Uważam za to, że to nie fair, iż wielkie firmy przerzucają na nas decyzje ekologiczne. Mamy do wyboru pięć czy sześć opakowań, a wiadomo, że papierowe i szklane są najdroższe. Czyli myśląc o Ziemi, musimy podejmować decyzję ekonomiczną na swoją niekorzyść – mówi Agata Buzek.
Newsweek: Co dla pani oznacza świadome ekologicznie życie?
Agata Buzek, aktorka: Kiedy ekologia staje się naturalną częścią twojego życia, przestajesz o niej myśleć, dzielić na ekologię w kuchni, garderobie, łazience… Kiedy segregacja śmieci, oszczędzanie wody, wyłączanie światła, gdy się wychodzi z pomieszczenia, stają się czynnościami tak automatycznymi, jak mycie zębów, zamykanie mieszkania na klucz. Odruchami, o których nie trzeba przypominać.
Od czego zacząć?
– Od spojrzenia na całość naszej planety, na całość żywych stworzeń, a nie tylko na nasz jeden wybrany gatunek, homo sapiens. Miarą człowieczeństwa jest stosunek do zwierząt, czyli stworzeń w jakiejś mierze bezbronnych, których jest przecież na tej planecie więcej niż nas, ludzi. To one powinny być przez nas zadbane. Jeżeli ekologia ma się koncentrować na tym, co zrobić, żeby ocalić Ziemię, żeby ludzie jeszcze mogli z niej trochę skorzystać, może na nieco innych warunkach, bo wiemy, że rzeczywiście przegięliśmy z eksploatacją, to ja pod taką ekologią się nie podpisuję. Dla mnie istotą ekologii jest proces pozbycia się egoizmu, myślenia o dobrostanie tylko gatunku ludzkiego.
Dlatego angażuje się pani w obronę zwierząt?
– Od lat nie jem mięsa. I to nie tylko ze względu na cierpienie zwierząt. Masowa, przemysłowa produkcja mięsa to bomba ekologiczna.
Jak mądrze przekonać ludzi do ograniczenia jedzenia mięsa? Oczekiwać radykalizmu czy doceniać małe kroki?
– Większość ludzi to egoiści, najłatwiej przekonać ich argumentami, które dotyczą ich własnej kondycji. Ludzie będą podejmować lepsze decyzje nie w imię ograniczenia cierpienia zwierząt, ale w imię swojego zdrowia. Jak się im powie, czym faszerowane jest to mięso, które zjadają w formie kotleta, to zadziała to lepiej niż mówienie o idących zmianach klimatycznych. Swoją drogą, produkcja mięsa generuje ok. 13 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych. To obok eksploatacji węgla i branży ubraniowej największy producent CO2.
Ludziom trzeba pomóc dokonać tej zmiany. Myślę, że wiele osób wyciąga plasterek kiełbasy z lodówki, bo to pierwsze, co leży na półce, a nie dlatego, że to najbardziej lubi. Zastanówmy się, ile w tym jest nawyku, a ile prawdziwej potrzeby. Często nie mogą sobie wyobrazić, co będą jedli, jak zrezygnują z wieprzowiny, kurczaków. Myślą, że ich posiłki będą przypominały nieznośną papkę. Trzeba im pokazać, jak pyszne rzeczy można ugotować tylko z warzyw.
Nie mam depresji klimatycznej, bo ona wiąże się chyba ze strachem przed śmiercią. A ja jej się nie boję. Jeżeli już mam depresję, to związaną z cierpieniem zwierząt, które czuję wokół
Kto mógłby za to odpowiadać?
– To wsparcie powinno być zarówno od strony mediów publicznych, jak i organizacji pozarządowych. Dobrym przykładem był proponowany przez Fundację Viva program „Zostań wege na 30 dni”. To do niczego nie zobowiązuje, nie podpisujesz żadnego cyrografu na resztę życia, a możesz zobaczyć, że jest alternatywa dla obecnego modelu żywienia.
Osobiście nie wywieram presji na swoje otoczenie, osobom, które jedzą mięso, nie wysyłam co drugi dzień zdjęć z rzeźni. Jestem za miękkimi sposobami odwodzenia ludzi od mięsa. Ale doświadczenie mówi mi, że one nie działają, nie pozwalają ludziom przyjąć do wiadomości, co tak naprawdę się dzieje w rzeźni, jak sprawnie zorganizowane są te miejsca kaźni. Przecież to nie przypadek, że przemysłowe hodowle zwierząt, ubojnie, przetwórnie znajdują się daleko od ludzkich siedlisk, nikogo się tam nie wpuszcza.
Jechałem latem rowerem z Warszawy do Krakowa polnymi drogami i na jakimś pustkowiu natknąłem się na kompleks budynków bez okien i żadnego oznaczenia. Dopiero w najbliższej wsi powiedziano mi, że to ferma drobiu.
– Żyje tam w męczarniach setki tysięcy zwierząt, a potem serwuje się ludziom opakowanie z uśmiechniętym kurczątkiem. Nie mogę zrozumieć, dlaczego jest przyzwolenie na takie zakłamanie. Cały świat idzie w stronę przejrzystości, otwartości. Na każdym produkcie ma być precyzyjnie wypisany skład, alergeny, nawet są informacje, z jakiego plastiku są stworzone opakowania. A ta jedna sfera życia jest utrzymana w całkowitej tajemnicy, żebyśmy tylko nie dowiedzieli się, jak te zwierzęta są chowane, zabijane. Dlaczego w ogólnodostępnych telewizjach relacjonuje się krwawe konflikty, a nie pokazuje codziennego okrucieństwa wobec zwierząt.
Bo wojna, zabijanie ludzi wydaje się sytuacją absolutnie wyjątkową, wydarza się w obronie najważniejszych wartości. A w zabijaniu zwierząt chodzi o to, że to czynność powtarzająca się i wręcz codzienna.
– Właśnie tego nie rozumiem. Jeżeli uznajemy jedzenie mięsa za część naszej kultury, tradycji, życia, to wtedy tego nie chowajmy. Dlaczego pokazujemy, jak wygląda produkcja czekolady, serów, a nie pokazujemy, jak wygląda produkcja kotleta? Współczesny świat w tej sprawie – i wiem, że nie jest to sąd odkrywczy – jest pełen hipokryzji. Podczas gdy w demokratycznym państwie mówi się o prawie do czystego powietrza, wody, znajduje się rozwiązania prawne zapewniające ludziom dostęp do tych dóbr, to w przypadku ograniczenia produkcji mięsa i zapewnienia alternatywy żywieniowej panuje kompletna cisza.
Czy państwo powinno tutaj wkroczyć?
– Tak samo jak wspiera nas w innych ekologicznych codziennych działaniach. Nasza segregacja śmieci nie ma sensu, jeżeli nie zadba się o kolejny etap. Nasze domowe oszczędzanie energii na nic się zda, jeśli nie będzie globalnej polityki energetycznej. Tak samo jest z naszą dbałością o dobrostan zwierząt, nasze osobiste decyzje są ważne, ale tu jest potrzebne wsparcie państwa, Unii Europejskiej.
Adam Wajrak mówił, że jako uczestnik wielu konferencji, w tym ekologicznych, zauważył, że często obowiązuje na nich dopłata za posiłek wegetariański. Twierdzi, że powinno być odwrotnie.
– Po pierwsze, mięso jest za tanie. Trzeba tak zorganizować świat, żeby jedzenie mięsa było droższe. Po drugie, żeby np. w stołówkach finansowanych z publicznych pieniędzy (w przedszkolach, szkołach) każdy uczeń mógł wybrać, czy chce kotlet sojowy, czy drobiowy. Bez takiego wsparcia będzie bardzo trudno zmienić nawyki żywieniowe.
Pani wierzy w pojedynczy gest.
– Tak. Można powiedzieć, że „a co to da, że będę gasił światło, jak wychodzę z jakiegoś pomieszczenia?”. No jak każdy będzie to robił, to właśnie coś da. Jak miliony osób ograniczy spożycie mięsa i wyda pieniądze na roślinne odpowiedniki, to firmom przestanie opłacać się hodowanie zwierząt na tak ogromną skalę. To są nasze codzienne decyzje, na które mamy wpływ.
Sama nie jestem święta. Nie wyobrażam sobie życie bez auta. Choć mam oczywiście dużo na swoje usprawiedliwienie. Przede wszystkim właściwie zawsze przemieszczam się z dwoma psami i kupą bagaży: termosy, jedzenie, smycze, zabawki, smakołyki. Trudno by było komunikacją miejską albo pociągiem. Nie jestem jakąś wielką podróżniczką, ale lubię raz w roku wybrać się gdzieś samolotem na wakacje.
Jak u pani jest z codzienną konsumpcją?
– Nie chodzi o to, żeby teraz przerzucić się na wegetarianizm, a jednocześnie zmieniać co pół roku swoją szafę. Chodzi o zmianę trybu życia. Powiedziałam sobie, że przez cały ubiegły rok niczego sobie nie kupię, bo mam wszystko, czego potrzebuję. Udało się bez wielkiego cierpienia. Przedłużam ten challange również na obecny rok. Ograniczam się tylko do produktów niezbędnych do codziennego funkcjonowania. Nie kupuję sobie kolejnego wazonika, sukienki, kocyka, obrazka.
To wybór ekonomiczny czy ekologiczny?
– Wolę zachować kasę i oddać ją komuś, kto bardziej jej potrzebuje, niż napędzać biznes, z którym często się nie zgadzam. Ale myślę też o tym jako o pewnym samoograniczeniu. Skoncentrowaniu się na rzeczach ważniejszych niż zakupy i zadowalanie siebie przy pomocy kolejnego, nawet najpiękniejszego, materialnego przedmiotu.
Jeżeli kupuję, to staram się robić to świadomie, najczęściej wybieram produkty już sprawdzone. Są takie znaczki „Vegan”, które przyznaje np. Fundacja Viva. Wiem, że ktoś za mnie sprawdził ten produkt, nie muszę spędzać czasu na szukaniu informacji o przyjazności dla środowiska.
Ale polecam spokój. Żyjemy w dżungli XXI w. Myślę, że fajnie by było w tym wszystkim nie oszaleć.
Coraz więcej ludzi ma z tym kłopoty, mówi się o tzw. depresji klimatycznej.
– Myślę, że jeśli ta planeta już nie zniesie dłużej ludzi, to się nas pozbędzie. Ona sobie da radę. Nie mam depresji klimatycznej, bo ona wiąże się chyba ze strachem przed śmiercią. A ja jej się nie boję. Jeżeli już mam depresję, to związaną z cierpieniem zwierząt, które czuję wokół. Powoduje przyspieszone tętno, podduszanie się, budzenie w nocy. Zmagam się z nią, od kiedy pamiętam.
Ma pani czasami poczucie, że indywidualne decyzje to za mało?
– Tak, zdarzają mi się dni, kiedy myślę, że niewiele mam wpływu: niech się świeci to światło, jest mi to kompletnie obojętne. Nikt się nie przejmuje, ja też nie będę. Ale to trwa krótko, a wiele zachowań stało się już nawykiem. Budzę się następnego dnia i znowu gaszę to przykładowe światło czy segreguję śmieci.
Uważam za to, że to nie fair, iż wielkie firmy przerzucają na nas decyzje ekologiczne. Mamy do wyboru pięć czy sześć opakowań, a wiadomo, że papierowe i szklane są najdroższe. Czyli myśląc o Ziemi, musimy podejmować decyzję ekonomiczną na swoją niekorzyść.
Co robić? Naciskać polityków, którzy będą naciskać na wielki biznes?
– Na wielki biznes trzeba naciskać z dwóch stron: politycznej i konsumenckiej. Jeżeli firmom nie będą się opłacały plastikowe opakowania, to nie będą w nich sprzedawać produktów.
Mam wrażenie, że teraz trwa klincz. Wszystkim zależy na Ziemi i wszyscy przerzucają się odpowiedzialnością, kto ma podjąć kluczowe decyzje, które ułatwią zwykłym ludziom życie. Też czuję się czasami kompletnie bezradna. I właściwie nie wiem, od czego można zacząć.
Musimy naciskać na polityków, przypominając im, że agenda ekologiczna jest ważna, wybierając w kolejnych wyborach, pytać o propozycje w tym obszarze, rozliczać z działań, żeby poczuli, że to dla wyborców istotna kwestia. Jak oglądałam pierwsze posiedzenia nowego Sejmu, z przykrością stwierdziłam, że słowo „zwierzęta” padło tylko raz z ust młodego posła Koalicji Obywatelskiej. Na szczęście inne słowa: ekologia, czysta energia, czyste wody – częściej.
Namówiła pani swojego ojca na wegetarianizm?
– Może na wegetarianizm to za dużo powiedziane, ale nasze rozmowy zaowocowały tym, że sprawdza to, co je. Świadomie ograniczył jedzenie mięsa i jeżeli już na nie się decyduje, to z powodu braku możliwości wyboru, bardzo dużo podróżuje i rzadko jest odpowiedzialny za przyrządzenie sobie posiłku. Nie widziałam mięsa u niego w domu.
Edukacja nie powinna być skierowana tylko do młodych ludzi. Ograniczenie (a najlepiej zaprzestanie) jedzenia mięsa jest możliwe i dobre w każdym momencie życia.