Prezydent miota się między powagą urzędu a własną niemocą. Tracą na tym i urząd, i sam Andrzej Duda. Jego polityczne działania wydają się niezborne, ale nie są przypadkowe. By je zrozumieć, wystarczy prześledzić wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Tak samo jest z najnowszym pomysłem – zwołania Rady Gabinetowej.
„Nie ułaskawię, nie ułaskawię, nie ułaskawię, a tam ułaskawię”. Taki mem z twarzą prezydenta krąży w sieci. I doskonale oddaje to, co dzieje się w Pałacu Prezydenckim. Andrzej Duda wykonuje serię gestów, które są nie tylko nic nieznaczące. Przede wszystkim są jednak kompletnie niezrozumiałe dla wyborców i działaczy PiS.
Od 20 grudnia Andrzej Duda zafundował wszystkim serial w sprawie ułaskawień. Jego prawnicy, doradcy i sam prezydent przekonywali, że ułaskawienie z 2015 r. jest w mocy i nie zrobi nic więcej. Pałac Prezydencki naprawdę chyba wierzył, że powtarzanie tego w kółko powstrzyma policję przed zatrzymaniem i doprowadzeniem skazanych do zakładów karnych, a Służbę Więzienną przed zatrzaśnięciem bramy.
W związku z tym przeszliśmy do kolejnej części tego przedstawienia, kiedy prezydent postanowił włączyć w proces ułaskawienia rząd i zamiast skorzystać z art. 139 Konstytucji, wykorzystał przepisy Kodeksu Postępowania Karnego. Niemal codziennie wychodził ktoś z Pałacu i apelował, żeby minister jak najszybciej zwolnił z więzienia Kamińskiego i Wąsika. Minister sprawiedliwości zdawał się tych apeli nie słyszeć. Po dwóch tygodniach (to nie jest wydłużona procedura) minister przesłał dokumenty. A prezydent zrobił to, czego miał nie robić.
Potem był list w sprawie prokuratury skierowany do Donalda Tuska. Dwie strony o sytuacji w Prokuraturze Krajowej.
„Wobec postępujących działań Ministra Sprawiedliwości Prokuratora Generalnego Pana Adama Bodnara, zmierzających do niezgodnego z prawem usunięcia z urzędu Prokuratora Krajowego Pana Dariusza Barskiego oraz powołania przez Pana Premiera na nieznane polskiemu porządkowi prawnemu stanowisko pełniącego obowiązki Prokuratora Krajowego Pana Jacka Bilewicza, zwracam uwagę Pana Premiera na konsekwencje dla Państwa Polskiego oraz obywateli tych niezgodnych z prawem działań” – napisał Andrzej Duda dodając „Odpowiedzialność za skutki tych działań, w szczególności wobec obywateli, w tym ofiar przestępstw, obciążać będzie osobiście Pana Premiera oraz Pana Ministra Adama Bodnara”.
I znowu – prezydent napisał list i nic się nie wydarzyło. To wszystko, co mógł zrobić. Przeszliśmy zatem do trzeciego aktu dramatu z udziałem głowy państwa „podpiszę, ale nie podpiszę, czyli jestem za, a nawet przeciw”. W tym momencie zaczęło być także trochę smutno, a nie tylko śmiesznie. Prezydent bowiem podpisał budżet, ale odesłał go do pani Julii Przyłębskiej do Trybunału. Zapowiedział też, że wszystkie ustawy będzie tak traktował. Trzeba zaznaczyć, że ponieważ prezydent podpisał budżet, Trybunału nie obowiązuje dwumiesięczny termin i może budżet trzymać tak, jak trzyma większość wniosków – latami. Kolejne ustawy będą trafiały do tej studni bez dna i tak nikt się tym nie będzie specjalnie przejmował. Nawet politycy PiS mają wątpliwości czy taki wniosek ma sens.
– To jest teza daleko idąca – mówił były rzecznik rządu Piotr Müller w Polsat News. – Marszałek Sejmu postępuje nielegalnie, nie dopuszczając do obrad Sejmu, czy stwierdzając, że poseł Wąsik i poseł Kamiński. Czym innym jest stwierdzenie, że ustawy czy inne decyzje parlamentu podejmowane w niepełnym gronie są skuteczne, czy nieskuteczne. Trudny casus konstytucyjny.
Andrzej Duda wysyła ustawy do Trybunału. To droga donikąd
Z pisowskiego na nasze – jeśli Trybunał uzna, że ustawy uchwalane pod nieobecności dwóch posłów są nieważne, to sprawi masę problemów. Bo czy zatem jest zgodna z konstytucją ustawa uchwalona, kiedy poseł (obecnie do Parlamentu Europejskiego) Krzysztof Brejza przestał być posłem, a zastępująca go posłanka jeszcze nie złożyła ślubowania? Czy to samo dotyczy części ustaw z 2019, kiedy kilkunastu polityków PiS wyjechało do PE? A jeśli uznamy, że Wąsik i Kamiński są posłami i po prostu byli nieobecni (taką interpretację przyjmuje na przykład prof. Piotrowski), to czy niezgodna z konstytucją jest każda ustawa przyjmowana przy niepełnej sali, chociaż sama konstytucja mówi odwrotnie (do uchwalenia ustawy wymaga obecności połowy ustawowej liczby posłów)? Prezydent Duda rozpoczął zupełnie absurdalną i bardzo teoretyczną dyskusję o konstytucji i polskim parlamentaryzmie. Z tej dyskusji nic nie wyniknie, a na pewno nie . Dobrze pokazuje to reakcja Donalda Tuska. W największym skrócie – premier nie wygląda na przejętego ruchami prezydenta.
– Jeśli nie da się rządzić, bo prezydent Andrzej Duda będzie przeszkadzał i jeśli będą chcieli wcześniejszych wyborów, to je dostaną. Ale nie sądzę, by w PiS był entuzjazm do idei rozwiązania parlamentu i wcześniejszych wyborów – zapowiedział przed szczytem Rady Europejskiej w Brukseli Donald Tusk.
Premier po pierwsze ma sondaże i badania, a po drugie doświadczenie. Wie, że Duda po raz kolejny poszedł w kierunku, który nie może mu przynieść politycznych korzyści. Wyborcy wybierają polityków i ugrupowania, które realnie mogą coś zrobić, a Andrzej Duda od półtora miesiąca udowadnia, że nic nie może. Ani on, ani jego środowisko.
Tak samo jest z najnowszym ruchem Andrzeja Dudy, czyli zwołaniem na 13 lutego Rady Gabinetowej, czyli posiedzenia rządu pod przewodnictwem prezydenta. Ministrowie mają w jej trakcie opowiedzieć prezydentowi o przyszłości największych inwestycji zainicjowany przez rząd PiS. Chodzi przede wszystkim o Centralny Port Komunikacyjny, budowę elektrowni jądrowej oraz modernizację polskiej armii. Brzmi poważnie, tyle że jeśli wczytamy się w szczegóły, to okaże się, że zbyt poważne nie jest. Z art. 141 konstytucji wynika, że „Radzie Gabinetowej nie przysługują kompetencje Rady Ministrów”. A to oznacza, że nie może ona podejmować żadnych wiążących decyzji. Chodzi więc wyłącznie o konsultacje bez praktycznego znaczenia.
Prezes popędza, prezydent reaguje
Jaki obraz wyłania się z działań prezydenta? Andrzej Duda bardzo się stara, bardzo by chciał i podejmuje wiele działań. Oczywiście bezskutecznych. Robi to jednak, bo tego wymaga od niego prezes Kaczyński. Aby to pokazać, prześledźmy chronologię ruchów prezydenta i nalegań prezesa.
Jarosław Kaczyński jedzie 20 grudnia przed TVP i mówi, że prezydent „mógłby interweniować bardzo zdecydowanie i wszystko by się skończyło”. Prezydent wetuje ustawę okołobudżetową, w której zapisano 3 miliardy dla mediów publicznych. Minister Sienkiewicz w związku z brakiem możliwości finansowania TVP i Polskiego Radia składa wniosek o ich likwidację. Procedura trwa, ale w stan likwidacji już zostały postawione regionalne ośrodki mediów publicznych i PAP.
15 stycznia prezes Kaczyński jedzie pod więzienie w Radomiu, kamera TVN rejestruje jego rozmowę z politykiem PiS, w której Jarosław Kaczyński mówi „mam nadzieję, że prezydent się zdecyduje i w końcu uwolni. Z tą metodą, którą zastosował, to jeszcze rok może trwać”. W Pałacu Prezydenckim zaczyna się przygotowywanie aktów łaski, ale ponieważ prezydent nie chce stracić twarzy, musi poczekać jeszcze chwilę na to, aż Prokurator Generalny prześle mu akta. Ułaskawia skazanych polityków natychmiast.
Jarosław Kaczyński jedzie 24 stycznia przed Prokuraturę Krajową. Tu także wzywa do działania prezydenta.
— Naszą nadzieją jest prezydent, uważamy, że powinien zebrać Radę Gabinetową i Radę Bezpieczeństwa Narodowego, a nawet podjąć inne działania, które przywrócą w Polsce działanie konstytucji i prawa. W tym momencie mamy w Polsce coś w stylu pełzającego zamachu stanu — grzmi prezes PiS.
Prezydent pisze list, który trafia w próżnię. Dzień później prezes Kaczyński na sejmowym korytarzu poza opowieścią o torturowaniu Mariusza Kamińskiego w więzieniu mówi także o wcześniejszych wyborach.
— Mamy sytuację nadzwyczajną i konstytucja właściwie przestała praktycznie obowiązywać. Wyjściem jest okres przejściowy, oczywiście z nowym rządem i następnie wybory. Inaczej tego się nie da rozwiązać — ogłasza prezes.
Prezydent Duda nie może skorzystać z pretekstu o nieprzedstawieniu mu budżetu, bo budżet ląduje na jego biurku tego samego dnia po południu. A zatem próbuje zrobić coś, co utrudni, przynajmniej w teorii, rządowi życie. Będzie więc wysyłał ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.
Ogłosił, że zwoła wspomnianą już Radę Gabinetową. A na niej będzie przepytywał rząd z budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Tymczasem zaledwie dwa dni temu prezes Kaczyński mówił o niezwykłej wadze CPK dla rozwoju Polski podczas inauguracyjnego posiedzenia Zespołu Pracy dla Polski, stworzonego przez Mateusza Morawieckiego…
W Andrzeju Dudzie są dwa wilki
Od miesięcy Andrzej Duda był przekonywany, że będzie ostatnią nadzieją PiS, kiedy partia znajdzie się w opozycji. Że musi być twardy, ma niepowtarzalną szansę zaistnieć w polskiej polityce, buduje sobie pozycję, która da mu możliwość rozgrywania układów politycznych po prawej stronie sceny. To przekonanie w prezydencie budował przede wszystkim jego najbliższy doradca Marcin Mastalerek. Ale w Andrzeju Dudzie są dwa wilki — jeden bardzo chce być wilkiem alfa, a drugi panicznie boi się Jarosława Kaczyńskiego i chce go zadowolić za wszelką cenę. Dlatego głowa państwa miota się bez wyraźnego celu. W dodatku rząd może to wykorzystać, pokazując wyborcom nie tylko, że obecny prezydent nie wie, co robi i czego chce, ale także, że powinni wybrać prezydenta, który będzie współpracował z rządem w następnym rozdaniu.