Pani Stenia rozmarza się na myśl o dodatkowych pieniądzach z renty wdowiej. Miałaby na porządne buty. Chciałaby takie bez wiązania, wsuwane na nogę, ciepłe i z antypoślizgową podeszwą.
To chyba jakaś choroba, że mi się ciągle chce. Widzi pani, nawet włosy dalej układam, nie daję się sobie zapaść w bezczynności – mówi 95-letnia Stenia i drżącą ręką sięga po leżące na drewnianym kuchennym stole wałki, na które z wprawą nawija pasma siwych włosów. Przegląda się w lusterku i owija głowę chustką. Minie kilka godzin, zanim fryzura będzie gotowa.
Mówi, że jej mózg jest ciągle rozpędzony, spragniony nowych doznań. Niedawno zorientowała się, że nigdy nie jadła jeszcze ostryg. Liczy, że trafi się okazja, by ich spróbować. Odkąd mąż zmarł 30 lat temu, to ona się łapie każdej szansy, żeby coś nowego przeżyć. Zawsze miała dużo energii, ale czas zajmowało jej wychowanie dzieci, praca pielęgniarki, a pod koniec życia opieka nad mężem. Chorował na cukrzycę i kilka lat przed śmiercią nie był już w stanie samodzielnie funkcjonować.
Teraz jej też coraz trudniej być samodzielną. Nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Musiała przejść operację kolana. Miała też krwotok do jamy brzusznej. Źle się czuła, ale lekarze przekonywali, że to przez operację. Dopiero po jej naleganiach dokładnie ją zbadali i okazało się, że miała owrzodzenie dwunastnicy, które doprowadziło do krwawienia. – Pozalepiali te miejsca i jakoś funkcjonuję, ale to już nie to samo – wzdycha.
Coraz trudniej jej chodzić na wystawy, spotkania autorskie czy do teatru. A ona kocha kulturę. Żeby w tym wszystkim uczestniczyć, musiałaby mieć kogoś, kto by ją na te wydarzenia zabierał, a potem odprowadzał. – Raz w tygodniu wpada do mnie pani z opieki społecznej na godzinę, ale to za mało. A na opłacenie kogoś mnie nie stać – stwierdza. Może pomogłaby jej regularna rehabilitacja, ale na to też brakuje pieniędzy. Gdyby rząd, tak jak obiecuje, wprowadził rentę wdowią – świadczenie, które pozwala poza swoją emeryturą pobierać część renty rodzinnej po zmarłym małżonku lub pełną rentę i część swojej emerytury, pewnie mogłaby sobie na te rzeczy pozwolić.
Silna kobieta
Pani Stenia rozmarza się na myśl o dodatkowych pieniądzach. Miałaby też na wygodne, porządne buty. Szerokie, miękkie, z antypoślizgową podeszwą i wsuwane na stopę – bez żadnych wiązań, bo ze sznurowaniem jest problem. Raz, że palce zrobiły się sztywne, a dwa, że coraz trudniej się pochylać. – O! Przez to pochylanie to też trudno się paznokciami u stóp zająć, pedicure zrobić. A zapłacić nie ma jak, bo to ze 100 zł co najmniej – mówi.
Gdy pytam, czy ktoś z rodziny nie mógłby jej pomóc, wzrusza ramionami. Większość członków rodziny już pochowała. Została jej córka i wnuki, ale oni mają własne życie, zajęcia. Widują się głównie na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Na co dzień Stenia żyje sama. Jej oczy zaczynają się szklić, a broda lekko drży, gdy mówi: – Poza tym, muszę wyznać, że ja mam ogromny problem z proszeniem o pomoc. Zawsze byłam silna kobieta. Samowystarczalna. Znieść nie mogę, że to się zmienia.
Stenia mówi, że jej mózg jest ciągle rozpędzony. Niedawno zorientowała się, że nigdy nie jadła ostryg. Liczy, że trafi się okazja, by ich spróbować
Mówi, że co mogła, to sobie sama załatwiła. Jak posiłki w ośrodku pomocy społecznej. Jeździ tam na obiady i dostaje zapakowane na wynos śniadania i kolacje. – Tutaj to za wiele nie ma – pokazuje na białe szafki w kuchni. – I to nie dlatego, że jestem leniwa. Tylko już nosić zakupów nie dałam rady i stać przy kuchence.
Posiłki w ośrodku to symboliczne kilka złotych, na to jeszcze jej zostaje po opłaceniu czynszu i leków. – Liczę, że rzeczywiście tę rentę wdowią dadzą, to sobie na więcej pozwolę. Zrehabilituję się i na takie czytanie wierszy, na jakim dziś byłam, będę częściej chodzić – mówi. Podnosi się powoli i idzie po tomik, który tam dostała. Rozpromienia się: – Pogadałyśmy, to teraz ci fraszki poczytam, kochana.
Groszowe emerytury
Według ostatnich dostępnych danych ze spisu powszechnego w 2021 r. w Polsce było ponad 2,2 mln wdów i niecałe 450 tys. wdowców. Większość z nich – ok. 1,5 mln – to emeryci i emerytki. W najtrudniejszej sytuacji są ci, którzy otrzymują emerytury groszowe – dotyczy to 350 tys. osób w Polsce. Tak jak wdowieństwo, tak i ubóstwo częściej dotyka kobiet. Jak zauważa prof. Ryszard Szarfenberg, politolog i członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, może się okazać, że projekt renty wdowiej niewiele zmieni w ich życiu.
– Małżeństwa na emeryturach groszowych nie osiągnęły odpowiedniego stażu pracy, bo albo – jak to często bywa w przypadku kobiet – zajmowały się dziećmi, albo pracowały bez umów lub na umowach cywilnoprawnych. Czy zamiast pracować, musiały zajmować się osobą z niepełnosprawnością. Jeśli ktoś z takiej pary umrze, to druga osoba nawet z rentą wdowią będzie żyć na granicy ubóstwa – zauważa Szarfenberg.
Boże plany
Janina, którą spotykam przy warszawskim bazarze na Kole, dorabia do emerytury, wyprzedając zegarki, biżuterię, ubrania, talerze. Na małym plastikowym stoliku wykłada wszystko, co znajdzie w domu, a co jest w takim stanie, że wypada to jeszcze sprzedać. – Zaraz mi się te rzeczy pokończą i szczerze mówiąc, to nie wiem, co wtedy zrobię. A co miałam uciułane, to na pogrzeby poszło. Mąż pochowany, syna i córkę miałam, to też pomarli. On na zawał, ją nowotwór zżarł. Sama jak palec zostałam – 85-letnia kobieta wzrusza ramionami. Mówi, że może dużo by z tej renty wdowiej nie miała, ale nawet jakby te dodatkowe 200 czy 300 zł dostała, byłoby lżej.
– Jedzenie to mam, bo do jadłodajni jeżdżę. Sklepów unikam, jak mogę, bo to na głowę z tymi cenami upadli. No i opłaty w górę poszły, z taką rentą nie musiałabym się martwić, czy na nie starczy. A może i udałoby się nowy płaszcz zimowy kupić, bo ten to już widzi pani… Rozleci się zaraz – pokazuje palcem na swoje wyblakłe, brązowe palto. I zaraz dodaje: – Chociaż, szczerze mówiąc… Najlepiej to by mi było się już do grobu położyć. Bóg ma chyba jednak inne plany, bo zdrowie dobre mam.
Janina stoi, kiedy rozmawiamy, ale po jakimś czasie przeprasza i siada z powrotem na rozkładany stołek. – Może to nie kulturalnie tak, ale jednak stać już ciężko. Nogi i plecy dokazują. A to trzeba tutaj parę godzin wytrzymać, żeby kilkadziesiąt złotych zarobić.
Model kroczący
Po pierwszym czytaniu w Sejmie projektu ustawy o rentach wdowich już wiadomo, że wymaga on poprawek. Najwięcej pracy czeka Lewicę, która najsilniej lobbowała za zmianami w świadczeniach emerytalnych. Posłanka partii Joanna Wicha zauważa, że zadbanie o potrzeby najbiedniejszych i samotnych – tak by nie byli poszkodowani – będzie wyzwaniem. Wie, że renta wdowia nie załatwi wszystkiego. Jednak Lewica będzie się starać, by dostało ją możliwie dużo osób. Także tych, których małżonek zmarł jeszcze przed przejściem na emeryturę.
– Nie zakładamy też cezury czasowej. Nawet jeśli mąż czy żona odszedł lub odeszła kilkadziesiąt lat temu, świadczenie będzie wypłacane. Myślimy też o osobach w związkach jednopłciowych, które mimo że były ze sobą długo, nie mogły uregulować prawnie swojego statusu. Tutaj rozwiązaniem byłoby wprowadzenie związków partnerskich – mam nadzieję, że stanie się to jeszcze w tym roku – podkreśla posłanka.
Zaznacza jednak, że nie od razu możliwe będzie wypłacanie pełnego świadczenia. Docelowo wdowiec lub wdowa może dostać swoją emeryturę i 50 proc. świadczenia współmałżonka albo odwrotnie – pół swojej i całą współmałżonka. – Ale brakuje na to pieniędzy, więc ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zaproponowała model kroczący – zacząć od 20 proc., a potem stopniowo zwiększać tę stawkę. Do 50 proc. mielibyśmy dojść w ciągu dwóch lat – wyjaśnia Wicha.
Według niej fundusze można by pozyskać, pilnując chociażby, by korporacje nie uciekały z podatkami poza Polskę. – Wciąż jest dużo firm, które nie rozliczają się u nas. Mimo że zatrudniają tysiące polskich pracowników. Zwiększyłabym też CIT, czyli podatek dochodowy spółek. Przydałoby się też uregulowanie sytuacji rozliczeniowej wśród najbogatszych. Nie mówię teraz, że podatki dla nich mają się zmienić skokowo, ale mogłyby być sprawiedliwe. I wprowadziłabym podatek cyfrowy – wylicza Joanna Wicha.
Długo i szczęśliwie
Paulina Braun, która od 13 lat prowadzi Dancing Międzypokoleniowy – to inicjatywa aktywizująca seniorów – zauważa, że dodatkowe pieniądze przydałyby się nie tylko na podstawowe rzeczy, ale też na podniesienie jakości życia.
– Starsze osoby mogłyby chodzić na kursy, wykłady, zajęcia sportowe, taneczne czy warsztaty malarskie. To pozwala być z innymi ludźmi, co jest kluczowe dla dobrego, pełnego życia. Badania pokazują, że więzi społeczne są kluczowe dla zdrowia psychicznego. A do tego, żeby móc poznawać nowych ludzi, jednak potrzebne są fundusze – mówi Braun.
Wspomina rozmowę między dwiema emerytkami, którą kiedyś usłyszała. Jedna namawiała drugą na wyjście na wystawę. Namawiana odmówiła, tłumacząc, że musi poczekać, aż przyjdzie jej emerytura. A chodziło o bilet wstępu za 10 zł. – Więc nie mówimy tu o dużych kwotach – zauważa.
Myśli też o tych wszystkich w związkach nieformalnych, osobach LGBT+, ale nie tylko. Czy związki partnerskie na pewno staną się gwarancją świadczeń? Zastanawia się, czy nie lepiej zamiast renty wdowiej byłoby wprowadzić świadczenie dla wszystkich emerytów i rencistów, żeby było sprawiedliwie.
Braun przypomina, że żyjemy w starzejącym się społeczeństwie. Już w 2050 r. osoby powyżej 60. roku życia będą stanowić ponad 40 proc. społeczeństwa. – Dlatego dobrze już teraz myśleć, jak zadbać o tę przyszłość. I znów podkreślę znaczenie relacji. Bo to, że będziemy żyć długo, to jedno, ale czy szczęśliwie? Inni ludzie mogą nam to szczęście dać. Istotne jest jednak, by nie ograniczać się tylko do więzi rodzinnych. Wiele razy obserwowałam, jak bliscy odchodzili albo zaczynali żyć swoim życiem, a seniorzy zapadali się w depresję i samotność. I jak odżywali, gdy zaczynali się udzielać w Dancingu Międzypokoleniowym, gdzie na nowo zyskiwali poczucie sensu i przynależności – podkreśla.
Wyrwa w sercu
Wiesława dodatkowe pieniądze z renty wdowiej przeznaczyłaby na to, co daje jej radość. Na wyjazdy do sanatoriów i podróże. Pewnie kupiłaby też nowy rower. Stary jej skradziono, a lubi urządzać wycieczki rowerowe z prawnukami. Zaraz obok wyścigów na hulajnodze i rozgrywek w kosza.
Foto: Albert Zawada / Newsweek
Rodzina jest u niej na pierwszym miejscu. Gdy siadamy w salonie, pokazuje zdjęcia ustawione na szafach z ciemnego drewna. Są te czarno-białe, na których jest małą dziewczynką i pozuje z rodzicami i siostrą. Są kolorowe, na których widzimy parę młodą – to jej wnuczka z mężem. Na regałach jest miejsce dla każdego członka rodziny.
Wskazuje ręką na zdjęcie portretowe posiwiałego mężczyzny. – A to mój mąż. Niedługo przed śmiercią. Zmarł nagle na zawał w 2006 r. Dwa lata się po tym zbierałam – mówi 84-latka i opowiada, że zamknęła się wtedy w domu. W sercu miała trudną do wypełnienia wyrwę.
Marzenie z dzieciństwa
Gdyby nie jedno zdarzenie, ten stan mógłby trwać dłużej. Pewnego dnia koleżanka z osiedla namówiła ją na wyjście do domu kultury na występ artystów z Operetki Warszawskiej. Okazało się, że w tym samym miejscu odbywał się casting do „Czasu honoru”. Koleżanka przekonała ją i do tego.
I tak zaczęła się przygoda Wiesławy z planami filmowymi i reklamowymi. Najpierw występowała jako statystka, potem zaczęła dostawać epizody, a wreszcie role. Do tej pory regularnie pojawia się na planach filmowych. – Wczoraj grałam rólkę w „Na sygnale”. I powiem szczerze, że w życiu bym nie pomyślała, że na emeryturze spełnię marzenie z dzieciństwa – mówi. Jako kilkulatka chciała być aktorką. Ale została księgową w Operze Narodowej, a potem w zarządzie głównym Towarzystwa Opieki nad Zabytkami.
Podkreśla, że to była dobra praca, ale cieszy się, że aktorstwo też się w końcu pojawiło. Czuje się spełniona. – Nie robię tego dla pieniędzy. Żyje mi się nie najgorzej, mieliśmy z mężem działkę z domem, to ze sprzedaży jej trochę zostało. Mam też parę lokat, co jeszcze za jego życia założyliśmy – mówi.
Występy dodają jej siły. Ma dzięki nim energię, by potem aktywnie spędzać czas z prawnukami. Uważa, że to też sekret jej dobrej kondycji psychicznej – to, że ma cel, że ciągle jest z ludźmi.
Wiesława przerywa, by donieść z kuchni szarlotkę. Nakłada mi kawałek na talerz i mówi: – Widzisz, słonko, ja nie jestem jakąś zabiedzoną wdową. Ja dodatkowych środków nie potrzebuję, żeby przeżyć, ale żeby żyć w pełni. O tym się zapomina, ale emeryci nie chcą tylko wegetować.