Przemysław Czarnek jeszcze we wtorek bojkotował obrady komisji śledczej, ale już w środę postanowił wrócić i od razu zaatakować jednego z biegłych.
We wtorek 13 lutego posłowie Prawa i Sprawiedliwości – w proteście przeciwko wykluczeniu z obrad posła Pawła Jabłońskiego – zbojkotowali obrady komisji śledczej. Padło sporo mocnych słów. Komisję określano jako „cyrk Jońskiego”, czy „kabaret Koalicji Obywatelskiej”. Sugerowano, że jeżeli wyrzucono Jabłońskiego, to trzeba będzie wyrzucić z obrad wszystkich posłów PiS. Bojkot nie potrwał nawet dobę. Już w środę przy stole komisji pojawili się zarówno wiceprzewodniczący Waldemar Buda, jak i poseł Przemysław Czarnek. Szybko ruszyli do ataku.
„Nie będę się z panem bawił w zgaduj zgadulę”
Jako pierwszy wystąpił przed komisją Wojciech Hermeliński, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego i były szef Państwowej Komisji Wyborczej. Jego wiedza oraz doświadczenie miały pomóc zweryfikować, czy wiosną 2020 r. były jakiekolwiek szanse na legalne przeprowadzenie wyborów. Nim jednak zaczął, wiceprzewodniczący Buda podał w wątpliwość jego status. Zasugerował, że Hermeliński powinien występować nie jako biegły, a jako świadek. Jego zaangażowanie po jednej ze stron politycznego sporu – sugerował Buda – miałoby być jawne i dyskwalifikujące go jako biegłego. Sytuację rozstrzygnęła jedna z doradczyń komisji, gdy okazało się, że Hermeliński nigdy nie konsultował spraw związanych z wyborami kopertowymi. Pozwolono więc, aby występował jako biegły.
Sędzia Hermeliński nie zostawił na postępowaniu rządu Zjednoczonej Prawicy suchej nitki. Akcentował, że zgodnie z prawem jakiekolwiek zmiany w kodeksie wyborczym powinny być przeprowadzane co najmniej na sześć miesięcy przed wskazaniem daty wyborów, czyli w tym wypadku 5 sierpnia 2019 r. Gdyby kierować się kodeksem dobrych praktyk postulowanym przez Komisję Wenecką – dodał były szef PKW – na takie zmiany powinien być co najmniej rok. Zwracał uwagę, że decyzje premiera Mateusza Morawieckiego z 16 kwietnia ws. Poczty Polskiej i Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, zostały wydane bez podstawy prawnej. Podkreślił, że przygotowanie wyborów to długi i żmudny proces, za który powinna odpowiadać PKW, więc nie może być tak, że inne organy władzy publicznej będą sobie przypisywać uprawnienia, których konstytucja i ustawy mu nie dały.
— Była możliwość wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Sytuacja epidemiczna, jaka miała miejsce, świadczyła o tym, że mamy do czynienia z takim stanem – zaznaczył biegły.
Wywód Hermelińskiego był jednak urzędniczy i pozbawiony złośliwości. Dopytywany przez komisję o odpowiedzialność polityczną za wybory kopertowe, unikał odpowiedzi, tłumaczył tylko, że to marszałek Sejmu powinien strzec procesu legislacyjnego i nie dopuszczać, aby tak ważna ustawa była procedowana w trzy godziny, a w takim czasie według obliczeń przewodniczącego Dariusza Jońskiego przepchnięto wybory kopertowe. Sędzia dodał, że doskonale rozumie trudność zagadnienia i fakt, że władza została przez pandemię postawiona w sytuacji wyjątkowej.
– Rozumiem, że był stan pandemii, ale nie można stanem pandemii tłumaczyć tak rażącego naruszenia procedur – stwierdził.
Nie dał się wyprowadzić z równowagi, kiedy wiceprzewodniczący Buda kpił: „Wiemy jak wielkim jest pan zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości”.
Pełna spokoju postawa byłego szefa PKW najbardziej poirytowała chyba poprzedniego ministra edukacji Przemysława Czarnka. Przy okazji swojej tury pytań znowu podnosił głos, przerywał, a upominany bronił się, że on tylko zadaje pytania i nie mam w tym niczego zdrożnego.
— Pan nie zna przepisów i się pan tu kompromituje — grzmiał do mikrofonu Czarnek.
— Niech pan już się powstrzyma od tych komentarzy i proszę pozwolić mi odpowiedzieć — odpowiadał Hermeliński.
— Proszę odpowiedzieć: „tak” lub „nie”! — przerywał Hermelińskiemu kolejną wypowiedź były minister.
— Proszę dać mi odpowiedzieć i nie przerywać. Nie będę panu odpowiadał „tak” lub „nie”, nie będę się z panem bawił w jakąś zgaduj-zgadulę! – odpowiedział Hermeliński.
Do porozumienia, co jasne, nie doszli. Czarnek przekonywał, że po ogłoszeniu terminu wyborów, nie było innej drogi, jak tylko je zorganizować. Sędzia Hermeliński kontrował, że były wyjścia, ale rząd PiS nie chciał po nie sięgnąć.
Marszałek Witek: „Nie wiem, nie pamiętam”
Po godzinnej przerwie ruszyło przesłuchanie byłej marszałek Sejmu Elżbiety Witek. Posłanka PiS do sali weszła kwadrans przed czasem, ale odmówiła odpowiedzi na pytania dziennikarzy.
Jak na drugą osobę w państwie, a taką rangę ma marszałek Sejmu, oraz osobę, która wyznaczyła termin wyborów korespondencyjnych na 10 maja, Witek pamiętała zaskakująco niewiele. Datę wskazała, bo ta wynikała wprost z konstytucji. Raz rozpisane wybory trzeba było przeprowadzić. Detale organizacji zostawiła rządowi premiera Morawieckiego. Gdyby nie obstrukcja w Senacie, wszystko udałoby się zrobić tak, jak należy. Kiedy i gdzie po raz pierwszy dowiedziała się o wyborach korespondencyjnych? Nie pamięta. Złożoność sytuacji wiosną 2020 r. próbowała przedstawić metaforą. Tak jak ona próbowała zorganizować bezpiecznie prace Sejmu w pandemii, tak rząd Morawieckiego wziął na siebie brzemię bezpiecznego przeprowadzenia wyborów.
— To był mój konstytucyjny obowiązek. Nie było wtedy określone, jak mają być przeprowadzone. Państwo z opozycji mówili, że mamy krew na rękach, że to będą koperty, które będą zabijały. Zadaniem rządu jest wykonanie zarządzenia marszałka (…) Tak jak ja, szukałam sposobu na zorganizowanie posiedzenie sejmu, żeby było bezpiecznie, tak rząd szukał sposobu, żeby zorganizować te wybory w konstytucyjnym terminie – wyjaśniała.
Foto: Tomasz Gzell / PAP
Kto podjął decyzję o organizacji? Marszałek nie pamięta. Czy pilnowała procesu legislacji? Nie, bo marszałek nie uczestniczy w pracach rządu oraz komisji. Dlaczego nie skierowała ustawy do prac w komisjach? Bo czas naglił, a marszałek Witek miała nadzieję, że wszystko uda się sprawnie zrobić. Czy brano pod uwagę głosy docierające z zewnątrz jak choćby prośbę listonoszy zaniepokojonych swoją rolą w organizacji wyborów? Takie głosy do Witek nie dotarły. W trudniejszych momentach posłance PiS sekundował Buda – na tyle mocno, że wiceprzewodniczący Romowicz zasugerował mu przejęcie roli rzecznika byłej marszałek. – Możemy to szybko przegłosować, jeżeli takie ma pan życzenie.
Paradoksalnie zeznania marszałek okazały się arcyciekawe, bo pokazały, że przez osiem lat istniało państwo w państwie, drugi obieg legislacyjny, o którym marszałek Witek na dobrą sprawę nie wiedziała. Wchodziła w skład kierownictwa PiS, ale decyzje na Nowogrodzkiej zapadały poza jej wiedzą. Przypomniała sobie zaledwie jedną rozmowę na ten temat.
Przesłuchanie przed komisją śledczą ds. wyborów kopertowych było ostatecznie smutnym obrazem Witek jako polityczki, która jeszcze niedawno marzyła przecież o prezydenturze. W sprawie wyborów zadzwoniono po nią dopiero wtedy – jak zeznawał Jarosław Gowin – kiedy musiała przeczytać przygotowane dla niej na Nowogrodzkiej oświadczenie.
— Przemyśleń było dużo. Nie chciałabym, aby ktoś to trywializował. Nie znalazłam innej możliwości, aby przeprowadzić te wybory. Dlatego pomysł wyborów kopertowych wydawał mi się sensowny – przyznała w czasie przesłuchania.