Wiadomość dobra jest taka, że III wojna światowa nie wybuchła. Ale jest też wiadomość zła – to nie koniec irańsko–izraelskiej wymiany ciosów. Kluczowe pytanie brzmi, komu bardziej zależy na dalszej eskalacji – Netanjahu czy ajatollahom? I co z tego wynika dla Polski?

To była chyba najkrótsza i zarazem najbardziej kosztowna odsłona jednej z najdziwniejszych wojen na świecie. W ciągu kilku godzin dosłownie w powietrze poszły setki milionów, jeśli nie miliardy dolarów, bo tyle zapewne kosztowały wystrzelone przez obie strony pociski rakietowe i drony.

Nie zmieniło to przebiegu konfliktu, który toczy się od dekad i który nie ma żadnych reguł, a prowadzony jest w dużej mierze przez pośredników – w przypadku Iranu Hamas i Hezbollah.

W tej wojnie walczą ze sobą nie tylko armie, ale i wywiady, propaganda i media, zaś strony przekraczając czerwone linie, których, wydawałoby się, nie należy przekraczać. Wydarzenia z ostatnich 24 godzin pokazały jeszcze coś – w tym pełzającym konflikcie bardziej niż realne zwycięstwo liczy się propagandowy spin. Słowem nie jest ważne, kto wygra, bo nikt nie jest w stanie wygrać. Liczy się tylko to, jak da się sprzedać wynik kolejnego starcia opinii publicznej i sojusznikom.

Kiedy późnym wieczorem w sobotę kładłem się spać setki irańskich dronów i rakiet leciały na Izrael. Wydawać by się mogło, że zaczyna się trzecia wojna światowa – jeszcze bowiem nigdy w historii Iran nie dokonał tak zmasowanego ataku na swego śmiertelnego wroga w regionie i to w dodatku bezpośrednio na terytorium Izraela. Politycy i eksperci na Zachodzie obawiali się od dawna eskalacji konfliktu i rozlania się wojny na cały Bliski Wschód. Czytając wpisy na platformie X, można było odnieść wrażenie, że to właśnie ma miejsce i że sytuacja wymyka się spod kontroli…

A jednak intuicja podpowiadała mi, żebym zachował spokój. W tej teatralnej w dużej mierze wojnie niczym w greckim dramacie można bowiem przewidzieć sekwencje wydarzeń. Na Bliskim Wschodzie na cios od przeciwnika trzeba odpowiedzieć przynajmniej teoretycznie jeszcze mocniejszym ciosem. Irański atak dywanowy nie był zaskoczeniem – w sobotę późnym wieczorem zaczynał się bowiem zapowiadany od dwóch tygodni odwet za zbombardowanie przez siły powietrzne Izraela irańskiego konsulatu w Syrii. Irański atak był odpowiedzią na równie bezprecedensowy cios ze strony Izraela. Rząd Benjamina Netanjahu bombardując 1 kwietnia konsulat Republiki Islamskiej w stolicy Syrii, przekroczył bowiem dotąd nieprzekraczalną granicę, gdyż w myśl prawa międzynarodowego konsulat uznawany jest za terytorium kraju Iranu. Skoro Izrael zaatakował „Iran”, należało spodziewać się, że reżim w Teheranie uderzy bezpośrednio w Izrael. Co więcej, żeby nie zostać oskarżonym o słabość, ajatollahowie musieli odpowiedzieć z przytupem, a 300 dronów, pocisków manewrujących i rakiet balistycznych naprawdę robi wrażenie i to nie tylko na opinii publicznej w Iranie.

Sobotni atak był także swego rodzaju ostrzeżeniem dla Izraela – reżim ajatollahów pokazał, że Iran nie da się zapędzić w kozi róg i że jeśli będzie musiał, zaatakuje raz jeszcze, tym razem mocniej. „Przeprowadzone na mocy Artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, odnoszącego się do uzasadnionej obrony, działania wojskowe Iranu były odpowiedzią na agresję reżimu syjonistycznego na naszą placówkę dyplomatyczną w Damaszku. Sprawę można uznać za zakończoną” – napisała w mediach społecznościowych stała misja dyplomatyczna Iranu przy ONZ. W drugiej części kuriozalnego oświadczenia znalazła się groźba: „Jeżeli jednak reżim izraelski popełni kolejny błąd, reakcja Iranu będzie znacznie surowsza. Jest to konflikt pomiędzy Iranem a podłym reżimem izraelskim, od którego Stany Zjednoczone muszą trzymać się z dala!”.

W izraelskim nalocie zginęło 16 osób, w tym jeden z dowódców brygady al–Kuds należącej do Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, Mohammad Reza Zahedi. W irańskim nie zginął nikt – ranna została tylko dziewczyna, która akurat znajdowała się w pobliżu zaatakowanej bazy wojskowej. Teoretycznie starcie wygrał więc rząd Netanjahu. Systemy obronne sprawdziły się, sojusznicy nie zawiedli, a państwo żydowskie po raz kolejny stawiło czoła śmiertelnemu zagrożeniu. Oczywiście zniszczeń i ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby nie pomoc sojuszników – USA, Francji i Wielkiej Brytanii – których siły zniszczyły jeszcze poza terytorium Izraela większość z ok. 90 proc. unicestwionych dronów i rakiet. Pytanie brzmi: sojusznicy raz jeszcze wesprą na tak niespotykaną skalę Izrael, jeśli Netanjahu w odwecie za sobotni atak uderzy znów w Iran biorąc od uwagę fakt, że reżim w Teheranie uznał sprawę za zamkniętą?

Konflikt Izraela z Iranem toczy się na wielu poziomach i ma wiele wymiarów. Nie da się oddzielić go od wojny w Ukrainie, bo im bardziej Amerykanie zaangażują się w pomoc Izraelczykom, tym będą mniej skłonni wspierać Zełenskiego. Nie sposób patrzeć nań, abstrahując od kampanii prezydenckiej w USA, czy sytuacji wewnętrznej w Iranie czy Izraelu. Donlad Trump już ogłosił, że do ataku nie doszłoby, gdyby to on, a nie Biden urzędował w Białym Domu. Dla Netanjahu każda wojna – z Hamasem, Hezbollahem czy Iranem – to szansa na utrzymanie władzy w obliczu zagrożenia i przełożenie w czasie rozliczeń w tym procesów korupcyjnych i odłożenie w czasie bolesnych rozliczeń za klęskę, jaką był atak Hamasu 7 października 2023 r. Z kolei dla reżimu w Teheranie święta wojna z „małym szatanem”, jak nazywał Izrael zamordysta Mahmud Ahmadineżad, to idealny wręcz sposób na odciągnięcie uwagi opinii publicznej do kryzysu i politycznych represji, które nasiliły się po „rewolucji ścinanych włosów”, czyli protestach kobiet, które zaczęły się od tragicznej śmierci młodej Kurdyjki.

Dla Polski z tych wszystkich wymiarów najważniejszy jest aspekt ukraiński. Szala zwycięstwa w wojnie za naszą wschodnią granicą przechyla się na korzyść Rosji także dlatego, że amerykańska pomoc wojskowa dla Kijowa stała się zakładnikiem wewnętrznej polityki w Waszyngtonie. Wojna na Bliskim Wschodzie zepchnęłaby na dalszy plan rosyjską agresję, a tym samym całkowicie odwróciła uwagę amerykańskiej opinii publicznej i co za tym idzie – polityków, od konieczności wspierania Ukrainy.

Po sobotnim ataku wiemy, że Izrael sam nie obroni się przed zmasowanym atakiem Iranu i jego popleczników na Bliskich Wschodzie. Ukraina broni się sama, ale pozbawiona wsparcia, będzie musiała dogadywać się z Rosją. Dla Polski konsekwencje zamrożenia tej wojny mogą być katastrofalne.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version