Polki mogą korzystać ze wszystkich form antykoncepcji hormonalnej dostępnych na świecie. Pod warunkiem że mają receptę. Francuzki, Brytyjki czy Holenderki jej nie potrzebują, a niektóre preparaty otrzymują bezpłatnie.

Młode Polki wiedzą o antykoncepcji znacznie więcej niż ich matki czy babki i nie mają oporów, by o niej rozmawiać ze swoim ginekologiem. Ale nie każdy lekarz chce być partnerem w takiej rozmowie. To jeden z powodów, dla których Polska zajmuje ostatnie miejsce spośród 46 europejskich państw pod względem dostępności do antykoncepcji, wynika z opublikowanego niedawno najnowszego raportu „Contraception Policy Atlas Europe”. Dostęp do antykoncepcji w Polsce oceniono na 33,4 proc., podczas gdy na Węgrzech wynosi on 40 proc., we Francji 93,2 proc., w Wielkiej Brytanii 94,1 proc., a w Luksemburgu 94,2 proc.

Na ostatnią pozycję w rankingu Polska zapracowała słabą dostępnością do poradni ginekologicznych w ramach NFZ (w wielu gminach nie ma ani jednej!) oraz często pozostawiającą wiele do życzenia jakością świadczonego w nich poradnictwa. Odmowa wystawienia recepty na antykoncepcję z powodu klauzuli sumienia albo przekazywanie pacjentkom nieprawdziwych lub niepełnych informacji na jej temat to polska rzeczywistość. W gabinetach prywatnych jest lepiej, ale wielu Polek nie stać na korzystanie z ich usług.

Pigułki dwuskładnikowe i jednoskładnikowe (minipigułki), antykoncepcyjne plastry, pierścienie, wkładki wewnątrzmaciczne, zastrzyki i implanty – wybór metod hormonalnych jest naprawdę duży. Ich skuteczność też jest imponująca, bo przekracza 90 proc. (największymi pewniakami są implant, wkładka i zastrzyk), a mimo to aż 19 proc. Polek w wieku od 18 do 34 lat nie stosuje żadnej antykoncepcji, wynika z raportu „Profilaktyka zdrowia kobiet”, zrealizowanego wiosną 2022 r. na zlecenie firmy farmaceutycznej Gedeon Richter Polska. Kobiety, które stosują antykoncepcję, preferują tabletki hormonalne (21 proc.) i prezerwatywę (19 proc.). Wkładki hormonalne wybiera 12 proc., a niehormonalne – 8 proc. Niepokojące jest to, że aż 8 proc. Polek ufa metodom naturalnym, głównie kalendarzykowi, którego skuteczność jest ograniczona – na sto kobiet stosujących tę metodę przez rok 25 z nich zajdzie w ciążę.

Pigułka „dzień po” zaburza naturalny cykl po to, aby opóźnić owulację, utrudnić zapłodnienie lub uniemożliwić implantację zapłodnionego zarodka. Nie ma więc mowy o działaniu poronnym – mówi ginekolożka dr Karina Barszczewska.

Dlaczego Polki wolą kalendarzyk niż znacznie pewniejsze metody hormonalne? – W rozmowach zarówno ze starszymi, jak i młodymi pacjentkami czuje się lęk przed hormonami. Być może strach przed hormonami opiera się na negatywnych doświadczeniach poprzednich pokoleń związanych ze stosowaniem pigułek antykoncepcyjnych starej generacji – przyznaje dr n. med. Karina Barszczewska, specjalistka ginekologii i położnictwa oraz dyplomowana lekarka medycyny estetycznej, która prowadzi w mediach społecznościowych profil @medycyna_na_obcasach. Współczesne preparaty zawierają znacznie niższe dawki hormonów niż pierwsze pigułki, które trafiły na rynek przed ponad lat 60. ubiegłego wieku. Powodują mniej działań niepożądanych, takich jak plamienia, tycie, obrzęki, łysienie czy ryzyko choroby żylnej zakrzepowo-zatorowej.

– Teoretycznie z jeszcze mniejszym ryzykiem wiąże się przyjmowanie preparatów zawierających tzw. hormony bioidentyczne, czyli takie, których cząsteczki są zbudowane dokładnie tak samo jak naturalnych hormonów kobiecych – mówi dr Barszczewska. Na rynku (także polskim) są już takie preparaty. Ze względu na większe podobieństwo do naturalnych hormonów mogą być też lepiej tolerowane przez organizm niż hormony syntetyczne.

– Kobiety boją się przede wszystkim skutków ubocznych hormonalnej antykoncepcji, takich jak zmiany nastroju, przyrost masy ciała czy bóle głowy, a także długoterminowych działań niepożądanych, takich jak wzrost ryzyka zakrzepicy, udaru czy raka piersi – dodaje ginekolożka. Te lęki są ciągle żywe pomimo tego, że większość badań wykazuje, że hormonalne metody antykoncepcji są stosunkowo bezpieczne dla zdrowia. Młode kobiety martwią się także tym, że stosowanie hormonalnych metod antykoncepcji może zaburzyć ich naturalny cykl hormonalny lub wpłynąć na płodność w przyszłości. Te obawy są bezpodstawne, bo u większości kobiet płodność wraca w ciągu jednego lub dwóch cykli po odstawieniu pigułek, plastrów czy po wyjęciu krążka lub implantu. Wyjątkiem są zastrzyki, w przypadku których na powrót płodności trzeba poczekać trzy lub cztery cykle.

– Wiele kobiet przychodzi do mojego gabinetu z zamiarem wypróbowania konkretnej formy antykoncepcji – przyznaje dr Barszczewska. Młodsze kobiety często wybierają metody, które są łatwe w użyciu, takie jak tabletki antykoncepcyjne, pierścienie dopochwowe czy plastry. Dojrzałe pacjentki wolą metody długoterminowe, takie jak wkładki wewnątrzmaciczne czy implanty podskórne.

Młodej zdrowej kobiecie można przepisać właściwie każdy z dostępnych preparatów. –Jednak aby czuła się z tą metodą komfortowo i aby była ona w jej przypadku skuteczna, warto oprócz standardowego wywiadu lekarskiego porozmawiać z nią o jej stylu życia, preferencjach i oczekiwaniach oraz ewentualnych planach macierzyńskich – mówi dr Barszczewska. U kobiet, które mają problem z systematycznością, lepiej niż pigułki, które powinno się zażywać codziennie o stałej porze, sprawdzą się metody długoterminowe, takie jak wkładka hormonalna, implant lub zastrzyk antykoncepcyjny.

Wybór metod zawęża się, gdy pacjentka choruje na chorobę przewlekłą. Pigułka dwuskładnikowa, zawierająca estrogen i progesteron, jest jedną z najpopularniejszych hormonalnych metod antykoncepcji, ale nie jest to rozwiązanie uniwersalne. – Nie można przepisać jej pacjentce z rakiem piersi lub po tej chorobie, z cukrzycą, ze zmianami naczyniowymi, nieustabilizowanym nadciśnieniem, a także z czynnikami ryzyka żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej, do których należą na przykład epizod zakrzepicy w wywiadzie, zakrzepica w rodzinie, obecność mutacji genetycznych zwiększających predyspozycje do wystąpienia wymienionych powikłań – wymienia dr Barszczewska.

Ryzyko zachorowania na żylną chorobę zakrzepowo-zatorową wzrasta istotnie wraz ze wzrostem masy ciała i wiekiem. – Dlatego w takich sytuacjach trzeba rozważyć rezygnację z pigułki dwuskładnikowej i zastosowanie innej formy antykoncepcji, np. pigułkę jednoskładnikową, wkładkę hormonalną lub implant podskórny – mówi dr Barszczewska. Warto też wiedzieć, że ryzyko żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej jest największe w trakcie pierwszego roku przyjmowania hormonów i wzrasta również po przerwie, która trwa dłużej niż cztery tygodnie. – Dlatego jeśli zdecydujemy się na antykoncepcję hormonalną, nie wolno jej samodzielnie odstawiać, by za chwilę wrócić do jej stosowania – radzi ginekolożka.

Jeśli lekarz zdiagnozuje u pacjentki nadciśnienie tętnicze, migrenę z aurą, zaburzenia krzepnięcia krwi, cukrzycę czy chorobę serca, powinien dokonać zmiany metody antykoncepcji. W takich sytuacjach zaleca się antykoncepcję jednoskładnikową, zawierającą jedynie progestagen, w formie tabletek, wkładek domacicznych czy implantów podskórnych. Trzeba jednak wiedzieć, że przy stosowaniu antykoncepcji jednoskładnikowej mogą pojawić się nieprzewidywalne plamienia, przedłużające się krwawienia, a także problemy ze snem i drażliwość. Nie wszystkie pacjentki je akceptują.

Problemem jest też palenie papierosów, które zwiększa ryzyko powikłań sercowo-naczyniowych. O ile u młodych kobiet to ryzyko wzrasta nieznacznie, to po 35. roku życia sumuje się ono z ryzykiem związanym z wiekiem i robi się naprawdę niebezpiecznie. Wtedy pacjentka musi zrezygnować albo z papierosów, albo z antykoncepcji dwuskładnikowej.

W przypadku kobiet zażywających niektóre leki przeciwpadaczkowe przeciwwskazane są metody dwuskładnikowe. Te leki zmieniają metabolizm estrogenu zawartego w tabletce. Dlatego tym kobietom lekarze rekomendują metody jednoskładnikowe, najlepiej długoterminowe, czyli wkładkę lub implant.

Do niedawna uważano, że wkładka hormonalna, która zabezpiecza przed ciążą (w zależności od rodzaju na 3 lub 5 lat), nie powinna być stosowana u kobiet, które jeszcze nie rodziły. W świetle współczesnej wiedzy nie jest to przeciwwskazaniem.

Prawdopodobnie wkrótce będzie w Polsce dostępna bez recepty antykoncepcja awaryjna, nazywana pigułką „dzień po” lub „tabletką po stosunku”. Jej celem jest zapobieżenie nieplanowanej ciąży po niezabezpieczonym stosunku lub gdy zawiedzie inna metoda antykoncepcji, np. gdy pęknie prezerwatywa. Sceptycy zarzucają jej działanie poronne i podważają bezpieczeństwo jej stosowania. – Antykoncepcja awaryjna zawiera większą dawkę hormonów niż zwykła tabletka antykoncepcyjna. Zaburza naturalny cykl po to, aby opóźnić owulację, utrudnić zapłodnienie lub uniemożliwić implantację zapłodnionego zarodka. Nie ma więc mowy o działaniu poronnym – tłumaczy dr Barszczewska.

Nie wolno jednak sięgać po nią zbyt często. – Nadużywanie antykoncepcji awaryjnej może prowadzić do zaburzeń cyklu miesiączkowego, nieregularnych krwawień, a także zwiększonego ryzyka działań niepożądanych związanych ze stosowaniem hormonów – dodaje dr Barszczewska. Warto też mieć świadomość, że tabletka „po” jest mniej skuteczna niż regularna antykoncepcja hormonalna. Ryzyko ciąży rośnie wraz z czasem, jaki upływa pomiędzy niezabezpieczonym stosunkiem a jej zażyciem. Ale nawet gdy sięgniemy po nią natychmiast po stosunku, nie gwarantuje 100 proc. skuteczności. Nie jest to więc metoda dla kobiet, które regularnie współżyją. One potrzebują regularnej antykoncepcji.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version