gowina nigdy nie startował jako koalicja.

Kaczyński nie dzieląc się z mikrokoalicjantami dotacją, a przy tym pozwalając im zbudować księstwa w wybranych obszarach państwa – w przypadku ziobrystów w Ministerstwie Sprawiedliwości – stworzył systemową zachętę do nadużyć. Nie usprawiedliwia to tego, co miało dziać się w Funduszu Sprawiedliwości, ale dostarcza istotny kontekst pozwalający zrozumieć, jak działało państwo PiS. Teraz gdy PiS stracił już władzę, należałoby nie tylko rozliczyć z całą surowością to, co działo się w resorcie sprawiedliwości, ale także zastanowić się nad tym, czy nie warto by zmienić ustawy o finansowaniu partii politycznych, tak by w przyszłości uniknąć systemowych zachęt do podobnych działań.

Wreszcie do wszystkich afer PiS mogło dojść dlatego, że w partii istniało przyzwolenie na zawłaszczanie publicznych środków dla publicznych celów, napędzane przez latami hodowany i podsycany przez Kaczyńskiego prawicowy resentyment wobec „liberalnych elit”.

Na bazie tego resentymentu powstała cała teoria racjonalizująca wszelkie wątpliwe praktyki prawicy po 2015 roku. Głosiła ona, że po 1989 roku doszło do niecnego porozumienia liberałów i postkomunistów, którzy nie tylko zawłaszczyli państwo i jego zasoby, ale także w zamian za swoją uległą wobec zewnętrznych ośrodków politykę, zapewnili sobie wsparcie kontrolowanych przez zachodnie podmioty mediów oraz wspieranych z zagranicy organizacji pozarządowych. Skazywało to „obóz patriotyczny” na nierówną konkurencję wyborczą i wynikające stąd liczne klęski.

Dlatego, gdy prawica w końcu zdobyła władzę, miała pełne prawo, by użyć zasobów państwa do tego, by wzmocnić swoją długoterminową polityczną pozycję. W latach 2015-23 robiła to, zmieniając media publiczne w narzędzia własnej propagandy, kierując publiczne środki do bliskich sobie ideowo środowisk, próbując używać ich do tworzenia nowych elit kulturalnych i finansowych. Nawet dziś, w reakcji na kolejne afery ujawniane przez PiS, wśród prawicowych liderów opinii w mediach społecznościowych nie brakuje reakcji w stylu: „no tak, przeszkadza im, że patriotyczny przedsiębiorca zarabia na kontraktach z rządem, woleliby, by jak za Tuska zarabiały firmy związane z WSI”.

Dopóki prawica nie przepracuje własnego resentymentu i nie przekroczy wyrosłych na jego gruncie teorii spiskowych, nie będzie w stanie poradzić sobie z przyzwoleniem na korupcję polityczną we własnym środowisku. Trudno przy tym wyobrazić sobie, że uda się jej wyzwolić z tego resentymentu z Kaczyńskim jako liderem. Bo Kaczyński z resentymentu wobec III RP uczynił centrum, bijące serce prawicowości własnej formacji, emocję spajającą polityczny obóz prawicy, nadającą mu tożsamość, spoistość i cel.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version