Agresja na drodze, użalanie się nad sobą i lęk wysokości — zrozumienie własnych emocji pomaga lepiej żyć. Czy tak proste rozwiązanie, jak ozdobienie samochodów zdjęciami oczu mogłoby zmniejszyć gniew kierowców?
Nieczekanie na zmianę świateł. Zajmowanie cudzego miejsca parkingowego. Myśl, że inni użytkownicy dróg nie szanują reguł, skłoniła kierowców do okazywania oburzenia i brania odwetu. Pojawiły się opowieści o ludziach, którzy zajeżdżają sobie drogę, taranują jadące przed nimi samochody, a nawet wyskakują z pojazdów uzbrojeni w łomy.
Agresja na drodze. Dlaczego tak łatwo wpadamy w złość?
O agresji na drodze zaczęli mówić w mediach pod koniec lat osiemdziesiątych komentatorzy zatrwożeni nagłym nasileniem przemocy na amerykańskich autostradach. Dziś tego rodzaju akty szaleństwa uznano powszechnie po obu stronach Atlantyku za jedno z naturalnych zagrożeń na drodze.
Poruszanie się po zakorkowanych drogach jest niewątpliwie stresujące, ale czy to jedyny powód agresji? Istotniejszym czynnikiem może być fakt, że po zajęciu miejsca za kierownicą tracimy na jakiś czas zahamowania. We wnętrzu naszych samochodów ogarnia nas poczucie, że jesteśmy ukryci i chronieni, zupełnie jakbyśmy założyli maskę lub zbroję. To samo dzieje się, kiedy surfujemy po internecie, wchodzimy na fora i piszemy komentarze pod artykułami: pozbawieni bezpośredniego kontaktu wzrokowego mamy mniejsze szanse na wychwycenie sygnałów emocjonalnych przekazywanych przez rozmówców. Staje się mniej prawdopodobne, że będziemy postrzegać innych kierowców jako ludzi, a powstałą w ten sposób pustkę zaczynają wypełniać paranoidalne i wrogie uczucia. Grymas zawstydzenia, przepraszający uśmiech i – co najważniejsze – przynajmniej chwilowy kontakt wzrokowy w ogromnym stopniu przyczyniają się do zaniku uczucia oburzenia. Zamknięci we wnętrzach własnych samochodów rzadko mamy okazję do nawiązania tego rodzaju kontaktu.
W klasycznym już badaniu nad zachowaniami prospołecznymi (czyli postępowaniem w sposób, który sprzyja spójności społecznej i przyjaźni), którego wyniki opublikowano w 2005 roku, psychologowie Kevin Haley i Daniel Fessler odkryli, że prezentowanie uczestnikom eksperymentu subtelnych wizerunków oczu sprawiło, iż wykazywali się oni większą wspaniałomyślnością i odpowiedzialnością.
Kolejne badania potwierdziły, że kiedy na puszce na opłaty w kantynie, obok pojemników na odpady segregowane, a nawet na stronie internetowej poświęconej jakiemuś charytatywnemu celowi umieszczono wizerunek oczu, ludzie zachowywali się bardziej odpowiedzialnie. Czy tak proste rozwiązanie jak ozdobienie samochodów zdjęciami oczu mogłoby zmniejszyć również agresję na drogach? (…)
Użalanie się nad sobą. Dlaczego to takie kuszące?
Rozczula się nad sobą. Nadąsany przysiadł w kącie z głową zwieszoną między lśniącymi metalowymi nogami. Android Marvin z powieści „Autostopem przez Galaktykę” Douglasa Adamsa został wyposażony w nowatorski Prawdziwie Ludzki Profil Osobowości (PLPO). Nad jego irytacją na pozostałych pasażerów statku kosmicznego przeważa jedynie niezachwiane przekonanie, że jest niewłaściwie traktowany i niezrozumiany.
Filozof Max Scheler pisał, że użalanie się nad sobą wymaga od nas popisu wyobraźni: musimy stanąć obok siebie, dokonując wyimaginowanego podwojenia. Osoba – lub android – która użala się nad sobą, „postrzega siebie samą, «jak kogoś innego»”, pisze Scheler i spogląda z wyższością na tę bezsilną istotę, roniąc łzę nad niesprawiedliwością jej żałosnej sytuacji. Rozdzielając nas na dwie części, użalanie się nad sobą wydaje się dość korzystną emocją: kiedy sprawy toczą się nie po naszej myśli, połowa nas może poczuć wyższość nad drugą połową i ulgę, jaką normalnie przynosi litowanie się nad kimś innym.
Bywa, że użalanie się nad sobą staje się czymś więcej niż krótką i przyjemną słabostką, do której wszyscy mamy czasami prawo. Zazwyczaj zaczyna nas nudzić. Przechodzimy do kolejnych spraw.
Ale czasami, jak w przypadku Marvina, zapadamy się w tym poczuciu niesprawiedliwości. Odizolowujemy się jednocześnie od otoczenia, ponieważ użalanie się nad sobą tak klaustrofobicznie zawęża nasze horyzonty, że nie potrafimy spojrzeć na świat z perspektywy innych ludzi, a nawet wyobrazić sobie, że i oni mogą się zmagać z jakimiś problemami.
Właśnie w tym momencie do głosu dochodzi pogarda leżąca u podłoża litości: nie tylko nienawidzimy samych siebie, nie tylko nie widzimy nadziei na poprawę sytuacji, ale nie potrafimy również znieść innych ludzi.
Sfrustrowane rodziny i przyjaciele próbują najróżniejszych technik, aby wyrwać bliskich ze stanu długotrwałego użalania się nad sobą. Zazwyczaj są to wariacje na temat: „Pomyśl tylko, jakim jesteś szczęśliwcem”, które prawdę mówiąc, mogą tylko człowiekowi pogorszyć samopoczucie. Potencjalnie skuteczną technikę sugerują autorzy przeprowadzonych niedawno badań nad altruizmem. Należy zachęcić naszego ukochanego paranoidalnego androida do drobnych, niezaplanowanych uprzejmości wobec obcych (ziemskiego lub pozaziemskiego pochodzenia), a istnieje szansa, że odkryje on w sobie na nowo umiejętność współczucia – a przy okazji trochę życzliwości dla siebie samego.
Fragment książki „Alfabet ludzkich uczuć, czyli jak nazywać emocje” Tiffany Watt Smith wydanej przez Wydawnictwo W.A.B. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Okładka książki „Alfabet ludzkich uczuć, czyli jak nazywać emocje”.
Foto: Wydawnictwa W.A.B
