Nie piją na imprezach, organizują trzeźwe wesela, zamiast wódki wybierają bezalkoholowe drinki. Trzeźwość staje się modna wśród młodych Polaków.

Ponad 100 osób tańczy na parkiecie przez kilka godzin. W przerwach w rękach mają szklanki i kubki, ale są trzeźwi. To jedna z imprez SobeRave, na której nie ma używek. Ich organizatorka Marta Markiewicz twierdzi, że takie dodatki nie są potrzebne, by dobrze się bawić.

Pięć lat temu jej kolega Michał, który jest DJ-em, podzielił się z nią marzeniem: w swoje urodziny chciałby zagrać na trzeźwo przy zachodzie słońca. Marta mu pomogła. Razem ze znajomymi przywlekła nad Wisłę agregat, głośnik i konsolę. Bawili się doskonale. I wtedy pierwszy raz pomyślała, że może warto byłoby zacząć robić coś takiego na większą skalę.

– Długo byłam przekonana, że na trzeźwe imprezy będą chciały przychodzić tylko tacy jak ja, a więc trzeźwiejący alkoholicy i narkomani – mówi Marta. I początkowo rzeczywiście tak było. Cały czas widziała te same twarze. Na Instagramie wrzuciła informację, że szuka kogoś do pomocy. Odezwała się Agnieszka i dzięki niej dotarły do osób, które nie są uzależnione, tylko po prostu nie lubią kaca dnia następnego. Razem po raz pierwszy zorganizowały komercyjną, biletowaną imprezę.

Od początku ważne było, by imprezy organizować w klubach, a nie na salach gimnastycznych czy przykościelnych. – Gdybym robiła je w takich miejscach, to zaraz przyszłoby skojarzenie, że to zabawa dla jakiegoś marginesu, bo trzeźwa impreza jest czymś nienaturalnym. A ja chcę, żeby były dla wszystkich – podkreśla Marta. Nie chce straszyć narkotykami, przekonywać, że picie czy zażywanie musi prowadzić do śmierci. Zależy jej tylko, by pokazywać, że istnieje alternatywa.

Po kilku latach działalności twierdzi, że ludzie rozumieją jej intencje. Imprezy pękają w szwach. W zeszłym roku po raz pierwszy zorganizowała trzeźwego sylwestra – przyszło 210 osób. Gdyby nie ograniczenia przestrzenne, pewnie byłoby ich więcej. Teraz szukają już większych sal.

Bycie trzeźwym zaczyna się robić modne. Marta ocenia to po liczbie osób, które przychodzą na jej imprezy, ale też po tym, ile osób decyduje się kupować tworzone przez nią gadżety, jak czapki czy skarpetki, z napisem „stay sober” czy „nie piję”.

– Kiedyś abstynencja była powodem do wstydu. Gdy ktoś nie pił, mówiło się, że pewnie coś jest z nim nie tak. Teraz ludzie są z niej dumni – podkreśla.

Duma, o której mówi Marta, wpisuje się w przybierający na sile trend „NoLo” („no alco, low alco”) – ludzie wybierają bezalkoholowe lub niskoprocentowe opcje na spotkaniach towarzyskich. Szerzej przekłada się to na styl życia: stawianie na zdrową dietę, ćwiczenia i dbanie o rozwój psychiczny. NoLo nie jest jednak popularne we wszystkich grupach wiekowych, dotyczy przede wszystkim pokolenia Z i części milenialsów.

Nikt ze znajomych nie miał pretensji o jej abstynencję. Z niezrozumieniem spotkała się tylko ze strony rodziców. – To co wy robicie na tych imprezach, jak nie pijecie? – pytali Anastazję

Jak wynika z raportu Berenberg Research, pokolenie Z pije mniej alkoholu niż młodzi ludzie z poprzednich pokoleń: około 20 proc. mniej na osobę niż milenialsi w ich wieku. Zdecydowanie częściej są też całkowitymi abstynentami. Z badań przeprowadzonych w 2019 r. przez brytyjską organizację Drinkaware wynika, że 26 proc. osób między 16. a 24. rokiem życia deklaruje abstynencję w porównaniu do 15 proc. ludzi powyżej 55. roku życia. Pandemia tylko powiększyła ten rozdźwięk: starsi zaczęli pić więcej, przez co statystyki spożycia w Polsce wzrosły, mimo że młodzi dalej są na kursie ku abstynencji.

24-letnia Anastazja piła zaledwie kilkanaście razy w życiu. – Alkohol mi nie smakuje, ale próbowałam się do niego przekonać, bo wydawało mi się, że skoro jestem młoda, to powinnam pić. W końcu studia to lata zabawy – opowiada.

Kiedy po którejś imprezie obudziła się z kacem podszytym lękiem, uznała, że już dość. Jedyne, co daje jej alkohol, to gorsze samopoczucie. Obawiała się odrzucenia, ale uznała, że jeśli ktoś nie zaakceptuje jej decyzji, to nie jest wart bycia w jej życiu.

Szybko okazało się, że jej obawy były przesadzone. Nikt nie miał do niej pretensji, a wręcz stała się inspiracją dla kilku znajomych, którzy zdecydowali się ograniczyć lub całkowicie rzucić picie. Z niezrozumieniem spotkała się tylko ze strony rodziców. – To co wy robicie na tych imprezach, jak nie pijecie? – pytali.

Zamiast cieszyć się, że córka wybiera zdrowsze życie, zdawali się być zmartwieni. – Dalej do nich nie dociera, że można tańczyć, rozmawiać, nie doprawiając tego alkoholem – mówi Anastazja. Ale wzrusza tylko ramionami: – To już wyłącznie ich problem.

Natalia z mężem też nie piją. Czuli, że to niepotrzebna im w życiu trucizna, pijąc, więcej tracą, niż zyskują. Dwa lata temu zdecydowali się na bezalkoholowe wesele. Babcia Natalii śmiała się z tego pomysłu do łez. Była przekonana, że to nie może się udać – jak można się dobrze bawić bez kapki bimbru przegryzionej kotletem?

Jakby tego było mało, państwo młodzi nie zapraszali ludzi, bo tak wypada, tylko zdecydowali, by towarzyszyły im osoby rzeczywiście bliskie. Zabrakło też mięsa, księdza oraz disco polo. – Zrobiliśmy wszystko wbrew „tradycji”. Stresowałam się, czy goście będą potrafili się bawić w takich warunkach. Tymczasem już po wszystkim dostaliśmy mnóstwo wiadomości, że to było najlepsze wesele, na jakim byli – uśmiecha się Natalia.

Wodzirej Piotr Staniszewski mówi, że od kilku lat obsługuje dwa lub trzy bezalkoholowe wesela rocznie. Przyjemnie się je prowadzi, bo goście są w stanie brać udział w tych bardziej skomplikowanych zabawach. I wbrew pozorom, takie wesela potrafią trwać dłużej niż te „zwykłe”, bo ludzie mają więcej energii.

Staniszewski nie zauważył, by par decydujących się na wesele bez alkoholu drastycznie przybyło, ale widzi wyraźną zmianę w podejściu do alkoholu. – Na imprezach weselnych jest coraz mniej wódki, a więcej napojów z niższym woltażem. Praktycznie na każdej pojawiają się też teraz trunki zero procent. Stół z bezalkoholowym piwem czy winem to właściwie nowa norma – podkreśla.

Rynek kategorii NoLo rzeczywiście rośnie w siłę. Jak wynika z raportu instytutu IWSR Drinks Market Analysis Limited, w 2022 r. globalna wartość takich napojów osiągnęła 11 mld dol. na dziesięciu kluczowych rynkach. Oznacza to wzrost o około 7 proc. w porównaniu z 2021 r.

Jednocześnie IWSR przewiduje, że konsumpcja bezalkoholowych odpowiedników i napojów niskoalkoholowych na świecie do 2024 r. wzrośnie aż o 31 proc. Jak przyznaje w rozmowie z „Wiadomościami Spożywczymi” Paweł Gąsiorek, prezes Domu Wina, trend, o którym mówili mu koledzy z Europy Zachodniej czy USA już kilka lat temu, zaczyna być wyraźnie widoczny w Polsce. Coraz trudniej wyobrazić sobie sklep czy bar bez bezalkoholowych opcji.

Polski rynek NoLo jest jeszcze zdominowany przez piwo, ale zaczynają się pojawiać zamienniki wysokoprocentowych trunków. Na przykład gin stworzony przez Joannę Banaszewską.

– Na początek przygotowaliśmy małą partię, tysiąc butelek. Odliczając te, które przeznaczyliśmy na eventy i do restauracji, zostało nam ok. 600 sztuk do sprzedaży przez internet. Wszystkie zeszły w zaledwie 12 godzin – mówi Banaszewska.

Jej gin do złudzenia smakuje jak trunek alkoholowy. – Byłam w jednej ciąży, potem w kolejnej, długo karmiłam piersią. Gdy chciałam się napić podczas imprezy czegoś bezalkoholowego, to z rozczarowaniem stwierdzałam, że wszelkie zamienniki są albo niesmaczne, albo ich składy pozostawiają wiele do życzenia. Postanowiłam to zmienić i zrobić coś bez cukru i konserwantów – wyjaśnia.

Ludzie dookoła przekonywali, że taki projekt w Polsce nie może wypalić. Ale ona się zaparła. Razem z ekspertami przez ponad rok pracowała nad recepturą, która będzie dawać odpowiednie wrażenia smakowe.

Trwają też prace nad bezalkoholowym spritzem i whisky.

Terapeuta uzależnień i trzeźwy alkoholik Łukasz Tchórzewski uczula, by pamiętać, że napoje udające alkohol nie są dla każdego. – W przypadku osób uzależnionych mogą się okazać wyzwalaczem. Pozornie niewinne piwo czy wino zero może doprowadzić do nawrotu – podkreśla.

Jednocześnie, jak mówi, nie da się nie zauważyć, że wykonujemy zwrot w kierunku trzeźwości. Młodzi nie tylko mniej piją, ale też coraz częściej decydują się na terapię uzależnień. – I to nie dlatego, że wcześniej się uzależniamy. Po prostu ludzie szybciej uświadamiają sobie, że mają problem i wiedzą, że mogą sięgnąć po pomoc – wyjaśnia. Tchórzewski obserwuje to nie tylko w ośrodkach leczenia. Jego konto „Alkholik z Tiktoka” obserwuje ponad 170 tysięcy osób. Młodzi ludzie piszą mu, że zainspirował ich do tego, by przyjrzeć się temu, jak i ile piją.

W związku z tym, że działa w internecie, spotyka się też z hejtem. Gdy opowiada o swoim trzeźwieniu czy o tym, jak pomaga innym, czyta czasem, że jest menelem albo że „trzy piwka codziennie nikomu nie szkodzą”. – Ta druga strona medalu pokazuje mi, że chociaż jest lepiej, to wciąż pozostaje wiele do zrobienia w edukacji uzależnień – mówi.

Ta luka w wiedzy to powód, dla którego Tchórzewski napisał książkę „Nie pij dziś”, w której nie tylko przytacza swoją historię, ale też odpowiada na najczęstsze pytania, jakie dostaje w social mediach. Doradza, jak rozpoznać uzależnienie i jak sobie z nim radzić. Ulubiona wskazówka dla chcących rzucić picie brzmi jak tytuł jego książki. – Mówienie sobie „już nigdy się nie napiję” może być ogromnie przytłaczające. Trudno też nam przewidzieć, co wydarzy się za tydzień, a tym bardziej kilka lat. Warto więc tak ustawiać cel: przez najbliższą dobę nie sięgnę po alkohol. I realizować go każdego dnia od początku.

– W życiu mamy tylko „teraz” – mówi terapeuta. – Jeśli uda się nam to dostrzec, to połowa sukcesu już za nami.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version