— Ciągle żyjemy w stereotypie, że alkoholik to brudny, zaniedbany menel. Tyle że w dzisiejszych czasach takich jest najmniej, a najwięcej dobrze ubranych, zadbanych, na wysokich stanowiskach czy z własnymi firmami, którzy ogarniają pracę, karierę, rodzinę — mówi Łukasz Tchórzewski, znany jako Alkoholik z TikToka.

Łukasz Tchórzewski, Alkoholik z TikToka, autor książki „Nie pij dziś”: – Czego?

– Mój ojciec był wysoko funkcjonującym alkoholikiem, potem ja nim byłem, a teraz leczę jako terapeuta alkoholików w garniturach i opowiadam na TikToku jak z tego wyjść.

Wiem, że samo słowo „alkoholik” wzbudza w większości społeczeństwa odrazę, ale problem z przyznaniem się jest inny. Ludziom to słowo nie chce przejść przez gardło, bo boją się oceny, napiętnowania. Ale przede wszystkim żyjemy w czasach, w których nikt nie chce pokazywać swoich słabości. Powiedzenie „jestem alkoholikiem” to przyznanie się do bezsilności, że nie dam rady sam tego ogarnąć, straciłem kontrolę nad własnym życiem. To całkowite obnażenie siebie.

Odpowiadanie użytkownikowi @nessaja789 #trzeźwość #niepijealkoholu #uzależnienie #alkoholizm #alkoholikztiktoka #bezsilność #rzucampicie #24h #dda #nałóg #bezalkoholu #niepijdziś #24godziny #odzyskajżycie #niepijemy #wytrzeźwiej #trzeźwienie #mechanizmyuzaleznien

– Dokładnie. Tymczasem alkoholizm to choroba, która wymaga leczenia, terapii uzależnień, fachowej, specjalistycznej pomocy. W końcu ma nawet swój numer w klasyfikacji medycznej F10.2ZZA – zespół zależności alkoholowej.

– Byłem małolatem z bogatego domu. Prywatne liceum, wszyscy z hajsem, bawiliśmy się grubo. Nie było imprezy bez alko, a ja po nim stawałem się duszą towarzystwa, znikały moje zahamowania. Lubiłem pić, często to ja nadawałem tempo. Kiedyś na urodzinach starsza koleżanka jako „prezent” zaproponowała mi mój pierwszy w życiu seks. Byłem tak narąbany, że mi nie stanął. Ona ubrała się nieco zmieszana i wyszła, a ja się dorżnąłem.

Szybko wyczekiwałem picia, ono było moją nagrodą, pocieszeniem, ucieczką od emocji, rzeczywistości, codzienności, konfrontacji z samym sobą. I to jest kwintesencja uzależnienia.

– Nie zawracali sobie mną głowy. Były większe problemy. Ojciec potrafił trzymać się kilka miesięcy w trzeźwości, ale jak się odpalał, to dwa tygodnie nie było z nimi kontaktu. Doprowadzał się do autodestrukcji. I miałem taki obraz alkoholika: szarpie się ze sobą, nie pije, a potem leci w długą. Dlatego moje picie uważałem za normalne.

– Lubiłem co weekend dobry melanż z wódką. Mieszkałem z narzeczoną, więc w tygodniu na spokojnie musiałem jechać. Pod Żabką setka czy dwie, a potem powrót do domu z piwkiem. Często brałem portera, znajomym opowiadałem, że lubię ciemne piwo, to nic, że ma 10 proc. Robiłem z siebie smakosz, a prawda była taka, że nie cierpiałem ciemnego piwa, ale waliło szybko w łeb.

Wierzyłem, że chleję jak wszyscy – co weekend, bo człowiekowi należy się reset. Ale w tygodniu wszystko mam pod kontrolą. Byłem bardzo dumny z tego, że nie jestem alkoholikiem.

Miałem z kolegami zespół muzyczny. Kiedy mieliśmy wreszcie okazję wystąpić na dużym festiwalu, wykręciłem się, mówiąc, że ma dużo obowiązków i pracy. Ale nie była prawda. Bałem się, że nie dam rady, nie jestem nic warty. Kupowałem flaszkę, piłem i zapominałem, że jest jakiś problem.

Przyszedł czas, kiedy czekałem na każdy piątek, odliczałem dni do urżnięcia się.

– Zależy, gdzie pracowałem. Jak w rodzinnej firmie rozwoziłem pieczywo rano, to sobotę miałem pracującą i nigdy nie zawaliłem obowiązków. Miałem świadomość, że muszę zarabiać kasę, żeby się utrzymać i mieć na zabawę. Piłem więc w soboty na umór. A jak zatrudniłem się w korporacji, odpalałem się w piątek oraz zawsze jak miałem wolny dzień, urlop, a nawet na zwolnieniu lekarskim piłem i łykałem antybiotyki.

Pierwszy raz do szpitala trafiłem po trzydniowym chlaniu u kolegi. Nie trzeźwiałem, zapomniałem o swojej cukrzycy pierwszego typu. W poniedziałek rano wymiotowałem krwią, kręciło mi się w głowie. Kiedy użyłem glukometru, poziom glikemii miałem poza skalą. Zamiast do pracy pojechałem do szpitala, gdzie od razu przyjęli mnie na intensywną terapię. Oczywiście ściemniłem, że to jednorazowa impreza, trochę przesadziłem. Właściwie cudem nie zapadłem w śpiączkę. Dostałem kroplówkę, odtrucie i byłem jak młody bóg. Odkryłem, że w ten sposób mam darmowy detoks.

Przez lata cukrzyca była moją zasłoną dymną. Piłem na umór, kiedy dostawałem zapaści, wzywałem pogotowie, tłumacząc, że to atak kwasicy ketonowej, chociaż zawsze była to konsekwencja mojego uzależnienia. Karetka musiała przyjechać do cukrzyka i mimo że byłem zalany w trupa, to elegancko zawożono mnie na oddział wewnętrzny. Za mój detoks płacił NFZ, to było perfidne z mojej strony.

– W pewnym momencie nawet zrobiłem uprawnienia edukatora diabetologicznego, założyłem fundację, grupę wsparcia. Wyjechałem poprowadzić dwudniowe szkolenie. W domu musiałem przystopować z piciem, bo już urodziło mi się dziecko, więc postanowiłem nadrobić w hotelu. Tak się nawaliłem, że zapomniałem, że sam mam cukrzycę. Karetka zabrała mnie z hotelu – znowu kwasica ketonowa. Ale ciągle sobie wmawiałem, że nie mam problemów z alkoholem. Piję tak jak inni. Tylko mam gorszą kondycję, przez tę cholerną cukrzycę.

– Kiedy pracowałem przy rozwożeniu pieczywa, wracałem do domu 8 rano. Ona wychodziła i ja od razu zaczynałem pić, sześć piw, czasem więcej. Gdy wracała, byłem już w miarę trzeźwy.

Kiedy wyjeżdżała na wakacje z synkiem, piłem codziennie, sam. Nie potrzebowałem towarzystwa, lubiłem to robić we własnym tempie – dość szybko, po godzinie mnie odcinało.

– Byłem w takim stanie, że bez alkoholu już nie byłem w stanie przeprowadzić żadnej trudnej rozmowy. Gdy musiałem powiedzieć żonie, że kogoś poznałem i odchodzę, nawaliłem się oczywiście przedtem. Na trzeźwo nie potrafiłem.

– Tak, chociaż w pracy nigdy nie piłem. Za to piciu poświęcałem cały swój wolny czas: weekendy, urlopy, szkolenia, zwolnienia na drobne przeziębienia, w korporacji nikt nie robił z tego powodu problemu. Wmawiam sobie, że nauczyłem się pić kontrolowanie. Tak naprawdę nauczyłem się dobrze kamuflować swój problem i udawać, że go nie ma – przed sobą i przed innymi. Kiedy złamałem rękę i czekałem na operację w domu, piłem od rana. W tym czasie mój ojciec umierał na raka, ale byłem tak pijany, że zapomniałem go odwiedzić i się pożegnać. Kiedy już wsiadłem do autobusu, w połowie drogi dostałem telefon, że nie żyje. Cała rodzina płakała, ja nie uroniłem ani jednej łzy. Nie potrafiłem. Wódka wypłukała ze mnie wszystkie emocje.

– 20 lat. Pierwszą osobą, która o tym się dowiedziała, była obecna moja partnerka. Byliśmy parą od roku, ale jeszcze piłem, nie przy niej oczywiście. Wierzyłem, że skoro przy niej piję, więc mam alkohol pod kontrolą. Aż nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do niej o 3 w nocy i powiedziałem, że przez cały czas ją oszukiwałem i ukrywałem swój problem. Poszedłem na terapię, ale po niej dalej piłem, co się to skończyło prawie próbą samobójczą i wizytą na przymusowej obserwacji w szpitalu psychiatrycznym.

– Doprowadziłem się do stanu, w którym nie chciało mi się pić, żyć, byłem potwornie skacowany. I wykończony. Zacząłem myśleć, czy nie ulżyć sobie zastrzykiem z dużą ilością insuliny. Usnąłbym spokojnie. Wystraszyłem się i zadzwoniłem pod numer alarmowy. Przyjechało pogotowie i policja. Zabrali mnie do szpitala psychiatrycznego na oddział zamknięty. Ale po 10 dniach przymusowej obserwacji wychodzę i nawet nie pamiętam jak po kilku dniach, znowu mam w ręku piwo. Ale picie już nie przynosiło ulgi, przyjemności.

– Rozpacz. Postanowiłem się leczyć.

Każdy swój wolny czas, który kiedyś poświęcałem na chlanie, teraz poświęcałem na leczenie. Rzuciłem się w wir terapii. Chodziłem trzy, cztery razy tygodniowo na mityngi. To był rok intensywnej pracy nad sobą, emocjami, wadami, nad wewnętrznym rozwojem. Na jednej z terapii usłyszałem słowa, które bardzo mi pomogły: „Walka z przeciwnikiem, jakim jest alkohol, to jak walka w ringu z Mikiem Tysonem. Za każdym razem, gdy próbujesz walczyć, dostajesz srogie baty i kończy się nokautem. Dopóki będziesz walczył, zawsze przegrasz. Uznaj swoją bezsilność. Ona jest podstawą trzeźwienia”. To trwało około roku, dopiero wtedy było mi lżej. Niestety, pomimo swojej cukrzycy, zacząłem podjadać słodycze i przybrałem dużo na wadę. Jak rzuciłem papierosy, przytyłem jeszcze bardziej.

– Pracuję z osobami uzależnionymi, łącząc klasyczną terapię uzależnień z arteterapią, jestem certyfikowanym muzykoterapeutą od 10 lat. Osoby szukające ulgi w narkotyku czy w alkoholu, po ich odstawieniu mają problem w trzeźwym życiu, bo nic im tych substancji nie może zastąpić. Takie działania jak muzykoterapia, relaksacja, medytacja, spojrzenie głębiej w siebie pozwala poczuć podobną ulgę, bez bólu głowy, kaca, destrukcyjnych konsekwencji dla rodziny.

– W trzeźwieniu, trzeba być uważnym i czujnym jak ważka, ponieważ ten robak z tyłu głowy może zawsze gdzieś nas zaatakować i szeptać: a może nie mam problemu? Łyknij sobie. I ja potrafię wesprzeć w tej czujności, bo sam przez to przeszedłem. Na przykład jak unikać wyzwalaczy, czyli sytuacji, substancji, które mogą wyzwolić w nas głód alkoholowy.

– Chociażby piwo 0 proc. Osoba uzależniona, która upijała się piwem i teraz wmawia sobie, że po prostu pije je, tyle że bez procentów, tak naprawdę nie godzi się z faktem, że powinna je odstawić na dobre, bo ono do złudzenia przypomina alkoholowe. I w pewnym momencie prowadzi do nawrotów. Moim indywidualnym wyzwalaczem był tonik. Nie mogę go teraz pić, bo mi się od razu przypomina, jak go łączyłem z ginem i powstawał mój ulubiony drink. Brakuje mi aromatu jałowca, ciepełka, które się rozlewa po przełyku. Kiedyś pijany słuchałem zapętlonej piosenki Taco Hemingwaya. Przez wiele lat nie chciałem jej odtwarzać, żebym mi się nie odpaliła faza alkoholowa.

Często słyszę od pacjentów, że cały dom im się kojarzy z piciem: upijali się w salonie, kuchni, sypialni. To mam zmienić dom? — pytają. Nie, ale można zrobić przemeblowanie, remont, zmienić nieco wystrój. Ale są też wyzwalacze „wewnętrzne”, czyli pojawiające się emocje, które odpalały chęć sięgnięcia po kieliszek: złość, smutek, radość, żeby ją podkręcić, żeby było jeszcze fajniej.

Ponad 90 proc. ludzi wraca do nałogu, bo wpada w pułapkę wyzwalaczy.

— Mój najmłodszy pacjent miał 18 lat, najstarszy 65. Ale najwięcej się zgłasza 30 latków. Czują, że młodość powoli się kończy, już brak sił na zabawę, tyle że nie potrafią przestać pić. Pracuję głównie z wysoko funkcjonalizującymi alkoholikami.

Ciągle żyjemy w stereotypie, że alkoholik to brudny, zaniedbany menel. Tyle że w dzisiejszych czasach takich jest najmniej, a najwięcej dobrze ubranych, zadbanych, na wysokich stanowiskach czy z własnymi firmami, którzy ogarniają pracę, karierę, rodzinę. Tyle że potrzebują odstresować się co weekend, codziennie wieczorem wypić jednego drinka, bo bez niego nie usną, nie będą sobą.

Prowadzę terapię online, zgaszają się Polacy z całego świata. Wczoraj rozmawiałem z pacjentem z Zanzibaru, inny siedział w USA. Polonia jest przecież bardzo duża, ludzie wszędzie potrzebują pomocy.

— Zdecydowanie trudniej, bo żyją w przeświadczeniu, że oni nie mają tego problemu, ponieważ mają kasę, dom, mieszkanie, pracę, rodzinę, dobre samochody i egzotyczne wakacje. Wszystko jest pod kontrolą, oprócz tego, że muszą pić alkohol, żeby się lepiej czuć. Tkwią w mechanizmie iluzji i zaprzeczeń: dalej są skuteczni, spełniają swoje społeczne role, więc gdzie jest problem?

Rodzina często kryje taką osobę w pracy lub nawet wykonuje za nią jej obowiązki. Sam pamiętam, co działo się u mnie w domu, gdy tata był w ciągu. Sami kupowaliśmy mu wódkę, żeby nie wychodził i nie narobił wstydu, prowadziliśmy za niego firmę. Nie miał motywacji, żeby się zmienić, leczyć.

Mój ojciec był właścicielem dobrze prosperującej piekarni. Był panem swojego czasu. To on decydował, kiedy miał wolne. Jak pił, firma dostawała tylko komunikat: szef na urlopie.

Powiem więcej, często zdarza się, że nikomu nie jest na rękę głośno powiedzieć: stop, bo to oznacza zachwianie kruchej rodzinnej równowagi, czasami utratę komfortu życia, do którego się przyzwyczaiło, więc przymyka się oko, dopóki się da. Zresztą w komentarzach pod moimi filmami też mam mnóstwo takich uwag: dlaczego mówisz, że każdy, kto pije codziennie, jest alkoholikiem?

– Czas i iluzję.

Nieraz do mojego ojca przyjeżdżała na detoks prywatna pielęgniarka z kroplówkami, żeby szybko postawić go na nogi, by wrócić do pracy. Gdyby nie one, dużo wcześniej by się wydało, że jest pijakiem. Jak masz kasę, jedziesz na wakacje all inclusive i główną atrakcją staje się podły alkohol w cenie pobytu. Chlejesz bez oporu. Byłem na takich i nie wspominam tego mile, widziałem głównie basen i barek przy nim.

Pieniądze dają poczucie iluzji. Kupujesz butelkę za 1000 zł i możesz się pochwalić, że masz szlachetne hobby, degustujesz szlachetne wino, whisky. Ale w nich jest ten sam etanol, co w piwie za 3 zł.

– Od samego siebie, stresu, rodziny, presji codzienności. To są osoby, które często potrafią kierować dużymi zespołami, ponoszą gigantyczną odpowiedzialność w pracy, zawodowej, ale są bezradni w swoich relacjach, nie umieją rozmawiać z żonami, partnerkami, dziećmi o emocjach, potrzebach. Nie potrafią skonfrontować się z nimi na trzeźwo. Szczera rozmowa czy pójście na terapię wymaga wysiłku, łatwiej po prostu wypić drinka i jakoś przetrwać do rana. Też tak miałem, po ginie z tonikiem mój świat stawał się łatwiejszy.

Często ludzie myślą, że jak przestanę pić, to skończy się problem. Jeżeli nie pracujemy nad swoimi emocjami, żeby poukładać sobie ten bałagan, stajemy się suchym alkoholikiem, który chodzi wściekły, sfrustrowany, zły, cały czas rozdrażniony, bo nie poszedł na terapię, nie dostał żadnych narzędzi, żeby sobie z tym poradzić.

– Wkurza mnie promowanie alkoholu jako czegoś fajnego. Kurcze, to silny narkotyk, jeżeli by został wynaleziony w XXI w., byłby nielegalny. WHO go stawia w pierwszej grupie rakotwórczej, razem z azbestem i promieniowaniem. A wciąż jest tak powszechna akceptacja dla tego narkotyku. Ale wierzę, że można to zmienić. Kiedyś palono papierosy w samolotach, dzisiaj to nie do pomyślenia. Moim zdaniem na każdej butelce alkoholu powinny być takie same zdjęcia o jego szkodliwości jak na pudełkach papierosów.

Wystarczy wyjść do dowolnego parku, spojrzeć na bramy kamienic, zastawione parapety okien i otworzyć oczy. Miliony buteleczek. A gdyby to leżały strzykawki z igłami po narkotykach? Też byśmy przechodzili tamtędy tak obojętnie czy mówilibyśmy o pladze narkomani?

Moglibyśmy wziąć przykład ze Skandynawii i wprowadzić ostrzejsze regulacje prawne, żeby potraktować alkohol jako naprawdę groźną substancję, a nie jak sok, który jest ogólnodostępny na każdej stacji benzynowej czy w każdym sklepie. Pokolenia Szwedów już się nauczyły, że można go kupić w określonych godzinach i tylko w nielicznych punktach.

Mamy w Polsce ogromny problem. Trzy miliony małpek sprzedawanych codziennie, w tym milion przed południem, świadczy o tym, że społeczeństwo jest pijane. Najnowsze dane pokazują, że już mamy prawie 800 tys. alkoholików, trzy miliony pije ryzykownie. To daje prawie 4 mln osób. A mówimy o przypadkach zdiagnozowanych, potwierdzonych. To może być wierzchołek góry lodowej, bo nie znam rodziny, która nie ma problemu z alkoholem.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version