Aby żyć i przetrwać, potrzebujemy jakiejś wspólnoty i relacji. Niestety, to właśnie problemy relacyjne stanowią często główne źródło ludzkiego cierpienia. Jak można radzić sobie z tymi problemami? Jak minimalizować ryzyko ich wystąpienia?
Nasze podstawowe potrzeby są uwarunkowane biologicznie i ewolucyjnie. Oprócz ochrony, bezpieczeństwa fizycznego i pożywienia potrzebujemy, jak pisze terapeutka schematu Susan Simpson – „emocjonalnych witamin”.
Wszyscy przychodzimy na świat bezbronni i aby przeżyć, potrzebujemy więzi, ciepła i bliskości drugiego człowieka. Szukamy stabilnej, troskliwej relacji i poczucia przynależności do wspólnoty. Od pierwszych dni życia poczucie bezpieczeństwa znajdujemy w silnych kochających ramionach rodziców lub opiekunów kojeni kołysaniem, łagodnymi melodiami, zapachem bliskiej osoby.
Gdy dorośniemy, wciąż będziemy złaknieni bliskości, uwagi oraz zrozumienia. Dobre wczesne doświadczenia w zakresie więzi pomagają nam zauważać i identyfikować różne sygnały w ciele, a przez to dostrzegać i nazywać swoje emocje. Budują w nas pewność, że zwrócenie się do innych w momentach stresu pomoże nam uspokoić wzburzone nerwy. Pozwalają powoli rosnąć naszym skrzydłom samodzielności i autonomii, dzięki którym będziemy mogli w pewnym momencie odlecieć w świat i się w tym świecie odnaleźć.
Niezaspokojone potrzeby – dysfunkcyjne schematy
Niezależność i poczucie sprawstwa to nasze kolejne podstawowe potrzeby. Do innych należą: potrzeba zabawy, doświadczania radości i przyjemności, poczucia własnej wartości, a także potrzeba spójności, struktury i przewidywalności. Niezaspokojenie tych potrzeb rodzi trudne uczucia, takie jak strach, smutek, złość, wstyd. Jeśli frustracja jest trwała, wówczas doświadczamy tych uczuć nieprzerwanie i niezwykle intensywnie, co wpływa na nasze postrzeganie siebie, świata oraz wzajemnych relacji. Stopień zaspokojenia naszych potrzeb emocjonalnych i egzystencjalnych (lub ich deprywacja) przekłada się na wykształcenie bardziej lub mniej adaptacyjnych schematów życiowych. Można je porównać do nieuświadamianych narracji, skrótów pomagających nam przewidzieć wydarzenia oraz zachowania innych ludzi, byśmy – dzięki choć częściowej przewidywalności – mogli czuć się bezpieczni. Na przykład schemat opuszczenia, czyli przekonanie, że wcześniej czy później inni odejdą i zostaniemy sami, pokazuje, że przynajmniej częściowo pozytywne doświadczenie z bliską osobą zmieniało się często w sposób nieprzewidywalny lub zostało zerwane np. przez chorobę rodziców. Ktoś patrzący na świat przez pryzmat takich doświadczeń może szukać nieodpowiednich, niestałych przyjaciół, uciekać od bliskości w relacjach. Lub przeciwnie – może wykazywać postawę roszczeniową wobec przyjaciół i tworzyć tłamszące związki.
Schematy mają pomagać nam w nadawaniu sensu naszym doświadczeniom życiowym. Nawet najbardziej trudne czy bolesne z tych doświadczeń postrzegane przez pryzmat naszej historii nabierają jakiegoś sensu i sprawiają, że świat wydaje się trochę bardziej przewidywalnym i dającym się kontrolować miejscem. W przypadku schematu opuszczenia osoba, kompensując go i tworząc tłamszące związki z innymi, stara się zapobiec porzuceniu. A nawet jeśli ci inni odejdą zniechęceni brakiem jakiejkolwiek wolności, to schemat (w sensie: przewidywalne rozumienie świata) zostaje potwierdzony, co też ma emocjonalną wartość.
Filtry zniekształcające rzeczywistość
Nasze życiowe historie w dużej mierze kształtowane są przez społeczeństwo i kulturę, w której się wychowujemy, przez przekazy dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Gdy jesteśmy dziećmi, wchłaniamy to wszystko jak gąbki. Przekazy generacyjne, społeczno-kulturowe stają się filtrem, przez który patrzymy na świat. Określają też poziom dostrzegania i akceptacji przez nas własnych uczuć oraz potrzeb emocjonalnych, a także doświadczania poczucia przynależności. Narracje oparte na wzorcach kulturowych mówią, że mamy określoną, definiującą nas „wartość”. Sugerują, że nasz charakter jest z góry ustalony. Nie ma miejsca na zmianę, na uczenie się na błędach ani nabywanie nowych umiejętności. Gdy wierzymy, że nasza podstawowa tożsamość została już określona, inwestujemy mnóstwo energii w unikanie wyzwań i ukrywanie swoich wad. Mamy tendencję do łatwego poddawania się, bo wierzymy, że nie jesteśmy wystarczająco mądrzy, ładni, ważni, godni miłości itp. Tego typu stare narracje sprawiają, że konkurujemy z innymi i czujemy się zagrożeni, gdy ci odnoszą sukces. W narracjach tych nie ma miejsca na ludzką zdolność do rozwoju i wzrostu. Brakuje w nich „emocjonalnych witamin”. Cechuje je mocny krytycyzm (wobec innych, ale też i wobec nas samych). Sprzyjają powstawaniu rozmaitych zaburzeń odżywiania, depresyjnych lub lękowych.
Niektóre schematy mają pomóc w radzeniu sobie z negatywnymi doświadczeniami. Na przykład wielkościowość (przekonanie, że jest się kimś wyjątkowym) ma ukrywać przed nami samymi oraz przed innymi naszą własną niepewność i poczucie niższości. Osoby doświadczające tego schematu mogą nie dostrzegać potrzeb innych ludzi lub świadomie je ignorować. Mogą też starać się narzucać innym swoją wolę. Schemat wielkościowości najczęściej powstaje, gdy dziecko jest rozpieszczane, brakuje mu struktury i ustalonych granic.
Z kolei schemat nadmiernych wymagań/nadmiernego krytycyzmu (przekonanie, że, tylko kiedy osiągam wysokie wyniki, jestem godzien miłości, a za błędy należy się kara), może chronić przed poczuciem niższości w dziedzinie osiągnięć.
Nasze osobiste historie wpływają na nasze oczekiwania wobec innych ludzi oraz relacje z nimi. Zastanawiamy się, czy inni nas zrozumieją, pokochają, czy uwzględnią nasze potrzeby, czy nie zostaniemy przez nich odrzuceni lub ukarani. Doświadczenia determinują to, w jaki sposób przywiązujemy się do innych lub jak unikamy przywiązania. Te głęboko zakorzenione, nieuświadamiane wzorce określają nasz sposób myślenia, mówienia i zachowania.
Foto: Newsweek
Z pokolenia na pokolenie
Nasi bliscy też mają swoją historię. Jeśli w dzieciństwie nie zostali wystarczająco wysyceni „emocjonalnymi witaminami”, to bliskość z innymi oraz poczucie tożsamości jako oddzielnego Ja mogą łączyć się u nich z poczuciem zagrożenia. Wtedy takie narracje życiowe zamykają ich w niszczących błędnych kołach, w których dysfunkcyjne wzorce powtarzają się i odnawiają. Sami mogą być ofiarami międzypokoleniowych przekazów. Mogą bać się swojej wrażliwości i w kontakcie z nią atakować, odcinać się, racjonalizować, unikać – na różne sposoby odtrącać innych (w tym również swoje dzieci).
Aby zrozumieć ich reakcje, trzeba zastanowić się, jaki był ich język miłości. Powszechnie wiadomo, że większość rodziców kocha swoje dzieci i chce dla nich jak najlepiej. Wiele jednak zależy od tego, jak ta miłość i dobre zamiary są komunikowane. Na ile rodzice sami mają zasoby, by odpowiednio wyrażać swoje uczucia i intencje. Ci, którzy stanowią nasze prototypy relacji, sami mogą być poranionymi ludźmi, którzy nie radzą sobie z własnym zranieniem. Mogą unikać tematu lub udawać przed światem i samymi sobą, że są totalnym przeciwieństwem własnych rodziców i wypierać historię swoich krzywd lub odrzucenia.
W ramach terapii IFS (ang. Internal Family Systems) funkcjonuje wzruszająca metafora wygnańca. Wygnańcami określane są części naszej osobowości, które w przeszłości (najczęściej dzieciństwie czy młodości) zostały zranione, odrzucone przez kogoś ważnego. Części te są odcięte od naszej świadomości, ponieważ nie chcemy czuć ich bólu. Marzą one jednak o odkupieniu. Szukają kogoś podobnego do osoby, która kiedyś nas zraniła. Gdy na horyzoncie pojawia się taki ktoś, kto w jakimś stopniu przypomina nam emocjonalnie osobę, o której miłości niegdyś marzyliśmy, to ciągnie nas do niego. Podświadomie żywimy nadzieję, że jeśli on nas pokocha, to los wygnańca zostanie odkupiony. Niestety, rzadko tak się dzieje. Wybrane osoby są przecież podobne do tych z przeszłości, które z różnych powodów (ran, niedoborów) nie są zdolne do miłości. Łącząc się z nimi, zataczamy błędne koło. Mechanizm ten tłumaczy m.in., dlaczego rezygnujemy ze swoich potrzeb i poświęcamy się dla innych lub dajemy się im źle traktować. Czasem tylko w ten sposób czujemy, że możemy zmazać z siebie poczucie wstydu i bezwartościowości. Liczymy też, że ktoś inny da nam samoakceptację, której tak potrzebujemy.
Wszyscy przychodzimy na świat bezbronni, a że świat nie jest idealny, to różne doświadczenia życiowe nas ranią. Doświadczają tego kolejne pokolenia. Radzimy sobie z tymi ranami na różne sposoby. Przekazy kulturowe wspierają odcięcie się od wrażliwości i zauważenie swoich ran, a wtedy nie można ich w żaden sposób wyleczyć. Wielu z nas nieświadomie wybiera kompensację i zakłada zbroję twardości, hardości, poczucia wyższości, chęci władzy. Część „decyduje się” na poddanie lub uległość i stara się „przytulić” do tych zbroi, marząc, że jeśli to im się uda, to udowodnią sobie, że są warci uwagi i kochania. Jednak do zbroi trudno się przytulić i dlatego ludzie doświadczają kolejnych zranień. W ten sposób przekonanie o swojej bezwartościowości potwierdza się. I tak trwa ten obłędny taniec w poszukiwaniu bliskości z innymi i z samym sobą.
Nawet kiedy okoliczności życiowe się zmieniają i dostrzegamy, że stare schematy sabotują nasze życie i związki, trudno nam z nich zrezygnować. Bez nich bowiem nasze życie wydaje się tracić sens. Zmiana schematów to jak przeprowadzka do obcego kraju i nauka obcego języka. Czy znamy język, którym możemy wyrazić nasz wewnętrzny świat i zadbać o siebie w relacjach z innymi?
Asertywność – język miłości
Aby odpuścić stare narracje i mechanizmy obronne, które zaczęły nas określać, potrzebna jest świadomość. Wiele osób, myśląc o asertywności, myśli o stawianiu granic, budowaniu murów, ale też jednocześnie o fundowaniu sobie samotności. Książka Sharon Martin „Zdrowe granice – zdrowe relacje” pokazuje, że wcale nie musi tak być. Asertywność jest jednym ze sposobów na pokochanie siebie.
„Stawianie granic okazuje się […] dla wielu z nas sporym wyzwaniem. Nie przywykliśmy do tego, by walczyć o swoje i prosić o to, czego potrzebujemy. Boimy się odmawiać, nie chcemy bowiem nikogo rozczarować ani obrazić. Tracimy poczucie własnej tożsamości i zapominamy, co dla nas ważne, ponieważ tak mocno skupiamy się na tym, czego chcą i potrzebują inni ludzie. […] W efekcie czujemy się sfrustrowani, wyczerpani, niedoceniani, źle traktowani. Możemy jednak nauczyć się stawiać granice w sposób życzliwy, asertywnie prosić o to, czego potrzebujemy, i tworzyć dzięki temu bardziej satysfakcjonujące, oparte na wzajemnym szacunku relacje” – pisze autorka.
„Granica to linia podziału, która określa, kim jesteś jako jednostka i jak będziesz wchodzić w interakcje z innymi jednostkami. Granice oddzielają to, co jest tobą, od tego, co tobą nie jest. Komunikują również, jak chcesz być traktowana/traktowany przez innych, co jest dla ciebie do przyjęcia, a co jest nie w porządku, jak blisko (fizycznie i emocjonalnie) chcesz być z ludźmi”.
Granice nie są żądaniami ani stawianiem ultimatum. Nie są wyrazem złośliwości ani egoizmu. One budują silne więzi i uczą szanować innych ludzi. Działają w obie strony. Mogą być elastyczne i zmieniać się w zależności od kontekstu.
„Jedynym sposobem na wprowadzanie granic z trudnymi osobami jest skupienie się na tym, na co ma się wpływ. Osoby te na ogół nie stosują się do próśb o zmianę zachowania. […] Trudno pogodzić się z tym, że nie możemy skłonić innych ludzi do zmiany, ale dobra wiadomość jest taka, że wiele swoich potrzeb możemy zaspokoić dzięki zmianie własnego sposobu myślenia i zachowania” – twierdzi Martin.
Asertywność może stać się jednym z naszych języków miłości do siebie samych oraz innych ludzi. Zachowania asertywne mogą leczyć nasze rany i pomagać nam wybierać ludzi, których obecność będzie służyła naszemu zdrowieniu i szczęściu.