Nie wiem, czy obecność broni atomowej w Polsce zwiększy nasze bezpieczeństwo. Wiem, że w sprawach tak fundamentalnych prezydent powinien uzgadniać swe wypowiedzi z rządem. Inaczej naraża nas na niebezpieczeństwo, zaś sojuszników wprawia w osłupienie.
Kohabitacja między Andrzejem Dudą a rządem premiera Donalda Tuska jest delikatnie mówiąc trudna. Jak dotąd udawało się jednak zachować wspólne stanowisko w sprawach bezpieczeństwa i wojny w Ukrainie. Niestety ogłaszając, że Polska jest gotowa na przyjęcie broni atomowej, prezydent zerwał tę dżentelmeńską umową.
„Rosja w coraz większym stopniu militaryzuje okręg królewiecki. Ostatnio relokuje swoją broń nuklearną na Białoruś. Jeżeli byłaby taka decyzja naszych sojuszników, żeby rozlokować broń nuklearną w ramach nuclear sharing, także i na naszym terytorium, żeby umocnić bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO, to jesteśmy na to gotowi. Jesteśmy sojusznikiem w sojuszu północnoatlantyckim i ponosimy zobowiązania również i w tym zakresie, czyli po prostu realizujemy wspólną politykę” – powiedział w rozmowie z „Faktem”.
Deklaracja Dudy zaskoczyła zarówno premiera jak i szefa dyplomacji. – Decyzję o ewentualnym rozmieszczeniu broni atomowej w Polsce musiałaby bardzo dokładnie przedyskutować Rada Ministrów RP, ponieważ to ona odpowiada za politykę zagraniczną – mówił w poniedziałek w Luksemburgu minister spraw zagranicznych MSZ Radosław Sikorski. – Czekam z niecierpliwością na spotkanie z panem prezydentem Dudą, bo ta sprawa dotyczy wprost i bardzo jednoznacznie polskiego bezpieczeństwa. I musiałbym dobrze zrozumieć intencje pana prezydenta – komentował z kolei premier Tusk.
Dwa problemy z deklaracją Dudy o bombie atomowej
Pomijając zapisy konstytucji, Sikorski nie jest zwolennikiem obecności sojuszniczej broni atomowej na terytorium Polski. W lutym w wywiadzie dla „Newsweeka” mówił: Wojna w Ukrainie pokazuje, że wygrać trzeba całkiem konwencjonalnymi metodami. Rozmawianie o broni atomowej powoduje więcej szkody niż pożytku. Tym bardziej, gdy to jest nierealistyczne, bo powoduje strach wśród naszych obywateli. Brutalna prawda jest taka, że Rosja ma 7700 głowic, a my ani jednej, i za naszego życia Polska nie będzie w stanie tej rosyjskiej przewagi zrównoważyć. Okazuje się też, że ta broń jest znacznie trudniejsza w użyciu na polu bitwy, niż to się niektórym wydawało. I wcale by nie rozstrzygnęła wojny, bo na przykład armia rosyjska musiałaby się przed atakiem jądrowym najpierw cofnąć z linii frontu, a potem operować w terenie skażonym. Więc proponuję zakończyć ten wątek.
Nie wiem, czy obecność broni atomowej w Polsce zwiększy nasze bezpieczeństwo. W tej sprawie do stołu za zamkniętymi drzwiami powinni usiąść wojskowi, politycy i eksperci. Sprawa jest bardzo poważna – niesie ze sobą trudne do przewidzenia konsekwencje, więc tym bardziej należy najpierw poznać opinię fachowców. Nieprzemyślana wypowiedź prezydenta Dudy otwiera publiczną debatę w sprawie niezwykle delikatnej, o której nie należy dyskutować przy pomocy mediów i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze pokazuje naszym wrogom, że linia podziału przebiega też w kwestiach bezpieczeństwa. Po drugie wprawia w zakłopotanie sojuszników, z którymi należałoby przedyskutować takie czy inne stanowisko. Polska nie jest ani prezydencka, ani rządowa, więc sprawy naszego bezpieczeństwa ośrodki władzy powinny uzgadniać ze sobą. Tym bardziej że tuż za naszą granicą mamy wojnę.
Rosja potrafi wykorzystywać polaryzację do swych własnych celów. Deklaracja Dudy ucieszyła włodarzy na Kremlu, gdyż wpisuje się w opowieść rosyjskiej propagandy o nieprzewidywalnej Polsce będącej zagrożeniem dla Rosji. – Rosyjskie wojsko będzie analizować każdy ruch Polski związany z posiadaniem amerykańskiej broni nuklearnej – komentował rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow. Rosja raz po raz grozi Zachodowi, w tym także Polsce, użyciem broni atomowej. Swe groźby ponowiła pod koniec lutego br.
W co gra Andrzej Duda?
Co gorsze deklaracja w sprawie broni atomowej nie jest jedyną „autorską” prezydencką inicjatywą w sprawach bezpieczeństwa. Tuż przed spotkaniem z Joe Bidenem Duda wystąpił z propozycję dotyczącą zwiększenia poziomu wydatków na obronność z 2 do 3 proc. PKB przez wszystkie państwa NATO. Nie uzgodnił jej wcześniej z premierem Donaldem Tuskiem, choć do Białego Domu pojechali razem. Duda w mało dyplomatyczny sposób odniósł się też do niedawnej deklaracji premiera Tuska, który po rozmowach z premier Danii Mette Frederiksen zapowiedział, że Polska chce uczestniczyć w pracach nad budową tzw. europejskiej żelaznej kopuły. Prezydent tłumaczył, że Polska buduje swój własny system obrony powietrznej oparty przede wszystkim na systemie Patriot, zaś europejską żelazną kopułę nazwał „biznesowym projektem niemieckim”.
Nie wiem o co gra Duda – czy chce zapisać się w historii jako mąż stanu czasów wojny czy może myśli o swojej przyszłości w jakiejś międzynarodowej instytucji po zakończeniu drugiej kadencji. Wiem, że wyskakując jak Filip z konopii z różnymi nieuzgodnionymi z rządem inicjatywami, ośmiesza nie tylko siebie, ale i Polskę. Tym bardziej, że na obronności nieporozumienia się nie kończą. W interesie Polski jest jak najszybsze zakończenie sporu o wymianę ambasadorów.
Niestety obawiam się, że kolejnym polem konfliktów prezydenta z rządem będzie polityka europejska. W pierwszej połowie 2025 r. Polska przejmuje półroczne, rotacyjne przewodnictwo w UE, zaś Duda jeszcze za rządów PiS sygnalizował, że w tej kwestii chce zachować inicjatywę. Pozwala mu na to ustawa uchwalona pod koniec poprzedniej kadencji parlamentu. Nie sądzę, aby dużo lepiej znający się od prezydenta na UE Donald Tusk na to się zgodził, tym bardziej że stał na czele Rady Europejskiej i ma wciąż unijne ambicje. Im szybkiej się więc spotkają i wyłożą swe karty na stół, tym lepiej. Niezależnie od tego prezydent, premier oraz szefowie dyplomacji i obrony narodowej powinni pilnie spotkać się i uzgodnić stanowisko Polski w sprawie udostępnianie broni jądrowej w ramach NATO. W tej kwestii należy schować swe ambicje do kieszeni.