W teatrze życia codziennego kostium odgrywa niebagatelną rolę. Warto to sobie uświadomić, biorąc pod uwagę, że na codzienny spektakl składa się bardzo wiele czynników i że istnieje zasadnicza różnica między sceną a kulisami; między tym, co prywatne i publiczne. Zdarza się, że ktoś świadomie decyduje się te dwa porządki pomieszać.
Na scenie znajdują się przecież dekoracje, zaś poszczególne elementy są zaplanowane. Nie dajmy się więc zwieść: jeśli osoba, na którą są akurat skierowane światła wszystkich reflektorów, „uchyla rąbka tajemnicy”, to bez wątpienia jest to częścią performance’u. Prywatności jest w tym wszystkim najmniej, bo – jak naucza Erving Goffman, autor bestsellerowego „Człowieka w teatrze życia codziennego” – człowiekowi, żeby zaczął grać, wystarczy niewielkie lusterko albo nawet sama tylko jego wizja.
Wyobraźmy sobie na przykład, że szpitalnym korytarzem biegnie przejęty mężczyzna w białym fartuchu. Wszyscy grzecznie schodzą mu z drogi, bo przecież na pewno pędzi ratować ludzkie życie i nikt nie powinien mu przeszkadzać w tym najszlachetniejszym zadaniu. W duchu mu kibicujemy, usuwamy przeszkody, trochę jak gdyby był karetką pędzącą przez miasto na sygnale. Nagle jednak widzimy, że mężczyzna się zatrzymuje i rozgląda z wyrazem dezorientacji na przyprószonej mąką twarzy. Mąką? To bez sensu, powiecie. W operacyjnych salach nie stosuje się mąki, to musi być coś innego. Jednak jego niepewność rośnie, podchodzi do stanowiska dyżurnych pielęgniarek, podaje nazwisko chorej, którą chce odwiedzić. Jest piekarzem. Przyjechał prosto z pracy.