Fałszywa ekipa filmowa, na której ściągnięcie do Polski naciskali Piotr Wawrzyk i Edgar Kobos, miała przetrzeć szlak przerzutowy z Indii do USA. Zeznania byłych polskich konsulów w Mumbaju rzuciły nowe światło na aferę wizową, która wybuchła w MSZ za czasów PiS.
We wtorek 27 lutego 2024 r. przed komisją śledczą ds. afery wizowej stanęli byli polscy konsulowie w Indiach – konsul Damian Irzyk oraz wicekonsul Mateusz Reszczyk. Atmosfera od początku była napięta – we wtorek do wieczora przed komisją na posiedzeniu niejawnym zeznawał były współpracownik Piotra Wawrzyka, Edgar Kobos.
— Są bardzo ważni, bo w imieniu państwa polskiego wydawali wizy. Jak wiemy choćby z doniesień medialnych, znaczna część tych wątpliwych wiz była wydawana w konsulacie w Mumbaju. I to w stosunku do konsulów były formowane naciski ze strony (ówczesnego) wiceministra MSZ Piotr Wawrzyka czy jego współpracowników – zapowiadał przed posiedzeniem komisji jej wiceprzewodniczący Marek Sowa.
Filmowcy na telefon
Nie pomylił się. Irzyk niemal od początku zaczął naświetlać sprawę sprowadzenia do Polski tak zwanej „ekipy filmowej”. Sprawę obszernie opisywał jako pierwszy Onet, chodziło o migrantów, którzy podając się za członków ekipy filmowej, chcieli uzyskać w polskim konsulacie wizy Schengen (aby potem wyjechać z Polski i do innych krajów, głównie Ameryki). Na jej prędkie ściągnięcie do Polski – potwierdzał Irzyk – miało naciskać Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Pierwszy e-mail w tej sprawie miał do niego trafić w listopadzie 2022 r. — E-mail trafił od mnie i od wicedyrektora departamentu konsularnego. W jego treści była korespondencja, którą zarówno wicedyrektor, jak i dyrektor departamentu konsularnego prowadzili wcześniej z Wawrzykiem na temat przyjęcia dwóch grup aplikantów wizowych ze względu na realizowaną w Polsce produkcję filmową – zeznawał Damian Irzyk. Miało chodzić o pierwszych 35 osób.
Drugi e-mail nadszedł na początku grudnia. Tym razem lista liczyła już 83 nazwiska. Kiedy zweryfikowano je negatywnie, do konsulatu zatelefonował w połowie stycznia sam Edgar Kobos. – Bardzo pewnym tonem powiedział, że zaprasza na premierę filmu, który powstał w grudniu, a jako dowód wysyła zwiastun filmu, który był kręcony w okolicach Czerska – zeznawał Irzyk i dodał, że współpracownik Wawrzyka złożył przy tym wnioski o ponowne rozpatrzenie sprawy dotyczącej wiz dla grupy 83 osób.
Aktorzy, którzy nie grali w filmach
Jeszcze ciekawsze okazały się we wtorek zeznania jego zastępcy, wicekonsula Mateusza Reszczyka, który bezpośrednio odpowiadał za rozpatrywanie wniosków wizowych. Reszczyk opowiedział, że jeszcze przy wnioskach pierwszej grupy, specjalnie wraz z konsulem wybrali się do osób, które wnioski złożyły.
— Wszystkie te osoby mówiły wyłącznie w języku gudżarackim. Niby hindi w Indiach jest językiem oficjalnym, ale niższe kasty mówią po gudżaracku. W związku z tym potrzebny był nam tłumacz. Zdecydowaliśmy się przesłuchać kilka osób. Kosmetyczka pracowała na stacji benzynowej od pół roku. Nie wiedziała, w jaki sposób dostała się do obsługi filmu. Choreograf nie potrafił tańczyć. Aktor nie był w stanie pokazać żadnego dorobku filmowego. Associate producer [kierownik produkcji filmowej — red.] sprzedawał warzywa – opowiadał.
Reszczyk zeznał, że nie miał złudzeń, iż powody złożenia wniosków (czyli produkcja filmowa) to fikcja, a cały proces ma ułatwić migrantom wjazd do krajów zachodnich. Jak mówił konsul, sprawa była dodatkowo skomplikowana, bo grupa wnioskodawców składała się z dwóch podgrup. W New Delhi wnioski złożyli prawdziwi filmowcy. W Gudźaracie osoby z filmem niezwiązane. — To wszystko miało uprawdopodobnić wrażenie, że cała grupa była grupą filmowców. (…) Miał to być jeden z łatwiejszych sposobów na dostanie się do UE – mówił.
Podejrzenia konsulów okazały się prawdą, kiedy prześledzili szlak migracyjny „ekipy filmowej”, która wizy dostała. Miały być tam tylko trzy pieczęci. Pierwsza wyjazdowa (z Indii), druga przyjazdowa (do Polski) oraz trzecia wyjazdowa (z Hiszpanii lub Portugalii).
— Postanowiłem udać się do konsulatu amerykańskiego w Mumbaju, a tam agent specjalny poinformował mnie, że istnieje kanał przerzutowy z wykorzystaniem wielokrotnych wiz Schengen. Przekazałem mu informację na temat tych 35 osób z naszą oceną sytuacji i poprosiłem o jak najszybsze sprawdzenie, czy Ci ludzie nie wyjechali z Madrytu i z Mumbaju w stronę USA. (…) W mojej ocenie chodziło o stworzenie zalążka kanału przerzutowego z Gudźaratu do USA. Agent specjalny potwierdził, że tak to jest robione – wyjaśniał Reszczyk.
Naciski z MSZ
Zeznania Irzyka i Reszczyka nie pozostawiają złudzeń co do zaangażowania w aferę wizową Piotra Wawrzyka oraz Edgara Kobosa. Reszczyk zacytował nawet e-mail, który przysłał do konsulatu z MSZ Piotr Wawrzyk. „To jest ekipa filmowa (…) sprawa jest bardzo pilna, przekazuję numer telefonu do pana Edgara Kobosa…” – brzmiała jego treść.
— Wystarczyło zaledwie wygooglować pana Kobosa, żeby znaleźć informacje, że jest to osoba blisko powiązana z panem Wawrzykiem. On się nigdy nie przedstawiał jako pracownik MSZ i według mojej wiedzy nim nie był, ale sam mail, który przytoczyłem, wskazywał na związki pomiędzy panem Wawrzykiem a Edgarem Kobosem – dopowiadał wicekonsul.
Nie był to też – według ich zeznań – jedyny sposób nacisku na ich placówkę. Kiedy wizy nie zostały przyznane drugiej grupy „filmowców”, z MSZ z „wizytacją” do Indii wybrał się Paweł Majewski, zastępca dyrektora biura prawnego.
— Wizytację Majewskiego odebrałem wprost jako formę nacisku. (…) Pan dyrektor Majewski przyznał, że chodzi o sprawę „filmowców”, wobec których trwało postępowanie odwoławcze. (…) Sugerowano, aby wydać im przynajmniej wizy dwukrotnego wjazdu – zeznawał przed komisją śledczą.
Foto: Marcin Obara / PAP
Pytany o pomysł tworzenia Centrów Decyzji Wizowych oraz politykę migracyjną państwa Reszczyk nie pozostawił wobec nich wątpliwości. Jego zdaniem pracownicy nie mieliby żadnej wiedzy na temat dokumentów, bez bycia na miejscu, bez wiedzy o kraju właściwie nie da się bezpiecznie podjąć decyzji wizowej. Mówiąc krótko, stworzenie takich miejsc miałoby znaczenie korupcjogenne. — Gdyby dalej rządzili pan Wawrzyk i Kobos żądano by, abyśmy przyjmowali wnioski, ale kto inny w Warszawie podejmowałby decyzję. To byłaby całkowita władza nad całym procesem wizowym – oceniał.
Konsul Reszczyk przyznał też, że przez ostatnich osiem lat nie było żadnej wizji polityki migracyjnej. — Zezwolenia na pracę są drukowane jak w fabryce w każdym urzędzie wojewódzkim. Może je dostać tak samo łatwo pracownik wykwalifikowany, jak terrorysta.
Wobec profesjonalnych, rzeczowych zeznań konsulów – a w szczególności Mateusza Reszczyka – bezradni byli dziś przedstawiciele prawicy w komisji. Nie mogąc dyskutować z mailami, zdecydowali się na podważanie wiarygodności samego konsula. Poseł Milewski zasugerował, że ludzie Zjednoczonej Prawicy zwolnili Reszczyka z placówki w Oslo (a więc zapewne się mści). Poseł Śliwka dodał, że Reszczyk był przez lata członkiem gabinetów politycznych (zarówno u Millera, jak i Schetyny, więc próbuje uderzać w prawicę z powodu swoich przekonań). Poseł Bogucki dodał, że skoro Reszczyk nie miał zaufania do państwa polskiego i prokuratury, to powinien był odejść ze stanowiska.
Wszystkie te próby – w obliczu informacji o sprzedawcach warzyw, którzy mieli w Polsce robić filmy – wypadły nad wyraz blado. Po raz kolejny na komisjach śledczych okazało się też, że urzędnicy mają o wiele więcej do powiedzenia od świadków politycznych. Oby komisje zaczęły wyciągać z tego wnioski.