W polskiej polityce przyjęło się przekonanie: jeśli nie wystawiasz kandydata w wyborach prezydenckich, to potem giniesz. Nowa Lewica zwlekała z tą decyzją najdłużej ze wszystkich partii obecnych w tej kadencji parlamentu, ale swojego kandydata już ma. A raczej kandydatkę. Zresztą drugą już kobietę w ostatnich trzech prezydenckich elekcjach. Również jedyną kobietę w trwającym już wyścigu do Pałacu Prezydenckiego.
„Dziewczyna z sąsiedztwa” chce walczyć o mieszkania
Zapowiadając Magdalenę Biejat wicepremier Krzysztof Gawkowski określił ją jako „dziewczynę z sąsiedztwa”, która zmierzy się z „chłopakiem z siłowni” (Karol Nawrocki) i „chłopakiem z pałacu” (Rafał Trzaskowski). – Te wybory prezydenckie będą również o tym, jakie wartości kandydaci będą reprezentowali. Kandydatka Lewicy te wartości ma w sercu wykute swoją działalnością społeczną, aktywnością i zaangażowaniem. Ma je wykute dziesiątkami godzin spędzonych na protestach w interesach zwykłego człowieka – zachwalał koleżankę z klubu minister cyfryzacji.
W superlatywach o Biejat wypowiadali się również Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i Krzysztof Kukucki. – Te wybory to dla nas wielkie wyzwanie. Ale jestem pewna, że Magdalena Biejat, kandydatka Lewicy, jest gotowa sprostać każdemu zadaniu. To kobieta, której ufam i która was nie zawiedzie – przekonywała minister rodziny, pracy i polityki społecznej.
A prezydent Włocławka dodał: – Tę wojnę polsko-polską może odmienić tylko zmiana myślenia, zmiana tego, żeby na kluczowych stanowiskach w naszym kraju nie byli ludzie albo z Platformy, albo z PiS-u. (…) Ona wie, że zmiana następuje od rozmowy ze zwykłym przechodniem, od rozmowy z Polką i Polakiem i ona jest do waszej dyspozycji.
Sama Biejat obiecała wyborcom budowanie państwa dobrobytu i wierność kluczowym dla lewicy wartościom. – Lewica jest dzisiaj siłą, która reprezentuje nadzieję, troskę i współpracę. I moją misją jest zaniesienie tych wartości do Pałacu Prezydenckiego – zapewniła. Wymieniła też kilka kluczowych z punktu widzenia Polski wyzwań: wojnę w Ukrainie, nierówności społeczne, problemy systemu ochrony zdrowia, kryzys klimatyczny i kryzys mieszkaniowy.
Temu ostatniemu problemowi Biejat zamierza też poświęcić najwięcej miejsca w swojej kampanii. Właśnie o niedostępności mieszkań i fatalnej pod tym względem sytuacji młodych Polaków mówiła w swoim wystąpieniu najdłużej, przypominając, że kolejne rządy uciekają od tematu, który „leży odłogiem”, a połowa Polaków poniżej 35. roku życia z konieczności mieszka z rodzicami.
Lewica musi kojarzyć się z czymś, co budzi emocje. Lewica obecnie kojarzy się z agendą przejętą przez inne partie polityczne, nie ma tematu, który jest tylko jej
~ dr Bartosz Rydliński, politolog z UKSW
– Mieszkania po prostu muszą być tańsze – oceniła wicemarszałkini Senatu. – Wiemy, że trzeba stawiać na budownictwo społeczne, walczyć ze spekulacją i uzdrowić spółdzielczość. Państwo musi stworzyć tanią, dostępną alternatywę dla rynku prywatnego. Bo mieszkanie naprawdę może być prawem. Nie musi być towarem – podkreśliła. Dodała też, że w celu walki z kryzysem mieszkaniowym zamierza wykorzystywać prezydencką inicjatywę ustawodawczą.
Na koniec Biejat zapewniła, że „chce być głosem tych, którzy zostali zapomniani, i tarczą dla tych, którzy zostali skrzywdzeni”. – Chcę Polski, która wspiera, nie osądza. Chcę Polski, która podaje rękę, a nie odwraca się plecami – zaznaczyła.
Przeskoczyć Ogórek i Biedronia
W tym, kto zapowiadał kandydaturę Biejat, nie ma przypadku. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Krzysztof Gawkowski i Krzysztof Kukucki niemal do samego końca byli na krótkiej liście potencjalnych kandydatów Nowej Lewicy na prezydenta. Rzecz w tym, że ani oni, ani Biejat nie wyrywali się do tego zaszczytu (a raczej „zaszczytu”).
Po pierwsze, dlatego, że każdy z wyżej wymienionych ma aktualnie satysfakcjonującą i ciepłą posadę. Dziemianowicz-Bąk kieruje resortem rodziny, pracy i polityki społecznej i jest oceniana jako jeden z najlepszych ministrów rządu Donalda Tuska. Gawkowski to wicepremier i szef resortu cyfryzacji, w którym ma dużo spokoju i może robić swoje z dala od pierwszej linii politycznego sporu. Z kolei Kukucki dopiero co rozsiadł się w fotelu prezydenta Włocławka, gdzie trafił z będącego pod stałym ostrzałem resortu rozwoju i technologii.
/
Po drugie, dlatego, że prezydencka nominacja z ramienia Nowej Lewicy to polityczna „ścieżka zdrowia” i konieczność walki na śmierć i życie zarówno o siebie, jak i całą formację. Wydawałoby się, że wyniki poprzedników – 2,38 proc. Magdaleny Ogórek w 2015 roku oraz 2,22 proc. Roberta Biedronia pięć lat później – to bardzo nisko zawieszona poprzeczka, którą przedstawiciel albo przedstawicielka partii z koalicji rządzącej przeskoczy bez trudu.
Rzecz w tym, że Lewica jest w potężnym kryzysie i chociaż jej politycy oficjalnie robią dobrą minę do złej gry, to w zakulisowych rozmowach przyznają, że sytuacja jest naprawdę trudna. O ile rozczarowujący wynik w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych (8,61 proc.) udało się przykryć powrotem do władzy po 18 latach i dostępem do mnóstwa państwowych stanowisk, o tyle klęski w wyborach samorządowych (6,32 proc.) i europejskich (6,30 proc.) kierownictwo Lewicy wytłumaczyć w żaden sposób nie potrafiło.
Magdalena Biejat walczy o siebie i Nową Lewicę
To właśnie odpływ wyborców i coraz szybciej postępująca marginalizacja Lewicy były jedną z głównych przyczyn rozłamu klubu parlamentarnego i zakończeniu współpracy Nowej Lewicy z Razem. Magdalena Biejat, wraz z kilkoma innymi parlamentarzystkami, w chwili rozłamu postawiła na Nową Lewicę i wpływanie na polityczną rzeczywistość poprzez koalicję rządzącą.
– Chcemy sprawczości w polityce, bo tego chcą nasi wyborcy – mówiła wówczas w rozmowie z Interią wicemarszałkini Senatu. – Chcemy móc wreszcie realizować te postulaty, które obiecywaliśmy naszym wyborcom i wyborczyniom w kolejnych kampaniach od 2015 roku. Chcemy tej zmiany w polityce i w Polsce, o której tyle naszym wyborcom i wyborczyniom mówiliśmy – zapewniała.
Na koniec wbiła szpilę Razem i Adrianowi Zandbergowi: – Polityka służy realizacji postulatów. Naszym zadaniem, jako polityków i polityczek, nie jest zamykanie się we własnej banieczce i przekonanie o własnej nieomylności. Tu nie chodzi o wygraną w konkursie na największego lewaka.
Dzisiaj wydaje się, że Biejat spłaca dług zaciągnięty u kierownictwa Nowej Lewicy. Podejmuje się zadania, do którego nikt w partii tak naprawdę nie chciał się zabrać. Żeby ratować polityczną przyszłość Nowej Lewicy sama rzuca na szalę własną karierę, która przecież w ostatnich kilkunastu miesiącach bardzo mocno się rozpędziła. Jeśli odniesie sukces, zostanie bohaterką; jeśli poniesie klęskę, jest duża szansa, że zostanie kozłem ofiarnym. Wynik na poziomie rezultatów Magdaleny Ogórek i Roberta Biedronia będzie nie tylko gwoździem do trumny Nowej Lewicy, ale ma też wszelkie szanse wykoleić karierę samej Biejat.
Oczywiście jest cień szansy, że prezydencki wyścig zakończy się happy endem. Czołowi politycy Nowej Lewicy w oficjalnych wypowiedziach mówią, że celem jest druga tura, a przynajmniej walka o podium. Sondaże mocno studzą te zapędy i kierują Nową Lewicę raczej w stronę miejsc 4-5, ale gdyby Biejat udało się wspiąć na prezydenckie podium, dałaby sobie bardzo mocną kartę przetargową na przyszłość. Przyszłość, która bardzo prawdopodobnie będzie związana właśnie z Nową Lewicą.
Lewica jest dzisiaj siłą, która reprezentuje nadzieję, troskę i współpracę. I moją misją jest zaniesienie tych wartości do Pałacu Prezydenckiego
~ Magdalena Biejat, wicemarszałkini Senatu i kandydatka Nowej Lewicy na prezydenta Polski
To o tyle ważne, że jesienią 2025 roku partia (jeszcze) Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia będzie wybierać nowe władze. W kuluarach mówi się o konieczności zmiany pokoleniowej i uwiarygodnieniu w oczach wyborców. Pojawiają się nazwiska m.in. Krzysztofa Gawkowskiego czy Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Gdyby jednak Biejat zrobiła bardzo dobry wynik w wyborach prezydenckich, mogłaby wejść do Nowej Lewicy i na dzień dobry zgłosić ambicje przywódcze.
Dylemat Lewicy: odróżnij się albo giń
Warunkiem koniecznym jest jednak dobry, najlepiej dwucyfrowy, wynik w końcówce maja. Sondaże nie są sojusznikiem Magdaleny Biejat i Nowej Lewicy. Polityczna kondycja popierającej ją formacji – również. Kierownictwo Nowej Lewicy liczy jednak, że wystawiając jako jedyni kobietę, zyskają na wiarygodności w oczach lewicującego elektoratu.
Tyle tylko, że w tym zabiegu kryje się także zagrożenie. Żyjemy w „czasach przedwojennych”, jak określił to Donald Tusk, i kandydatka, która już w swojej inauguracyjnej mowie oświadcza, że nie lubi sporów, nie lubi się kłócić, może wielu Polakom nie wydać się najlepszym wyborem na trudne czasy.
/
A to tylko jeden z wielu potencjalnych problemów, z którymi będzie musiała zmierzyć się Biejat i jej sztab. Najpoważniejszy nazywa się zaś Rafał Trzaskowski. Prezydent Warszawy to dzisiaj faworyt do końcowego zwycięstwa, a do tego od lat cieszy się bardzo dużą popularnością w elektoracie lewicowym. Tusk przez lata wykorzystywał go jako „straszak” na Lewicę, a w tych wyborach ma ją zmarginalizować i już w pierwszej turze przejąć jej głosy.
O konieczności bezpośredniego starcia z Trzaskowskim mówił w wywiadzie z Piotrem Witwickim dr Bartosz Rydliński, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i współzałożyciel Centrum im. Ignacego Daszyńskiego. Jego zdaniem, Biejat powinna postawić na kwestie pracy, ochrony zdrowia, praw człowieka i mieszkalnictwa, robiąc z nich oś kampanii.
Odróżnienie się nie tylko od Prawa i Sprawiedliwości, ale również od Koalicji Obywatelskiej jest bowiem dla Nowej Lewicy kwestią politycznego życia i śmierci. – Lewica musi kojarzyć się z czymś, co budzi emocje. Lewica obecnie kojarzy się z agendą przejętą przez inne partie polityczne, nie ma tematu, który jest tylko jej – nie ma wątpliwości dr Rydliński.