Każdy z nas nosi w sobie jednocześnie różne obrazy matki. Niekiedy te obrazy wzajemnie się wykluczają i budzą w nas mieszane, sprzeczne uczucia. Sprawiają, że jesteśmy zdezorientowani. Jak pracować nad sobą, by te sprzeczne obrazy ze sobą zintegrować?

Obraz matki – każdy z nas nosi w sobie zapis pierwotnego doświadczenia. Czasami znamy nasze historie, a czasami bardziej je przeczuwamy. Nosimy w sobie obraz matki – obudowany historiami i własnymi doświadczeniami bądź pusty i podziurawiony niepamięcią.

Obrazy powstają w nas na mocy naszych doświadczeń oraz historii krążących wokół nas w trakcie naszego rozwoju. Mieszczą się w nich strzępy opowieści z życia innych ludzi oraz bajek i baśni usłyszanych we wczesnych latach dzieciństwa. To, co wyobrażone, miesza się w nich z tym, co doświadczone, silnie przeżyte, zinterpretowane.

Obraz jest czymś innym niż doświadczenie, które miało miejsce w przeszłości. Pomiędzy obrazem a doświadczeniem pojawia się przestrzeń i, jak mówił ojciec semantyki Alfred Korzybski, zjawiają się mapy zbudowane na innych mapach tego samego terytorium.

Obrazy matki rozpościerają się w przestrzeni pomiędzy symboliką życia – rodzenia się, odradzania się, transformacji, zapładniania, żyzności a symboliką śmierci – pochłaniania, bierności, kontroli, zabierania, niszczenia.

Jolanta ma 55 lat i jest samotna, jak twierdzi – „od zawsze”. Samotna według niej, czyli ta, która nie znalazła „odpowiedniego dla siebie mężczyzny”. Jej mama zawsze uczulała ją na to, by szukała sobie odpowiedniego partnera, takiego, który na nią zasługuje. Nie powiedziała jej jednak, jak go szukać i jak rozpoznać tę jego „odpowiedniość”. Tak więc Jolanta szukała po omacku i nie znalazła, a teraz już nie szuka.

Oprócz samotności Jolanta boryka się z problemem natrętnych myśli i czynności. Ciągle sprawdza, czy zrobiła to, co zrobiła, i ciągle zastanawia się, czy zrobiła to dobrze, czy aby nie można było zrobić tego lepiej. Pracuje w szkole jako nauczycielka i ta ciągła kontrola samej siebie ją niepokoi, bo już nawet uczniowie zauważyli, że zadaje te same pytania i sprawdza to, co już wcześniej sprawdziła.

Przez całe życie Jola żyła z mamą. Nie miała ojca i nic o nim nie wiedziała. Kiedy więc jej matka zmarła dwa lata temu, kobieta bardzo przeżyła jej śmierć. Musiała brać leki, bo nie mogła spać – wydawało się jej, że mama zaraz wróci, więc na ten powrót ona musi pilnie wszystko przygotować.

Gdy zgłosiła się na terapię, całe miesiące opłakiwała na sesjach zmarłą mamę, wspominając ją jako „najlepszą mamusię na świecie”. Jej obraz matki był idealny, bez zarysowań. Mocno taki obraz chroniła – niewątpliwie był on jej w życiu potrzebny, wszak jej związek z matką stanowił jedyne jej realne doświadczenie relacyjne: matrycę myślenia o sobie i o świecie. Gdy matki zabrakło, „to tak, jakby osunęła mi się ziemia spod nóg” – opisywała Jola, dodając: „teraz ciągle stąpam, sprawdzając, czy mam grunt pod nogami”.

Obrazy idealizujące pełnią swoją funkcję – z jednej strony nadają sens trwającej w psychice więzi, z drugiej uniemożliwiają zrobienie ruchu – czasami koniecznego do zburzenia silnie utrzymującego się procesu idealizacji i symbiotycznego zlania się.

Gdy takie symbiotyczne „zlewanie się” zachodzi od początku życia i nie jest jakkolwiek dopełniane eksperymentowaniem z własną autonomią, agresją, określaniem swoich granic, może stać się jedynym, przeżywanym jako znaczące, doświadczeniem danej osoby, a wówczas odłączenie od tego obrazu jawić się będzie niemal jako zagrożenie życia. I tak pozytywny w odbiorze danej osoby obraz matki w rzeczywistości okazuje się przejawem obrazu matki pochłaniającej.

To obraz matki zalewającej i uwodzącej uczuciami pozytywnymi albo zniewalającej, wiążącej dziecko ze sobą uczuciem lęku. Zanim u dziecka wytworzy się minimalny aspekt jego własnego Ja, zostaje on odsunięty, pochłonięty przez silną identyfikację z matką. Obraz matki pochłania wszelkie procesy indywiduacyjne dziecka. Taka dominująca matka nie pozwala na usamodzielnienie się. Dziecko przejmuje kryterium tego, co dobre i co złe, od matki. I nawet po jej śmierci nie jest zdolne do samodzielnego życia – choć ma potencjał, kompetencje i spotyka na swej drodze różnych od matki ludzi.

Erik Erikson w swojej koncepcji rozwoju psychospołecznego zwraca uwagę na ważność rozwoju podstawowej ufności w pierwszym okresie rozwoju dziecka i różnicuje ją od pojęcia „zaufania”. Jego zdaniem ufność „dotyczy przedrefleksyjnego zadomowienia w otoczeniu, symbiozy z ewentualnymi zagrożeniami, które nie paraliżują. Ufność to nieredukowalna do samowiedzy kondycja egzystencjalna, pozwalająca oczekiwać i spodziewać się, dającej minimum komfortu, interakcji z otoczeniem”.

Tę ufność kształtuje doświadczenie obecności matki z okresu niemowlęctwa. Daje ona dziecku podstawy do budowania swojego wyjścia w świat bez konieczności odczuwania jedynie zagrożeń czy braków płynących z tego świata. Nawet dziecko, które doświadczyło obecności matki tylko w tym okresie (np. z powodu jej szybkiej śmierci), może mieć w sobie nie tylko pozytywny obraz matki, ale też świata.

Obraz matki zbudowany na pozytywnym doświadczeniu pierwszych lat życia, obdarzony kontynuacją z opiekuńczym i stawiającym granice ojcem – to obraz życia, przekazu tego życia dalej, kontynuacji, trwania, przemian. W takim obrazie matka jest widziana jako dająca życie, „zapładniająca życiem”, jako żywicielka.

Anna jest artystką. Tworzy z niczego i ze wszystkiego. Jest uważna na innych i na siebie, wdzięczna, potrafi stawiać granice.

Jej mama zmarła, gdy Anna miała 4,5 roku. Wszyscy wiedzieli, że kobieta choruje, i że może to skończyć się śmiercią – ale tego Anna dowiedziała się już jako dorosła osoba. Jej mama też była artystą – malarką. Cieszyła się swoją pracą i swoim życiem. Z ojcem Anny związała się z miłości i pragnienia stworzenia rodziny. Ten zaś odwzajemnił jej miłość i dopiero w wieku dojrzałym związał się z drugą kobietą – z którą Anna ma teraz dobry kontakt. Mimo braku matki Anna nie mówi o życiu w cierpieniu czy tęsknocie. Mówi o tym, że lubi siebie, że czuje swoje ciało, że ma wiele zdjęć z mamą – blisko, daleko, w dobrym, złym nastroju. Anna mówi: „bolało mnie, że nie było mamy, ale zawsze jakoś miałam w sobie jej obecność, jej oczy patrzące na mnie, jej rękę, która trzymała moją rękę. Tato był wobec mnie szczery, nie ukrywał bólu, dlatego ja też czasami z nim mogłam popłakać”.

Pojawiła się na terapii, bo chce zbudować dobry związek z mężczyzną, którego poznała. On ma dzieci, a ona z poprzednim partnerem na dzieci się nie zdecydowała. Chciałaby się temu przyjrzeć i porozmawiać o tym, jaka jest w związkach. Historia Anny może być odzwierciedleniem obrazu matki związanego z kreatywnością i jej życiodajną mocą. Nawiązują do tego określenia związane z procesem twórczym, jak: „zapładnianie umysłu”, „narodziny idei”, „życiodajna moc myśli” itp. Pozytywna strona tego obrazu daje moc, siłę, życie, kontynuację.

Terapeutyczne gabinety odwiedza wiele osób, które jeszcze nie rozstały się ze swoimi rodzicami, pomimo ich fizycznego odejścia. Przylegają do matki albo ojca, bo mają otwarte rany, nieodreagowane żale i pretensje, zabliźnione nacięcia i niewypowiedziane pragnienia oraz tęsknoty. Nierzadko na plan pierwszy wysuwa się u nich negatywny obraz matki – tej, która kontroluje albo odrzuca dziecko, która, będąc sama bardzo niespokojną, przekazuje dziecku swoje lęki.

Obraz matki negatywnej dotyczy tej, która nie potrafi dać wystarczającego poczucia bezpieczeństwa – buduje relację i więź na zastraszaniu dziecka i wzbudzaniu w nim poczucia winy bądź czuje się niepotrzebna dziecku, gdy ono się usamodzielnia, czegoś dziecku nie daje lub daje nie to, czego mu potrzeba, a wówczas dziecko pozostaje stale głodne. Emocjonalnie głodne. Złość na matkę, która „nie wykarmiła swojego dziecka”, ma olbrzymią siłę – nierzadko niszczącą. Potrafi przemienić się też w złość na samego/samą siebie lub na ojca – czy był, czy nie był współuczestnikiem naszego życia.

Andrzej jest szczupłym, 47-letnim mężczyzną, który przeżywa momenty głodzenia się. Był w dwóch bezdzietnych związkach z kobietami, ale nie wspomina ich dobrze i nie za bardzo chce budować kolejne związki. Aktualnie przeżywa bardzo silną złość do matki za to, że nie była dobrą matką i nigdy go nie traktowała z czułością i uznaniem. Twierdzi, że zawsze słyszał od niej: „Ciągle ci czegoś za mało”. Mężczyzna nosi w sobie obraz matki negatywnej – takiej, która składa swoje dziecko w ofierze na rzecz własnych potrzeb, domagających się szybkiego zaspokojenia. On sam nie zna swoich potrzeb, co potwierdzają też jego dotychczasowe doświadczenia z kobietami. Zawsze oddaje się w pełni kobietom, z którymi się wiąże, a potem ma poczucie, że one go zostawiają, jednocześnie nie odchodząc ze związku. Andrzej wstrzymuje jedzenie, bo ma silne napięcia, mdłości, skurcze żołądka. W takim stanie nie może jeść, przestaje racjonalnie myśleć. Chce iść do swojej matki i wykrzyczeć jej wszystkie swoje złości i żale. Im bardziej myśli o swojej złości do rodzicielki – tym bardziej nie może jeść. Z Andrzeja wylewa się tyle złości, że widzi matkę jako przyczynę całego zła w swoim życiu. Chce do niej pójść i jednocześnie nie chce jej widzieć.

Obraz matki negatywnej jest wyraźnie obecny w naszej kulturze – to różne obrazy macochy, złej wróżki, Baby Jagi, Obcej. To obraz tej, która ma władzę nad dzieckiem, zatrzymuje dziecko w jego rozwoju, nie wspiera, lecz raczej mu dokucza, robi różne fortele, by przeszkodzić mu w rozwoju, nie słyszy jego potrzeb. Czasami mu coś wmawia, a czasami czegoś nie dostarcza. I choć nie karmi – ciągle obecna, kontrolująca i nie do przewidzenia.

W pracy terapeutycznej efektem, do którego zmierza pacjent pracujący nad sobą, jest integracja obrazu matki. Połączenie w nim cech, które niekiedy wydają się wzajemnie wykluczające. Uwspólnienie tego, że to nasz obraz, a nie rzeczywistość, jaka miała miejsce kiedyś.

Każdy obraz zmierza do osiągnięcia swojej stabilizacji i swoistej pełni. Od bardzo idealizacyjnej postaci przez negatywny aspekt – w naszym rozwoju obraz matki dąży ku syntezie, integracji, dopełnieniu.

Dopełnienie jest możliwe jedynie przy uznaniu współistnienia wzajemnie wykluczających się wizerunków – tego pozytywnego i jednocześnie tego negatywnego. Ta wewnętrzna sprzeczność daje takiemu obrazowi siłę, energię, działanie, myślenie i emocje.

Każda przeciwstawność wytwarza energię psychiczną – stąd podpowiedź do naszej drogi rozwoju. Według twórcy psychologii głębi, Carla G. Junga, coincidentia oppositorum (łac. zbieżność przeciwieństw) to ostateczny cel integrującej aktywności psychiki. Człowiek nie powinien zatem zatracać się w wewnętrznie sprzecznej wielości możliwości i dążeń, wskazywanych mu przez nieświadomość, ale powinien raczej funkcjonować jako jedność. Poprzez łączenie przeciwieństw struktura ego nabiera siły i staje się wewnętrznym źródłem bezpieczeństwa, poczucia wartości i autonomii dla dojrzałego człowieka.

Czasami w naszym funkcjonalnym świecie dostrzegamy coś, co nas przeraża, niepokoi, zniechęca. To mogą być te części nas, które pierwotnie odbieramy jako „nie chcę być jak moja matka” czy „nie chcę być jak mój ojciec”.

Bardzo często nie rozpoznajemy tych części jako siebie samych, lecz jako coś, co pochodzi od naszych rodziców. Połączenie obu aspektów – niekiedy wykluczających się (np. jak być jednocześnie dobrym i złym) – daje nam pełnię obrazu zarówno matki (rodzica), jak i nas samych.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version