Jakub Szczepański, Interia: Po co panu powrót do wielkiej polityki? Po wielu latach, walce z nowotworem, trudnych życiowych chwilach?
Dawid Jackiewicz, kandydat na Prezydenta RP: – Pokonałem życiowe przeszkody, chorobę nowotworową, mogę wrócić do tego, co potrafię i zawsze kochałem robić. Do działalności publicznej oraz polityki.
Naprawdę to panu tak potrzebne?
– Bardziej ludziom zmęczonym i poirytowanym wieloletnim sporem politycznym, który nic nie wnosi. Jest bardzo wielu Polaków, którzy biorąc udział w wyborach, wciąż zmuszeni są do głosowania na tzw. mniejsze zło. Chcę stworzyć alternatywę, możliwość wyboru zgodnego z własnymi przekonaniami i potrzebami. Chcę stworzyć możliwość postawienia na kandydata spoza trwającego od dekad, bezproduktywnego sporu dwóch obozów politycznych, PiS i PO. Moja kandydatura to możliwość postawienia na ambitną gospodarkę, ambitny nowoczesny ustrój i ambitne, trwałe bezpieczeństwo. Kiedy gospodarka nabierze rumieńców, będziemy mogli modernizować armię, dać podwyżki nauczycielom, zadbać o ochronę zdrowia. Będzie nas na to stać. Gdyby nie gorset różnych biurokratycznych ograniczeń, nasza gospodarka mogłaby rozwijać się zdecydowanie dynamiczniej.
A może kampania prezydencka to dobry moment w polityce? Pan się wypromuje, pańskie wschodzące ugrupowanie także. Przed ogłoszeniem swojej kandydatury założył pan przecież Ambitną Polskę.
– Prostuję: kandyduję na prezydenta Polski. Hasło „ambitna Polska” jest myślą przewodnią mojej kampanii wyborczej. Ono najlepiej odzwierciedla oczekiwania Polaków, których chcę reprezentować, czyli ludzi z aspiracjami i ambicjami, a którzy nie mają na kogo zagłosować. Co do pytania o partię, to nie ma o tym teraz mowy. Dziś koncentruję się na walce o prezydenturę – niech ambitni Polacy się najpierw policzą.
Celuje pan w przedsiębiorców, klasę średnią. Rozumiem, że start w wyborach prezydenckich to nie jest wyłącznie pańska inicjatywa. Musiał się pan z kimś dogadać, chociażby w kwestii finansowania?
– Osiem lat spędziłem poza polityką. Utrzymywałem kontakty i relacje. W tym czasie zajmowałem się działalnością gospodarczą, co było dla mnie pouczającym doświadczeniem. Politycy, którzy na całe życie zamykają się w bańce politycznej, tracą kontakt z rzeczywistością, wydaje im się, że doskonale wiedzą, czego potrzeba Polakom. Otóż bardzo często politycy nie mają o tym bladego pojęcia. Taka przerwa i nabranie dystansu jest bardzo przydatne, przywraca równowagę i świeże spojrzenie na sprawy, o których decydować mają politycy.
– Prowadziłem własną działalność, byłem menadżerem w dużych projektach, choćby przy budowie nowoczesnych, modułowych elektrowni jądrowych. Łączę doświadczenie z administracji publicznej, ministerialnej, samorządowej i poselskiej z wieloletnim doświadczeniem biznesowym. Potrafię powiedzieć, czego potrzebują przedsiębiorcy: chcą dobrych warunków do prowadzenia działalności gospodarczej i wielu z nich deklaruje, że mnie poprze.
Zaproponowałem szereg ustaw, które miały uzdrowić sytuację, dać ogromny impuls prorozwojowy spółkom skarbu, wyeliminować patologie. Zamiast realizować ten program, zdymisjonowano mnie.
~ Dawid Jackiewicz, kandydat na Prezydenta RP
Ktoś do pana przyszedł i powiedział: „Słuchaj, Dawid, może byś wystartował?”
– Idea jest moja. Wiem, że jest taka potrzeba. Wymyśliłem, skonsultowałem z wieloma środowiskami swój program. Wiem, jakie postulaty można realizować, a na co trzeba będzie czekać. Do rozwiązania są kwestie ustrojowe i bezpieczeństwa, które są dla wszystkich, niezależnie od poglądów, niezmiernie ważne.
Dziennikarze zaczną pana teraz prześwietlać, będą zadawać pytania, chociażby o współpracę z PiS. Nie obawia się pan trochę?
– Przez wiele lat byłem ministrem, posłem, europosłem, samorządowcem i nie ukrywam swoich dawnych związków z PiS. W 2016 r. moja przygoda z ugrupowaniem się zakończyła. W działalności PiS nie było żadnej sanacji, żadnej autorefleksji, chociaż na to liczyłem. Rozstaliśmy się formalnie, temat jest dla mnie zamknięty. Dziś jestem kandydatem niezależnym. Ani Jarosław Kaczyński, ani Donald Tusk, ani żaden inny lider partyjny nie może mi wydawać poleceń czy czegoś ode mnie oczekiwać.
Mówi pan o sanacji PiS, a dzięki temu ugrupowaniu funkcjonował pan w życiu publicznym, zarobił niezłe pieniądze. Co się panu nie podobało, skoro tyle lat był pan związany z partią?
– Do 2016 r. próbowałem realizować program, który był od początku wpisany w działalność PiS. W moim przypadku chodziło o gospodarkę, mądry i nowoczesny nadzór nad majątkiem Skarbu Państwa. Zaproponowałem szereg ustaw, które miały uzdrowić sytuację, dać ogromny impuls prorozwojowy spółkom skarbu, wyeliminować patologie. Zamiast realizować ten program, zdymisjonowano mnie. Reformę odłożono na półkę, a nadzór nad setkami spółek rozdzielono pomiędzy różnych ministrów. Na usta aż ciśnie się pytanie: cui bono?
Zakładam, że skorzystali poszczególni działacze.
– Skorzystało kilku ministrów, z których każdy otrzymał nadzór nad kilkudziesięcioma spółkami. Państwo i rząd straciły możliwość koordynacji nad tym jakże ważnym gospodarczo obszarem odpowiedzialności rządu. Taki był efekt mojej dymisji. Nie podobała mi się też selekcja negatywna w PiS. Zamiast promować ludzi, którzy są rzetelni, merytoryczni i realizują program, postawiono na tych, zajmujących się przede wszystkim walkami frakcyjnymi. Bez ducha gry zespołowej. Nie chciałem w tym uczestniczyć.
„Do zarządu Orlen Synthos Green Energy weszli też ludzie, którzy przez jakiś czas, na skutek różnego rodzaju nieporozumień, byli odsunięci”. Tak, m.in. o panu, mówił kilka lat temu prezes Jarosław Kaczyński. Co to w zasadzie znaczy? Kiedy pan odchodził, nie było mowy o nieporozumieniach, ale „zakończeniu misji”.
– Szkoda, że ta refleksja u prezesa Kaczyńskiego nastąpiła po tylu latach i nie zagościła na trwałe w kierownictwie PiS.
Nic się w tej materii nie zmieniło od dekady?
– Co do stylu to nie wiem, bo sprawy już przycichły. Zaś co do meritum, najbardziej mnie smuci to, że poszedłem do PiS, by naprawiać system, który tłamsi ambicje Polaków. A zobaczyłem, że górę nad tym wszystkim biorą osobiste i partykularne interesy różnych frakcji partyjnych.
Rozmawiamy o koteriach w partii, a pan sam był przypisywany do „układu wrocławskiego”. Ludzi skupionych wokół Adama Hoffmana, jego agencji R4S. Żałuje pan, że został tak zaszufladkowany?
– To zupełnie nieistotne plotki dziennikarskie. Zawsze można mówić o jakimś „układzie”: gdańskim, krakowskim, warszawskim. Politycy znają prezydentów swoich miast, samorządowców czy dziennikarzy. Dlatego można im zarzucić coś takiego. Mówimy o fikcyjnych zarzutach, wykreowanych przez kilku dziennikarzy na potrzeby kilku publikacji medialnych.
Chociaż odcinał się pan od trzonu PiS, Daniel Obajtek zachwalał pana przed przyjęciem do Synthos Green Energy. Znaczy zachował pan wpływy?
– Widocznie prezes Obajtek doceniał moje kompetencje. Poza doświadczeniami z wieloletniego nadzoru nad spółkami z obszaru energetyki, przez lata współprowadziłem też think tank energetyczny, zajmowałem się transformacją energetyczną, pisaliśmy raporty i organizowaliśmy kongresy energetyczne, w tym również międzynarodowe. Jest to dziedzina, w której specjalizuję się od lat. Rozumiem procesy i wyzwania w obszarze energetyki przed jakimi stoi nasz państwo.
I dlatego zwrócił się do pana Daniel Obajtek?
– Zapytał, czy jak będzie zakładał spółkę z panem Michałem Sołowowem, której zadaniem będzie zbudowanie w Polsce floty SMR-ów, czyli modyłowych reaktorów jądrowych, nie zechcę wejść do zarządu i pomóc w jej poprowadzeniu. Jak argumentował, nie było zbyt wielu ludzi z moją wiedzą o energetyce a równocześnie znajomością mechanizmów funkcjonowania administracji rządowej. Przyznaję, że przyjąłem taką możliwość z zainteresowaniem, a nawet radością, bo jestem absolutnym zwolennikiem budowy energetyki jądrowej w Polsce. Zgodziłem się od razu.
Zapytałem o kolegów z PiS, bo kiedy pan chorował na nowotwór, nie napisano o nich za wiele dobrego. Odwrócili się od pana? Tak po ludzku, było trudno?
– Nie chciałbym tego komentować. To już jest przeszłość. Robię swoje i idę dalej.
Nie przeraża pana liczba kandydatów w tych wyborach prezydenckich?
– Jeśli chodzi o kandydatów, chyba będziemy mieli rekord. Motywacje mogą być różne. Jedni chcą zwycięstwa swego plemienia, swojej partii inni – wypromować swoją książkę, jeszcze inni przekazać poparcie w drugiej turze, jeszcze inni dbają o własne firmy czy projekty medialne. Ale te starty nie zmienią sytuacji, w której znajduje się Polska. One ją tylko utrwalą.
Pan zbierze 100 tys. podpisów?
– Mam jeszcze ponad miesiąc.
Zdradzi pan, ile zebrał podpisów do tej pory?
– Sytuacja jest dynamiczna. Chcę podać tylko przykład, jak system nierówno traktuje kandydatów i podmioty na scenie politycznej. Dzięki tysiącom swoich działaczy partie mają już pozbierane podpisy. A niezależny kandydat? Wymóg podania numeru PESEL podczas zbierania podpisów na ulicy. Wszystko podczas trwających od lat kampanii społecznych w mediach pt. „nie dawaj PESEL-u obcemu”, „zastrzeż swój PESEL”. Będziemy postulować zbieranie podpisów w formie elektronicznej, z zaufanym podpisem, tak aby wyrównać szanse wszystkich kandydujących. Próg 100 tys. podpisów poparcia pozostanie, ale metody zbiórki się zmienią. Teraz obecny układ partyjny systemowo eliminuje każdy nowy podmiot. To jeden z objawów choroby ustrojowej Polski.
Załóżmy, że zbierze pan 100 tys. podpisów. Jaki ma pan plan na tę kampanię?
– Będziemy działać wokół hasła „ambitna Polska”. Nie chcemy innych przymiotników, bo to słowo łączy wielu ludzi. Chodzi o to, że system polityczny, począwszy od Konstytucji, tłamsi potencjał rozwojowy Polski i niweczy ambicje Polaków. Polacy wiedzą, że stać ich na więcej, więcej niż pozwala na to system. Dlatego trzeba z emocjonalnej polityki wojny polsko-polskiej wyjść do realizacji prorozwojowych projektów, a przede wszystkim uwolnienia potencjału drzemiącego w Polakach.
Może pan poda jakiś konkrety?
– Niedawno premier Tusk ogłosił projekt przełomu gospodarczego. Przeanalizowaliśmy to i pozostał z tego czysty PR – zero konkretów, tylko jakieś porozrzucane liczby. Do deregulacji gospodarki zaprosił prezesa InPostu Rafała Brzoskę, który ma „w imieniu przedsiębiorców” przygotować pomysły. To żenujące, bo przed wyborami ma pokazać, że rząd coś robi dla rozwoju, wsłuchuje się. Zamiast miesiącami zbierać postulaty, prezes Brzoska powinien powiedzieć: „Sprawdzam”. I dać jeden postulat – trzeba zrobić tak oczywisty system, by zagraniczne korporacje płaciły w Polsce takie same podatki, co polski przedsiębiorca. Sam prezes był tu przykładem, kiedy okazało się, że jego firma płaci 2,5 razy więcej podatku niż jego wszyscy zagraniczni konkurenci razem wzięci. To jest przykład jednego konkretu, który sprawdza intencje polityka.
Jak określi pan swój profil polityczny? Prawica, centrum? Bo lewica chyba nie?
– Jestem za rozwojem i pragmatyzmem, a te nie mają barw ideologicznych. W końcu polityka to kwestia stworzenia przełożenia aspiracji społecznych na ich realizację. A te aspiracje i ambicje – coraz częściej, na szczęście – nie mają zabarwienia ideologicznego. Ludzie chcą po prostu dobrze i godnie żyć, a nie walczyć ze sobą na wartości, często nie do pogodzenia. Bo to, co teraz jest, podział na lewicę-prawicę, to rozróżnienie z XIX wieku. Osobiście, w kwestiach światopoglądowych, jestem konserwatystą. Tylko nie ma to aż tak wielkiego znaczenia w przełożeniu na kwestie polityczne. Obecnie polityka miesza w głowach ludzi wojną na wartości. Jaką barwę polityczną ma zdrowy rozsądek? To właśnie jego potrzeba, by dobrze rządzić.
Skoro pan szuka partnerów, może dogada się pan z Andrzejem Dudą? W prasie można czytać o jego aspiracjach, jeśli chodzi o nowe ugrupowanie polityczne na prawicy.
– Nie mam kontaktów z prezydentem. Sądzę, że nie ma takich ambicji i zamiarów. Chyba nie chce już odgrywać większej roli na polskiej scenie politycznej. Nie widać żadnej jego aktywności w tym obszarze. Może chce odpocząć po dekadzie prezydentury?
– Nie startuję dla żartu. Liczę na dobry wynik – dobry wynik dla Polski. Jestem doświadczony, wiarygodny. Wiarygodny na tyle, by powalczyć o sprawy proste, ale jednocześnie fundamentalne: by zrealizować ambicje Polaków, którym zależy na niższych rachunkach. Polaków, których polityczne kłótnie nie obchodzą, bo tylko przeszkadzają w zmianach i modernizacji kraju. Chcę, żeby dostrzeżono, że można inaczej uprawiać politykę. Odnośnie do wyniku, mam nadzieję, że pozwoli mi się pojawić w drugiej turze. Dlatego proszę mnie poprzeć.
Jak pan zamierza się promować? Będziemy pana oglądać w spotach telewizyjnych? Przy okazji, wrócę do pytania o środki na kampanię, bo mi pan nie odpowiedział.
– Kiedy zdobędziemy 100 tys. podpisów, rozpocznie się prawdziwa kampania. I tu nie chodzi o techniczne plany wydawania publicznych pieniędzy, jak to robią moi rywale. Tu chodzi o przekaz. Chcę dać Polakom nadzieję na wyjście z zaklętego kręgu, w który wpycha ich system – wyjścia z elektoratu „zaciśniętych zębów”, głosującego na „mniejsze zło”. Chce dać im wybór lepszego, wspólnego dobra, jakim jest Ambitna Polska.
Nie mam kontaktów z prezydentem. Sądzę, że nie ma takich ambicji i zamiarów. Chyba nie chce już odgrywać większej roli na polskiej scenie politycznej. Nie widać żadnej jego aktywności w tym obszarze. Może chce odpocząć po dekadzie prezydentury?
~ Dawid Jackiewicz, kandydat na Prezydenta RP
Załóżmy, że się nie uda. Co potem?
– Nie zasieje pan we mnie defetyzmu.
Pytam, bo koledzy z Dolnego Śląska zapewniają, że bardzo panu zależy na prezydenturze we Wrocławiu. A kampania wyborcza pozwoli wypłynąć na głębokie wody.
– We Wrocławiu trwa rzeczywiście debata o przyszłości miasta. Jest gorąca atmosfera. Nad głową prezydenta Jacka Sutryka (usłyszał cztery zarzuty m.in. dotyczące wręczenia korzyści majątkowej – red.) zawisły czarne chmury, ale nikt nie wie, jak to się skończy. Może uniewinnieniem, może wyrokiem skazującym? A może referendum nie wyjdzie? To wywołuje dyskusje u wrocławskich komentatorów, kim można by zastąpić włodarza. No i w takich dyskusjach gdzieś padło moje nazwisko.
– Powiem wyraźnie: To nie jest mój projekt. Dzisiaj mierzę się z wyzwaniem, jakim jest wniesienie do polityki ogólnopolskiej więcej merytoryki, więcej poszukiwania konsensusu, normalności i spokoju. Walczę o większą koncentrację na gospodarce i bezpieczeństwie. O to, abyśmy zapanowali nad tym, co dzieje się w Polsce. A jak się w Polsce polepszy, bo wjedzie na ścieżkę Ambitnej Polski, to i polepszy się w moim ukochanym Wrocławiu.