Za to, że podskakuje, że nie słucha, że zrobiło coś nie tak albo że czegoś nie zrobiło. Daje się dziecku w pupę albo w twarz. Krzyczy się na nie, wyzywa, straszy, że się je za karę wyrzuci z domu.
Dla ojca jestem niczym cyrkowa małpka, którą można wytresować. Lubi się mną chwalić, szczególnie przed dziadkami: proszę, jaka grzeczna, jak dobrze ułożona. Dziadkowi, dyplomacie, podoba się, że mając cztery lata, siedzę przy stole wyprostowana jak struna i jem posiłek nożem oraz widelcem. Stresuję się, wiem, że nic z tego widelca nie ma prawa spaść na talerz – Olga wspomina swoje dzieciństwo. Chciała się szybko wyrwać z domu, nie skończyła studiów, prowadzi sklep z tanią odzieżą. Bardzo tym rodziców rozczarowała. Myśleli, że zostanie skrzypaczką. Trafiam na nią, zbierając materiały do tekstu na forach DDD – dorosłych dzieci z dysfunkcyjnych rodzin.
– Znajomi radzą, żebym poszła na terapię. Ale boję się, że jak zacznę opowiadać o tresurze, którą przeszłam, to już nikt mnie po tym nie pozbiera. Nie lubiłam gry na skrzypcach, ale był mus. Nie chciałam grać – lanie. Źle zagrałam – lanie – tłumaczy.
Z dzieciństwa został jej na przykład nawyk siadania pod ścianą, żeby – broń Boże – nikt nie zaszedł jej od tyłu. – To po tym, jak ojciec postanowił nauczyć mnie trzymać się prosto. Powiedział: „zwrócę ci uwagę tylko trzy razy”. No i rzeczywiście, trzy razy usłyszałam: „nie garb się!”. Za czwartym razem, gdy zobaczył, że siedzę nie tak, jak powinnam, stanął za mną i nagle, z całej siły, uderzył mnie kijem od szczotki. Od tamtego uderzenia już nigdy się nie zgarbiłam. Teraz matka mi mówi: „Wiesz, zawsze mnie raziło, że on cię tak strasznie traktuje”. Ale przecież ona też biła, krzyczała, wyzywała. Wystarczyło, że gdy sprawdzała zeszyty, zobaczyła, że wyjechałam za margines.
Dorota Zawadzka, psycholog rozwojowa, znana w Polsce jako Superniania, mieszka blisko stadionu Legii. Kilka lat temu był tam mecz: gwiazdy TVN kontra drużyna Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. – Miła impreza dla całych rodzin, szczytny cel. Akurat wyszłam z domu, gdy ludzie zaczęli się schodzić. Podjeżdżały samochody, a w nich rodzice z dziećmi. I słyszę, jak ojciec mówi do syna (przepraszam, że zacytuję): „Ty pojebie, kurwa, wkurzyłeś mnie!”. Idę dalej, mniej więcej przy co drugim samochodzie nerwówka. Wysiadają z dziećmi i na nie krzyczą. Komenderują, strofują, szarpią – opowiada.
Jak wynika z raportu rzecznika praw dziecka, 60 proc. rodziców nie widzi niczego złego w krzyczeniu na dziecko. Co czwarty uważa, że można dziecko „wychowawczo” trzepnąć w plecy, ramię, tyłek. Można też nim potrząsać. Co piąty twierdzi, że nie zaszkodzi, jak się je boleśnie uściśnie, uszczypnie. Są zwolennicy gróźb, szarpania za włosy, ciągania za ucho, bicia pasem, klapkiem.
Choć od 2010 r. stosowanie kar cielesnych jest w Polsce prawnie zakazane, część rodziców jest zdziwiona: obowiązuje taki przepis? Nie słyszeli. Co trzeci uważa, że to zakaz bezsensowny. Mniej więcej połowa przyznaje, że daje klapsy. Co dziesiąty daje lanie. Niektórym zdarza się w nerwach dziecko spoliczkować, w złości popchnąć. Za złe zachowanie, za złe oceny, za to, że skłamało, że było uparte.
– Niektórzy mówią, że nie biją, tylko grożą biciem: „Jak wrócimy do domu, to zobaczysz!”. Albo: „Poczekaj, jak ojciec wróci z pracy, to ci wleje!” – mówi prof. Ewa Jarosz z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jest społecznym doradcą rzecznika praw dziecka i autorką raportu o postawach wobec przemocy w wychowaniu oraz przemocowych zachowaniach rodziców. Jej zdaniem do części rodziców zaczęło docierać, że bicie jest naganne. Nie wiadomo tylko, czy przestali uderzać, czy tylko przestali się do tego przyznawać.
– Gdy na spotkaniach z rodzicami pytam o to, kto bije, nikt nie podnosi ręki. Proszę więc, żeby dali znać oczami, mrugnęli. Mają wtedy poczucie bezpieczeństwa, że nikt poza mną tego mrugnięcia nie zobaczy. Jeszcze kilka lat temu wielu mrugało, teraz znacznie mniej. Ale gdy rozmawiam z dziećmi w przedszkolach i pytam: „Czy rodzic może uderzyć dziecko? Jak uważacie?”, to wciąż słyszę to samo. Dzieci mówią, że nie wiedzą, czy rodzic może, czy nie może, ale „mnie bije mama”, „mnie tata”, „mnie też biją”, „mnie też”. Gdy mam zajęcia z praw dziecka w starszych klasach szkoły podstawowej, patrzą na mnie z miną: „Co ty, kobieto, wygadujesz? Jakie prawa? Rodzice mogą zrobić z nami wszystko – jak się postawię, to każą się spakować, wynieść z domu” – mówi Dorota Zawadzka.
Z raportu rzecznika praw dziecka wynika, że rodzice sięgają i po taki straszak: grożą wyrzuceniem z domu, oddaniem komuś.
– Może szukałem ujścia dla swoich frustracji? Byłem wtedy w dołku psychicznym, fizycznym, finansowym. To, że z żoną przestało nam się układać, to, że zacząłem podejrzewać ją o zdradę, to, że robiliśmy sobie awantury – wszystko odbijało się na dzieciach. Kilka razy zdarzyło mi się nawet córkę uderzyć. Pierwszy raz, gdy miała pięć lat. To nie było maltretowanie, po prostu klaps – opowiada Krzysztof (40 lat, stanowisko menedżerskie w korporacji). – Syna, który jest starszy, nigdy nie uderzyłem, ale – co później sobie uświadomiłem – stale go krytykowałem. W zasadzie za wszystko. Także za to, że nie był orłem, jeśli chodzi o gry zespołowe. Nie lubił piłki nożnej, a ja cisnąłem, żeby grał, bo co to za chłopak, który nie gra. Wydawało mi się, że to, co robię córce czy synowi, to nic wielkiego. Aż pewnego dnia dostaję telefon ze szpitala, że przywieźli syna. Próba samobójcza. Teraz stale jest w trakcie terapii, bierze leki antydepresyjne. Pytałem, czy ma do mnie żal. Ma. Nie bronię się. Popełniłem parę błędów.
Marta (niedługo skończy 18 lat, dom tak zwany dobry): – Gdy byłam mała, wydawało mi się, że to normalne: wypadło mi coś z rąk, potłukło się, to krzyki i w tyłek. Dostałam złą ocenę – krzyk i w tyłek. Przeszkodziłam w czymś tacie, odezwałam się do mamy, gdy akurat rozmawiała z kimś przez telefon – awantura i w tyłek. Raz dostawałam od taty, raz od mamy. Czasami pozwalali mi wybrać: czy chcę od niej, czy od niego. Czy pasem cienkim, czy grubym. Długo wybierałam cienki, bo nie wiedziałam, że grubym mniej by bolało.
Pamięta: miała 10 lat, wracając ze szkoły, zorientowała się, że zapomniała kluczy od domu. Zadzwoniła do taty, poprosiła, żeby przyjechał z pracy, otworzył. – Przyjechał. I od razu wrzask. Że przeze mnie musiał się urwać, że jestem durna, beznadziejna. Otworzył drzwi, weszłam, ale ledwie zdążyłam odłożyć torbę, już był przy mnie z pasem. Krzyczał, że ma mnie dość, i bił mocniej niż zwykle. Uderzał i krzyczał. Później często wściekał się z byle powodu. Za to, że się odezwałam albo że się nie odezwałam. Za to, że mam bałagan w pokoju. Gdy miałam 12 lat, zaczęłam się buntować. Kiedyś powiedziałam, że chyba nie jest moim ojcem, za co dostałam tak, że miałam rozcięte plecy. Po jakimś czasie zaczęłam się samookaleczać. W szkole zobaczyli, że się tnę, zawiadomili rodziców. Po powrocie do domu ojciec przyszedł do mnie do pokoju, krzyczał: „I co ty robisz? Myślisz, że coś tym zdziałasz? Będziesz opowiadać, że ci źle? Robić ze mnie terrorystę? Może jeszcze powiesz, że cię molestuję, że cię gwałcę, że ci jeść nie daję?”. Czułam się poniżona, mała. Zresztą zawsze lubił mi dokuczyć, mówiąc, że wyglądam „jak mała szmata”. Były takie momenty, że nie chciało mi się żyć. Nic mi się nie chciało. Miałam trzy próby samobójcze – opowiada Marta.
Raz obwiniała siebie. O to, że jest, jaka jest. Raz ojca, matkę, o to, że są, jacy są. – W gimnazjum zaczęłam brać narkotyki. Było mi obojętne, czy wyrzucą mnie ze szkoły, czy z domu. Zamykałam się w pokoju, nie wychodziłam. Albo zamiast na lekcje szłam na melinę pogadać z tymi, którzy są na dnie i mnie na to dno ściągali. Chciałam zapomnieć wszystkie złe chwile, a myśleć o dobrych, kiedy na przykład rodzice zabierali mnie w góry, na wycieczki, na narty. Ale czy wtedy naprawdę było mi dobrze? Kiedy ojciec pierwszy raz założył mi narty i powiedział: „jedź”, bałam się. Stok mnie przerażał, lód na tym stoku przerażał. Gdy nie chciałam zjechać, krzyk. I dostałam kijkiem. Nie, jednak nawet te dobre chwile nie były dobre – mówi Marta. Jest już po odstawieniu narkotyków. Po kilku rozpoczętych, ale nieskończonych psychoterapiach. Po diagnozie: zaburzenia osobowości.
Z raportu „Dzieci się liczą” wynika, że coraz więcej młodych trafia do szpitali psychiatrycznych. Coraz więcej ma problemy psychiczne, zaburzenia rozwojowe, nerwice. Jest coraz więcej takich, którzy próbują odebrać sobie życie. Pod względem samobójstw dzieci i nastolatków Polska jest na drugim miejscu w Europie – po Niemczech. – Jest coraz więcej badań pokazujących, jak dramatyczne i jak rozległe są skutki stosowania przemocy wobec dzieci. Jak bardzo zmienia się ich mózg – mówi prof. Ewa Jarosz.
Kiedy naukowcy z londyńskiego Kings College przebadali mózgi osób, które doświadczyły w dzieciństwie przemocy, okazało się, że mają znacznie mniej istoty szarej – budulca kory mózgowej. I to w kluczowych rejonach, które odpowiadają za proces myślenia, przetwarzanie informacji, pamięć, a także kontrolę poznawczą, czyli zdolność do psychicznego radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Badania prowadzone z kolei przez psychologów z uniwersytetu w Pittsburghu (przez dwa lata obserwowali oni prawie tysiąc dzieci w wieku 13-14 lat) pokazały, jak bardzo skrzywdzić można samym krzykiem. Nawet nastolatki, które – mogłoby się wydawać – potrafią odciąć się, odpyskować, fatalnie znoszą wrzaski i ciągłe uwagi. W ogóle nie wpływają one na nie dyscyplinująco. Za to wywołują agresję, powodują nastroje depresyjne.
– Szkody są podobne jak przy stosowaniu kar fizycznych. Rodzic, który krzyczy, wyzywa, poniża, przekazuje dziecku ten sam komunikat, który by mu przekazał, bijąc: jesteś do niczego, ja tu rządzę, ja mam siłę, władzę, mogę z tobą zrobić, co chcę – mówi prof. Jarosz.
Jaki dorosły wyrasta z tak traktowanego dziecka? Taki, który nie wierzy w siebie. Ma niską samoocenę, problemy z podejmowaniem decyzji, boi się nowych zadań. W dzieciństwie nieustannie krytykowany, w dorosłym życiu jest głodny akceptacji. Łatwo nim manipulować, daje się wykorzystywać.
– Stosowanie kar cielesnych, krzyku, poniżających uwag nie ma żadnych pozytywnych skutków wychowawczych – dodaje prof. Ewa Jarosz. – Wręcz przeciwnie – blokuje i hamuje to, o co powinno chodzić w wychowaniu, a więc internalizację norm, wartości, zasad etycznych. Utrwala się w człowieku postawa działania na zasadzie kija i marchewki.
Michał Kędzierski, psycholog dziecięcy, tłumaczy, jak to się zwykle zaczyna: jest sobie grzeczne dziecko, które czasami prosi o coś rodziców. O zabawkę, o trochę uwagi. Raz się uda, raz nie. Czasami mama znajdzie chwilę, żeby pomalować coś wspólnie farbkami. Innym razem mówi: „nie teraz”. Wystarczy, że dziecko ma gorszy dzień, puszczą mu bezpieczniki, rzuci czymś, tupnie, krzyknie, zacznie płakać i nagle widzi, że ta mama, która wcześniej nie miała dla niego czasu, już przy nim jest. To zachowanie wchodzi więc do jego stałego repertuaru – jak coś chce, to krzyczy. Rodzice chcą, żeby dało im spokój, bo są zmęczeni, nie mają czasu, więc też krzyczą.
Od krzyku przechodzą do gróźb, szantażu, szarpania, bicia. Gdy wreszcie dzwonią do niego i proszą o pomoc, mówią, że są na skraju wyczerpania nerwowego. Umawiają się, że pobędzie w ich domach kilka dni, poobserwuje, powie, co robią nie tak, pomoże naprawić relacje.
Co widzi w tych domach? – Znerwicowane dziecko, znerwicowani rodzice. Zawstydzeni, że im nie wychodzi, a przecież chcieli dobrze. Wielu wydaje komendę za komendą, podniesionym głosem: „Nie rób tego!”, „jedz, czemu nie jesz”, „chodź tu”, „nie idź tam”, „baw się cichutko”. Mnożą zakazy, wymagania, w kółko coś mówią, coraz bardziej podniesionym głosem, później się dziwią, że dziecko przestaje ich słuchać. A jak przestaje słuchać, próbują ten posłuch wymusić – mówi Kędzierski.
Dorota Zawadzka od pięciu lat jeździ po polskim Wybrzeżu i na plażach spotyka wiele fajnych rodzin, uśmiechnięte mamy, ojców bawiących się z dziećmi. Ale widzi też – niestety – takich, którzy krzyczą na dzieci, ubliżają im, wygrażają. – Gdy widzę, jak ojciec podnosi głos i wymachuje palcem przed oczami dziecka, to płakać mi się chce. Wydziera się tak, że pół plaży słyszy – mówi Superniania. – Podchodzę, pytam: „Czy pana dziecko jest niedosłyszące?”. Odpowiada: „No nie”. Mówię: „Ono słyszy, rozumie i zapamięta”. A rodzic mi na to, że mam się odczepić, to jego dziecko. Nie skutkują żadne uwagi, że owszem, to pana dziecko, ale nie pana własność, tylko pana odpowiedzialność. Wciąż krzyczą, szarpią, nie szanują. A później, jak wyjadą z tym dzieckiem do Norwegii czy Anglii, są zdziwieni, że ktoś im zwraca uwagę. Nie rozumieją, skąd te pretensje? Dużo podróżuję, gdy jestem za granicą, obserwuję zachowania rodziców z różnych krajów. I nie krzyczą, tak jak tu się krzyczy, nie szarpią, nie biją. Czyli można.
Artykuł ukazał się w „Newsweeku” 40/2018