Nadzwyczajny szczyt w Paryżu miał być demonstracją jedności w obliczu nieuchronnego rozwodu Europy z Ameryką. Oczekiwanie były duże, ale skończyło się jak zwykle.
To był chyba najdziwniejszy szczyt w historii Unii Europejskiej. Odbył się w niespotykanym formacie — wybrane kraje UE plus Wielka Brytania i sekretarz generalny NATO. To także jeden z najsmutniejszych szczytów. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie z Pałacu Elizejskiego, jakie opublikowała na swym profilu na platformie X m.in. przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Stypa Elizejska
Scena przypomina urządzoną naprędce stypę. Przy okrągłym stoliku na dość niewygodnych krzesłach siedzą zamyśleni przywódcy najważniejszych państw UE. Nie wyglądają na liderów, którzy mają podjąć kluczową decyzję w sprawie bezpieczeństwa na kontynencie. Na większości twarzy maluje się zaduma.
Donald Tusk patrzy gdzieś przed siebie, jakby myślami był gdzie indziej. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz ma grymas na twarzy, o włoska premier Gorgia Meloni ma pochyloną głowę, jakby coś bardzo ją trapiło. Jedyną osobą, która uśmiecha się na tej „rodzinnej fotografii” z Pałacu Elizejskiego jest przewodniczący Rady Europejskiej – Portugalczyk Antonio Costa. Zgaduję, że odczuwa ulgę, że nie będzie musiał decydować o wysłaniu żołnierzy na linię demarkacyjną na wschodzie Ukrainy, bo nie jest już premierem.
Na zrelaksowanego wygląda również „doproszony” na spotkanie sekretarz generalny NATO Mark Rutte. Wynika to chyba z powierzchowności Holendra, bo organizacja, którą od niedawna kieruje, przeżywa największy kryzys od czasu jej powołania. Z powodu radykalnej zmiany stosunku administracji prezydenta Donalda Trumpa do europejskich sojuszników amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa stoją pod znakiem zapytania. Nie jest więc wykluczone, że Rutte przejdzie do historii jako ten, który jako ostatni zgasił światło w brukselskiej kwaterze głównej Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Władimir Putin i Donald Trump na szczycie G20 w 2017 r.
Foto: World History Archive / World history archive / Forum / Forum
Język ciała przywódców zupełnie nie pasuje do słów, które padły w czymś w rodzaju „deklaracji” ze spotkania. Zdjęcie z nadzwyczajnego szczytu szefowa KE opatrzyła deklaratywnym podpisem: „Dziś w Paryżu potwierdziliśmy, że Ukraina zasługuje na pokój poprzez siłę — pokój szanujący jej niepodległość, suwerenność, integralność terytorialną, z silnymi gwarancjami bezpieczeństwa. Europa ponosi część kosztów pomocy wojskowej dla Ukrainy. Jednocześnie potrzebujemy wzmocnienia obronności w Europie”.
Pojęcie z czasów epoki Ronalda Reagana, którego twarda polityka przyczyniła się poniekąd do upadku Związku Sowieckiego, stało się ostatnio w Europie mantrą. Problem w tym, że UE nie jest w stanie wyegzekwować „pokoju przez siłę”. Już po zakończeniu szczytu powiedział o tym bez ogródek Donald Tusk: — Jeśli Unia Europejska nie jest w stanie sama się obronić, jak może dawać gwarancje innym. Chcemy, żeby wszystkie zobowiązania wobec Ukrainy były na serio. Ukraina miała już gwarancje bezpieczeństwa z Budapesztu. Wspomniałem, że nie może powtórzyć się historia z memorandum z Budapesztu, z porozumień z Mińska.”
O nas, bez nas
Wymyślony przez Emmanuela Macrona szczyt miał być odtrutką na toksyczną atmosferę Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium. Idea, aby się spotkać, naradzić i wspólnie odpowiedzieć, była dobra. Amerykanie postawili swych sojuszników z Europy w bardzo trudnej sytuacji – zażądali, aby europejskie wojska były gwarantem rozejmu wynegocjowanego pomiędzy USA a Rosją, bez udziału Ukrainy i UE. Co więcej, zastrzegli, że amerykańskie wojska nie wejdą w skład sił rozjemczych, a żołnierze uczestniczący w tej operacji nie zostaną objęci gwarancjami bezpieczeństwa NATO. W konsekwencji europejska misja rozjemcza byłaby narażona na prowokacje ze strony Rosji, w najgorszym wypadku na starcia zbrojne i co się z tym wiąże – ofiary śmiertelne.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski i premier Donald Tusk
Foto: Paweł Supernak / PAP
W wąskim gronie, bez sztywnego gorsetu Rady Europejskiej przywódcy najważniejszych instytucji i krajów UE oraz premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer rozmawiali m.in. o amerykańskiej ankiecie w sprawie ewentualnego wysłania wojsk rozjemczych. Według „Financial Times” administracja Trumpa poprosiła europejskich sojuszników z NATO o dostarczenie konkretnych informacji na temat broni, oddziałów pokojowych i liczby żołnierzy, których mogliby wysłać do pilnowania rozejmu w Ukrainie wynegocjowanego przez Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. Z informacji agencji Reutersa wynikało, że jedno z sześciu pytań było skierowane wprost do UE. Państwa unijne stanęły przed dylematem – czy odpowiadać na ankietę Trumpa pojedynczo, co pozwoliłoby Amerykanom rozgrywać poszczególnych członków UE, czy też wypracować wspólne stanowisko w sprawie sił pokojowych. Szczyt w Paryżu trwał 3,5 godziny, ale z informacji, jakie przeciekły ze spotkania wynika, że nie udało się wypracować wspólnego stanowiska.
Najdalej w deklaracjach posunął się brytyjski premier Keir Starmer. Jeszcze przed szczytem ogłosił, że jest gotowy wysłać wojska brytyjskie na Ukrainę, aby wyegzekwować warunki porozumienia pokojowego. W artykule dla dziennika „The Telegraph” tłumaczył, że nie robi tego z lekkim sercem. — Głęboko odczuwam odpowiedzialność, która wiąże się z potencjalnym narażeniem brytyjskich żołnierzy i żołnierek na niebezpieczeństwo.
Po spotkaniu tłumaczył zaś, że warunkiem uczestnictwa w takiej misja byłaby obecność wojsk amerykańskich. Gotowość wysłania wojsk do Ukrainę zasygnalizował nieobecny na szczycie premier Szwecji Ulf Kristersson. Nie wyklucza też tego prezydent Francji Emmanuel Macron, choć nie zobowiązał się do niczego konkretnego, nie chcąc wychodzić przed szereg.
Przy stole w Pałacu Elizejskim siedziało znacznie więcej przeciwników europejskiej misji wojskowej na linii ewentualnego rozejmu niż jej potencjalnych zwolenników. Premier Donald Tusk powtórzył, że Polska nie przewiduje wysłania swych wojsk do Ukrainy. Zapewniał, że nikt w UE od nas tego nie oczekuje, ponieważ jesteśmy logistycznym zapleczem pomocy dla Kijowa. Swoje stanowisko sprecyzował później na portalu X: — Ani sondaże, ani podpowiedzi rozgorączkowanych komentatorów nie będą miały wpływu na moje decyzje w sprawach Ukrainy. Bezpieczeństwo Polski — wyłącznie tym będę się kierował. Temu służą działania rządu i wysiłki naszej dyplomacji. W porozumieniu z naszymi sojusznikami i Ukrainą.
Gwarantem rosyjsko-amerykańskiego rozejmu nie zamierza być Finlandia, choć posiada jedną z bitniejszych i lepiej uzbrojonych armii w NATO. Finowie podobnie jak i my, argumentują, że granicząc z Rosją, muszą mieć swe wojska w pogotowiu, gdyż prawdopodobieństwo, że Rosja zaatakuje wschodnią flankę NATO, ostatnio znacznie wzrosło. Kanclerz Scholz jako pierwszy opuścił naradę i jak donoszą media, miał uznać za „wielce niestosowną” rozmowę o gwarantowaniu rozejmu, na który Ukraina może się nie zgodzić, bo negocjowany jest ponad jej głową. Podobne stanowisko zajął Hiszpan Pedro Sanchez. Żołnierzy nie zamierzają też wysyłać do Ukrainy Holendrzy i Duńczycy. Giorgia Meloni przed wyjazdem do Paryża zastrzegła, że nie może być to spotkanie w „formacie antytrumpowym”. Na temat wysłania włoskich żołnierzy na wschód Ukrainy nawet się nie zająknęła, choć spośród wszystkich uczestników szczytu ma najlepsze relacje z amerykańskim prezydentem.
Spokojnie, to dopiero początek…
Tusk starał się rozwiać wrażenie, że paryski szczyt skończył się niczym. Na spotkaniu z dziennikarzami już po zakończeniu obrad mówił, że to był tylko „wstęp do tego, co zdarzy się w najbliższych tygodniach i miesiącach”.
— Nadszedł czas na dużo większą zdolność Europy do samoobrony — mówił.
Polski premier zwrócił też uwagę na jedno konkretne ustalenie ze spotkania, czyli „potwierdzenie, że wydatki na obronę nie będą już traktowane jako nadmierne wydatki, więc nie będziemy zagrożeni procedurą nadmiernego deficytu”.
Paryski szczyt odbywał się niejako w cieniu spotkania amerykańskich i rosyjskich negocjatorów w Arabii Saudyjskiej. To, czy dojdzie do zawieszenia broni i na jakich ostatecznie warunkach, zależy bowiem od rozmów między Sekretarzem Stanu USA Marco Rubio i szefem rosyjskiej dyplomacji Sergiejem Ławrowem. Prezydent Donald Trump sprowadza europejskich sojuszników do roli pionków w swej wyimaginowanej partii geopolitycznych szachów z Putinem.
Europa słusznie obawia się, że Rosja może ograć Amerykę. Na razie wygląda na to, że na znak protestu „pionki” schodzą z szachownicy.
