Wielka Brytania rozważa wprowadzenie ograniczeń w imporcie drobiu z Polski po kolejnej fali zakażeń salmonellą. Brytyjscy urzędnicy w liście ujawnionym przez dziennikarzy piszą o „poważnym zagrożeniu dla zdrowia publicznego”. Co się dzieje z polskimi kurczakami?

Pan Maciej (imię zmienione) prowadzi fermę drobiu we wschodniej Polsce. Ma 10 kurników. W każdym tłoczy się 40 tys. kurcząt. Każdy cykl hodowlany – od pisklęcia do wyjazdu na rzeź – trwa sześć tygodni. Z szybkim czyszczeniem przed wpuszczeniem kolejnych zwierząt. Aby osiągnąć najlepszy zysk, ferma pana Macieja jest w stanie przeprowadzić nawet siedem i pół do ośmiu cykli hodowli kurczaków rocznie.

– Problem rozpoczyna się już na etapie wylęgarni – opowiada hodowca. – Jednodniowe kurczęta przychodzą do nas w strasznym stanie. Nie wiemy, w jakich warunkach były wylęgane, więc od początku poddajemy je antybiotykoterapii. Najczęściej podajemy im enrofloksacynę i probiotyki, aby wyzerować ich florę bakteryjną i zacząć hodowlę z czystymi kurczętami.

Duża konkurencja wymusza szybkie cykle produkcji i wysokie zagęszczenie kurcząc w kurnikach, warunki, które sprzyjają przenoszeniu się chorób. Z nieoficjalnych rozmów z hodowcami drobiu wynika, że wielu z nich wykorzystuje antybiotyki profilaktycznie, aby zapobiec roznoszeniu się bakterii. W niektórych przypadkach, weterynarze obsługujący fermy, jako jedyne osoby, które oficjalnie mogą podawać zwierzętom antybiotyki, są wynagradzani za kilogram żywca sprzedawanego do ubojni.

Ścisłe regulacje krajowe i europejskie wymuszają na producentach zachowanie okresu karencji, czyli minimalnego czasu, po którym zwierzę może być kierowane do ubojni po ostatnim podaniu antybiotyku. Pilnowanie tego okresu gwarantuje, że w żywności pochodzenia zwierzęcego lądującej na półce nie będzie pozostałości leków. Nawet jednak stosowanie zasad karencji nie zmienia tego, że w czasie hodowli drób przyjmuje ogromne dawki antybiotyków. A to prowadzi do antybiotykoodporności.

Potwierdzają to rozmowy z weterynarzami obsługującymi największe fermy drobiu w Polsce. – Szybki cykl produkcji, zamykający się w sześciu tygodniach wręcz narzuca wykorzystanie antybiotyków – mówi weterynarz pracujący na fermach w południowo-wschodniej Polsce. – Jeśli w stadzie mamy 40 tys. kurczaków, proszę sobie wyobrazić co dzieje się, gdy zachoruje jeden z nich. Wszystkie kurczaki poszłyby na straty, a to zbyt duży koszt dla producentów. Podajemy kurczakom antybiotyki w trybie regularnym, aby zapobiec ogniskom choroby. Stosujemy się do okresów karencji, ale bez leków ten biznes byłby nieopłacalny – przyznaje.

Najczęściej stosowanymi lekami są enrofloksacyna i kolistyna. – To jest częsta praktyka w produkcji przemyśle mięsnym w całym kraju, nawet jeśli producenci się do tego nie przyznają.

„Ze względu na poważne zagrożenie dla zdrowia publicznego, rozważamy dostępne opcje ochrony brytyjskich konsumentów” – napisali w grudniu 2023 r. brytyjscy urzędnicy w liście do Komisji Europejskiej i polskiego Głównego Inspektoratu Weterynarii (GIW). Dokument ujawniło 19 marca 2024 r. dziennikarskie śledztwo londyńskiego Biura Dziennikarstwa Śledczego (TBIJ — The Bureau of Investigative Journalism).

Autorki listu – dyrektor generalna Food Standards Agency (FSA) Emily Miles i główny weterynarz Wielkiej Brytanii Christine Middlemiss – piszą o zaniepokojeniu nieskutecznymi środkami zwalczania salmonelli w polskim jajach i drobiu, eksportowanych do Wielkiej Brytanii. Wezwały instytucje do wprowadzenia lepszego systemu kontroli zakażeń, w przeciwnym przypadku będą zmuszone wprowadzić środki ochronne, sugerując ograniczenia w imporcie polskiego drobiu i jaj.

W ostatnich latach polskie mięso było odpowiedzialne za wiele poważnych przypadków salmonellozy w Europie. We wspomnianym liście wymieniono sześć ognisk Salmonelli w Wielkiej Brytanii, które od 2019 r. spowodowały co najmniej 2 tys. 680 zakażeń u ludzi i kilka zgonów. Przypadki te zostały przypisane polskim produktom drobiarskim. Tylko w zeszłym roku, Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) wydał ostrzeżenie łączące większość z 330 przypadków zakażeń salmonellą w Europie w 2023 r. z drobiem pochodzącym z Polski. Przypadki zakażeń odnotowano w Danii, Francji, Irlandii, Włoszech, Holandii, Wielkiej Brytanii i Austrii, gdzie jedna osoba poniosła śmierć.

Nasz rodzimy rynek drobiu przeszedł sporo przez ostatnie lata. Regularnie pojawiające się ogniska ptasiej grypy i salmonelli, stanowią wyzwanie dla producentów mięsa i jaj. Głównym powodem roznoszenia się salmonelli wśród kurcząt (w branży określanych żywcem) są niehigieniczne warunki obróbki mięsa w ubojniach. Pozostałości zwierząt często nie są wystarczające dobrze czyszczone. A jeden chory kurczak może zakazić całe mięso z danego cyklu w ubojni.

Główny Inspektorat Weterynarii w odpowiedzi na pytania dziennikarzy TBIJ uznał, że nie ma jednoznacznych dowodów wskazujących, że produkty pochodzące z Polski były źródłem ognisk salmonelli zaobserwowanych w Europie w 2023 r. Stwierdzono również, że „nie można potwierdzić ani wykluczyć udziału innych podmiotów działających na rynku spożywczym jako źródeł infekcji”.

Jest w tym niewątpliwie sporo racji. Jeżeli zakażone mięso nie zostanie zidentyfikowane w momencie przyjazdu lub obróbki w ubojni, jego źródło pochodzenia jest trudne do prześledzenia. Każdy produkt mięsny ma na swoim opakowaniu kod, który identyfikuje kraj pochodzenia mięsa oraz ubojnię, w przypadku surowego mięsa, lub zakład przetwórstwa, w przypadku przetworzonych i mrożonych produktów. Jeśli problemy nie zostaną w porę wykryte, ciężko prześledzić lub udowodnić odpowiedzialność indywidualnych hodowców. Producenci wyrobów mięsnych nie są chętni do dzielenia się informacjami o ich dostawcach.

Dokumenty ujawnione przez brytyjskich dziennikarzy ukazały również, że niektóre szczepy Salmonelli odpowiedzialne za niedawne zachorowania w Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej były odporne na antybiotyki, które w normalnym trybie wykorzystuje się do leczenia zakażeń tą bakterią. Istnieją coraz większe obawy, że hodowcy drobiu, podający zwierzętom kluczowe antybiotyki podczas chowu, przyczyniają się do rozwoju bakterii opornych na antybiotyki, tzw. superbakterii. Oznacza to, że leki wykorzystywane w leczeniu m.in. salmonellozy u ludzi okazują się bezskuteczne.

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) określa odporność na antybiotyki (z ang. antimicrobial resistance, AMR) jako jedno z największych zagrożeń globalnych dla zdrowia publicznego. Szacuje się, że oporność bakterii na leki była bezpośrednio odpowiedzialna za 1,27 mln zgonów na świecie w 2019 r. Według WHO niewłaściwe i nadmierne stosowanie antybiotyków u ludzi oraz w hodowli zwierząt i roślin jest głównym czynnikiem rozwoju antybiotykoopornych bakterii.

Celem zmniejszenia ryzyka rozwoju superbakterii, Unia Europejska zaostrzyła przepisy dotyczące stosowania antybiotyków na fermach. Strategia „od pola do stołu” z 2020 r. założyła zmniejszenie sprzedaży środków przeciwdrobnoustrojowych przeznaczonych dla zwierząt hodowlanych o 50 proc. do 2030 r. w porównaniu do zużycia z 2018 r. Podczas gdy wiele krajów europejskich zbliża się do tych postanowień i w 2022 r. średnie europejskie zużycie wyniosło 73.9 mg/ na kilogram masy ciała (PCU), Polska w tym czasie odnotowała poziom 196 mg/. Jednocześnie, rozporządzenie z 2022 r. wprowadziło zakaz rutynowego stosowania antybiotyków we wszystkich formach, w tym także w formie profilaktycznego leczenia całych grup zwierząt.

Według oficjalnych danych sprzedaż fluorochinolonów od 2011 r. wzrosła w kraju o niemal 70 proc. Dane pokazują jeszcze większy wzrost sprzedaży kolistyny, antybiotyku ostatniej szansy stosowanego w leczeniu poważnych infekcji, na które nie reagują inne leki. WHO klasyfikuje obie substancje jako krytycznie ważne dla zdrowia ludzkiego.

Według danych z 2022 r. Polska produkuje aż 20 proc. drobiu w UE. To prawie 3 mln ton mięsa drobiowego rocznie, z czego połowa jest przeznaczona na eksport. Od 2001 r. produkcja wzrosła mniej więcej pięciokrotnie. Jednocześnie trwa wyścig, by uczynić hodowlę bardziej opłacalną. Metody to m.in. skracanie cyklu hodowli czy zwiększanie koncentracji ptaków w kurnikach.

Pomimo przestrzegania unijnych zasad przez producentów, wzrastające użycie antybiotyków w przemyśle drobiarskim niepokoi. Stosowanie ogromnych ilości kolistyny to ryzyko, że bakterie się na nią uodpornią. I antybiotyk stanie się nieskuteczny także w leczeniu ludzi. Jednocześnie bezwzględna konkurencja i dążenie do zwiększenia opłacalności przez hodowców drobiu utrudniają im naturalną i zrównoważoną produkcję. Od tego roku Unia Europejska wprowadza obowiązek raportowania przez hodowców danych dotyczących faktycznego zużycia antybiotyków w leczeniu zwierząt z podziałem na gatunki i kategorie. Do tej pory jedyne dane pochodziły od hurtowni, sprzedających leki weterynarzom. Jest szansa, że to wymusi większą transparentność na hodowcach.

Brytyjski FSA poinformował, że nawiązał współpracę z polskimi władzami i podjął działania w celu poprawy bezpieczeństwa mięsa drobiowego i jaj importowanych z Polski. Dodali, że podejmą niezbędne działania – w tym kontrole konkretnych importerów – w celu ochrony konsumentów, jeśli liczba incydentów Salmonelli będzie wzrastać. Ma odbyć się audyt polskich zakładów drobiarskich eksportujących mięso do Wielkiej Brytanii.

Główny Inspektorat Weterynarii w oficjalnej odpowiedzi na pytania TBIJ twierdzi, że wskazywanie produktu pochodzącego z Polski jako źródło zatruć salmonellą „uderza w polską branżę drobiarską i ma na celu wzbudzenie paniki wśród konsumentów”. Brzmi to tak, jakby polski rynek drobiarski miał być chroniony poprzez zamiatanie pod dywan faktów już znanych krajom importującym nasze mięso.

Brak publicznego dostępu do ksiąg leczenia zwierząt na fermach oraz atmosfera tajemnicy wokół produkcji żywności sprawia, że trudno jest dojść do źródła problemu oraz zweryfikować, na którym etapie produkcji system zawodzi. Drobiarstwo to wielki biznes i ostra konkurencja. Indywidualni hodowcy i weterynarze nie chcą ujawniać szczegółów swojej pracy. A brak transparentności najbardziej szkodzi konsumentom.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version